niedziela, 29 września 2013

Dzień miodu - Annia Ciezadlo



Piękne okładki bywają zwodnicze. Zapowiadają interesującą treść, przygotowują na określone emocje, budują nastrój. Do tego smakowity tytuł i gotowe wyobrażenie o książce jest już w mojej głowie. Bardzo chcę ją przeczytać, długo namyślam się, wreszcie postanawiam kupić. Decyduję się na wersję ebookową. Bo taniej. Nie mogę przekartkować, powąchać, potrzymać w dłoni. Napięcie sięga więc zenitu. Zaczynam czytać, strona po stronie. I nastrój podniecenia opada. Książka nie jest nawet w połowie tak dobra, jak się spodziewałam. Ba, obietnica z okładki zostaje spełniona tak przewrotnie, że aż żal mi czasu, który roztrwoniłam na "Dzień miodu".

Reportaż Annie Cieziadlo to historia jej pobytu w Bagdadzie i Bejrucie. Annie wychodzi za mąż za Libańczyka i podąża z nim w rodzinne strony. Stres spowodowany zmianą środowiska odreagowuje gotowaniem i uczeniem się niuansów kuchni bliskowschodniej. W międzyczasie przeżywa oblężenia, ataki, walki zbrojne, będące wynikiem konfliktu Hezbollahu z Izraelem. Autorka nie szczędzi czytelnikowi detali polityczno-historycznych, jednak bez subtelnego wprowadzenia w temat, odbiór tej treści jest bardzo utrudniony. Moja wiedza na temat krajów arabskich jest spora i lubuje się w książkach o tej tematyce, jednak "Dzień miodu" przytłoczył mnie ogromem (moim zdaniem) niepotrzebnych szczegółów.

Annie drobiazgowo przytacza fakty historyczno-polityczne, co powoduje z kolei szybkie znużenie. Książkę ratują nieco smakowite opisy arabskich potraw, ale i tutaj poziom szczegółowości jest tak duży, że trudno odnaleźć się w gąszczu informacji. Za plus należy jednak poczytać stosunek suchych faktów do emocji, na korzyść tych drugich, gdyż to sprawia, że łatwiej przebić się przez treść. Autorka przedstawia wielu bohaterów - zwykłych mieszkańców regionu, co sprawia, że historia otrzymuje prawdziwe ludzkie oblicze. Mam jednak poczucie, że "Dzień miodu" jest przegadany i przydługawy - kończyłam go bardziej z powodu swojej osławionej przyzwoitości czytelniczej *, niż z chęci poznania ciągu dalszego.

Wyjątkową popularność książki w Stanach Zjednoczonych można tłumaczyć poziomem tamtejszego zaangażowania w region Bliskiego Wschodu. W wielu opiniach na Goodreads można wyczytać zaskoczenie poziomem życia w Libanie, ciekawość poznania oblicza wojny irackiej z perspektywy bliskowschodniej. Autorka tak bardzo zdystansowała się do przedstawianych faktów, że po przeczytaniu książki nie mamy bladego pojęcia jaka jest ona sama, jaki jest jej mąż. Przeszkadzało mi to nieco, gdyż nie mogłam "zaprzyjaźnić" się z autorką. Polskie blogi literackie bardzo chwalą audiobook czytany przez Magdę Kumorek i troszkę żałuję, że wybrałam wersję papierowo-ebookową - być może lektorka ożywia tę opowieść.

Bardzo rozczarowała mnie Annie Ciezadlo i nie umiem ukryć swojego rozgoryczenia "Dniem miodu". Rzecz jasna polecam bardziej niż większość historyjek z szalonym Arabem w tle. Zbyt słaba na dobry reportaż o Bliskim Wschodzie i jednocześnie zbyt profesjonalna na "opowieść o jedzeniu i miłości".

* Wszystkie książki kończę. Wszystkie!

kategoria: literatura faktu
Wydawnictwo Świat Książki 2012, s. 496.
Moja ocena: 3,5/6

wtorek, 24 września 2013

Tydzień Zakazanych Książek


Źródło: http://sweetlibrarian.com

Uwielbiam wszelkie zestawienia książek - tych, które warto przeczytać, posortowane według tematów, zagadnień czy motywów. Nie jest zatem zaskoczeniem, że akcja Tygodnia Zakazanych Książek jest dla mnie nie lada atrakcją.

Tradycja wywodzi się ze Stanów Zjednoczonych i ma związek z pierwszą poprawką do Konstytucji traktującej o wolności słowa. Głównym przesłaniem jest świętowanie wolności czytania. Banned Book Week to świetna okazja do nadrobienia zaległości w klasyce, poznania interesujących faktów na temat niektórych powieści. W Polsce akcja koordynowana jest przez portal Bibliosfera. Przygotowywana jest lista bibliotek biorących udział, materiały marketingowe oraz lista książek. Niektóre biblioteki tworzą nawet z tej okazji specjalnie udekorowane i odgrodzone od czytelników działy - jak wiadomo zakazany owoc smakuje najlepiej. 

Żródło: http://vtgoodideas.files.wordpress.com/


Akcje promujące czytelnictwo uwielbiam, a ta jest wyjątkowo przemyślana i merytorycznie przygotowana. Pierwsza edycja odbyła się z inicjatywy Judith Krug w 1982 roku, przy współudziale Stowarzyszenia Bibliotek Amerykańskich. Od tego czasu wydarzenie nabrało impetu i obecnie przygotowywane jest z rozmachem. Ma spowodować nie tylko zapoznanie się z listą "zakazanych lektur", lecz również zwiększyć świadomość Amerykanów na temat pierwszej poprawki do Konstytucji, zwrócić uwagę na siłę literatury i ukazać jak niebezpieczne jest ograniczanie dostępności do informacji i słowa pisanego. Na świecie wydarzenie jest wspierane przez Amnesty International.

Źródło: http://www.blogcitylights.com

Dla polskiego czytelnika listę zakazanych lektur przygotował portal Bibliosfera. Na Wikipedii również odnajdziecie pełen wykaz książek zakazanych przez władze.

Na liście znalazły się również powieści zrecenzowane przeze mnie na blogu, chociażby "Grona gniewu" Johna Steinbecka - zakazana w wielu miejscach w USA, w tym w Kalifornii. Powieść równocześnie krytykowana i palona przez część społeczeństwa, stała się jednocześnie hitem sprzedaży, bo kolejki do jej wypożyczenia były wyjątkowo długie (chociażby 62 osoby oczekujące w East St. Louis). Autor w 1962 roku otrzymał Nagrodę Nobla i wielu twierdzi, że właśnie "Grona gniewu" w znacznym stopniu przyczyniły się do werdyktu. Również "Rok 1984" Georga Orwella był zakazywany za treść komunistyczną  i odniesienia o charakterze seksualnym. Co ciekawe, nie przeszkodziło to, aby w 1950 roku trafiła na indeks ksiąg zakazanych w ZSRR. 


piątek, 20 września 2013

O tym jak uczyć się języków obcych w przyjemny i łatwy sposób


Blogowanie ma swoje niezaprzeczalne zalety. Często można bowiem spróbować czegoś na co w innej sytuacji nie mielibyśmy czasu, bądź funduszy. Kiedy więc zaproponowano mi zapoznanie się z ofertą wydawnictwa Colorful Media, pomyślałam, że to dobra okazja, aby wreszcie poradzić sobie z wyrzutem sumienia, jakim jest moja znajomość języków obcych.

Zawsze lubiłam uczyć się nowych słówek i poświęcać czas dla nauki języka. Moi nauczyciele twierdzili, że miałam (a może nadal mam?) niemały talent i wyczucie językowe. Dorosłe życie weryfikuje niejedno, a języki obce, jeśli nie są niezbędne w pracy, schodzą na boczny tor. Dlatego oferta poczytania lekkich artykułów w języku obcym trafiła w moje serce i przypomniała, jak fajnie działa na mój mózg nauka.

Nie będę się mądrzyć na temat techniki nauczania. Moje umiejętności lingwistyczne zawsze opierały się na czytaniu i mówieniu. W dużej ilości. Jeśli też tak lubicie - polecam magazyny rzeczonego wydawnictwa. Z racji moich zainteresowań wybrałam czasopisma dotyczące języka angielskiego, niemieckiego i francuskiego.


Business English Magazine to lżejsza wersja "The Economist". Pamiętam, jak w poprzedniej pracy musiałam raz na tydzień przedzierać się przez kolejne artykuły. Skomplikowane związki frazeologiczne i słownictwo rodem z najgorszych ekonomicznych koszmarów sprawiały, że mój mózg parował. Oferta Colorful Media kierowana do zainteresowanych angielskim biznesowym jest dużo przyjemniejsza. Co prawda odstrasza cena (19,50/dwumiesięcznik), ale "business" w tytule daje po temu podstawy. Bieżące tematy, nie tylko ekonomiczno-gospodarcze, ale również dotyczące technologii, psychologii biznesu czy lifestyle'u sprawiają, że różnorodność jest na tyle duża, że nie nudzi. Ciekawym, mam nadzieję, że nie jednorazowym dodatkiem jest książeczka z propozycjami small talków - ciekawe, zebrane w jednym miejscu propozycje to świetna ściąga, którą na pewno niejednokrotnie wykorzystam.


Wybrałam również kilka numerów Deutsch Aktuell, Français Présent oraz Остановка Россия. To co odróżnia te magazyny od poprzednio wspomnianego to zdecydowanie lżejsza tematyka - zupełnie lifestyle'owa, podróżnicza, kulinarna. Te trzy tytuły mogą być doskonałą pomocą dla nauczycieli, jak i uczących się języków - są to dużo przyjemniejsze i naturalne testy, niż te które przeważnie odnajdziemy w podręcznikach do nauki języka. Aktualne tematy, mnóstwo ciekawostek, żywy język. Sporą pomocą dla uczących się są recenzje książek, filmów i albumów, a również przepisy kulinarne.



Artykuły są napisane na tyle prosto, że osoba na poziomie średnim przy lekkiej gimnastyce umysłu poradzi sobie, a wszyscy z lepszą znajomością języka będą mieli czystą przyjemność z czytania. Za plus poczytuję wiele związków frazeologicznych, których próżno szukać w podręcznikach do nauki. Znacznie wzbogaca to język, jak również sprawia, że jego znajomość nie jest oderwana od rzeczywistości. Słowniczki pojęć umieszczone pod każdym artykułem porządkują wiedzę, pozwalają na łatwy dostęp, porządkują i utrwalają słownictwo. Większość artykułów można również odsłuchać w formacie mp3 na stronie internetowej magazynu.  



Odstrasza jednak stosunek ceny do objętości magazynów - to raptem 30-40 stron za 10 zł. W dobie dostępności artykułów w internecie wydaje się być zbyt wygórowana. Z drugiej strony magazyny są koordynowane merytorycznie przez filologów.

Bardzo polecam taką formą utrwalania języka obcego. Warto poświęcić paręnaście minut dziennie na przeczytanie ciekawego artykułu, wynotowanie nowych słówek i zapamiętanie ich. Polecam!

Czasopisma przeczytałam dzięki uprzejmości Colorful Media.

poniedziałek, 16 września 2013

Księga Diny - Herbjorg Wassmo



Oczekiwania wobec "Księgi Diny" miałam ogromne. Wielomiesięczne poszukiwanie książki w bibliotekach, jej zawrotne ceny na Allegro, histerycznie pochwalne opinie na blogach. Mogło być albo bardzo dobrze, albo wręcz przeciwnie. W moim przypadku okazało się niestety, że wychwalana pod niebiosa powieść kompletnie nie trafiła w mój gust.

Porównywana do "Wojny i pokoju" czy "Przeminęło z wiatrem" książka została już zaliczona do kanonu literatury. To dla mnie dość zaskakujące, bo gdyby nie sława blogowa, trudno byłoby się na nią natknąć, a co dopiero zainteresować. Historia nie jest nawet oryginalna - to dość klasyczna saga z mocno zarysowaną główną bohaterką. Dinę poznajemy jako kilkuletnią dziewczynkę, która niechcący powoduje nieszczęśliwy wypadek w wyniku którego ginie jej matka. To wydarzenie determinuje jej dalsze losy, jako że odrzucona przez ojca, będzie wychowywana przez las i naturę. Poczucie winy za śmierć matki powoduje, że staje się to jej obsesją i żyje w nieustannym poczuciu winy. 

Zaskakująco pozytywny jest portret charakterologiczny Diny - to zdecydowanie nietuzinkowa postać o mocnej osobowości. Wydaje się być doskonałym przykładem dla wszelkich prezentacji maturalnych dotyczących kobiet w literaturze. Jest bardzo specyficzną bohaterką, nieco dziwną i tajemniczą, zamkniętą w sobie, mająca nadprzyrodzone moce (lub po prostu problemy z psychiką). Dina bywa w swoim zachowaniu nieco psychopatyczna, budzi tym niepokój. Jest nieokrzesana i nieokiełznana, niezależna i niebywale uparta. Z takimi cechami wydaje się być jednak nieco odrealniona, biorąc pod uwagę, że fabuła została osadzona w XIX wieku - feminizm w tym wydaniu sprawia wrażenie mało prawdopodobnego. Dina w kraju silnych i brutalnych mężczyzn wydaje się być oderwana od rzeczywistości.

Miałam problemy z płynnym czytaniem tej powieści. Właściwie byle drobiazg był w stanie mnie od niej oderwać - poszarpana narracja, przeplatana dziwnymi monologami Diny, sporo opisów przyrody, dużo niepotrzebnej dłużyzny - to wszystko sprawiało, że przyjemność z czytania miałam nikłą. Gdyby nie moja (niemal maniakalna) przyzwoitość czytelnicza, przysięgam, że nie dotrwałabym do końca. Zbyt spokojne tempo, bywało, że niemiłosiernie nudne fragmenty działały niczym najmocniejsza tabletka nasenna. Powieść bardzo przypominała mi "A lasy wiecznie śpiewają", jednak o ile tam było w miarę przyzwoicie i do zniesienia, o tyle tutaj autentycznie zmuszałam się do czytania. 

Długo dojrzewałam do napisania tej opinii, zastanawiałam się czy to, że czytałam powieść bardzo długo mogło mieć wpływ na mój odbiór. Starałam się znaleźć jak najwięcej elementów, które zrobiły na mnie wrażenie czy się spodobały. Historia Diny jest jednak jedną z najbardziej kiepskich i nudnych powieści jakie czytałam kiedykolwiek. I doprawdy nie rozumiem, o co tyle szumu i skąd te horrendalne kwoty, jakie osiąga książka na aukcjach internetowych. I przyznaję rację Kotu - życie jest za krótkie na kiepskie książki. 

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo MUZA 1999, s. 640.
Moja ocena: 2+/6

poniedziałek, 9 września 2013

Dziennik pisany później - Andrzej Stasiuk




Stasiuka czytać zaczęłam stosunkowo niedawno. "Grochów" zrobił wrażenie, osiadł w głowie i tam pozostał. Słuchanie jego słów czytanych przez Mirosława Bakę towarzyszyło mi ostatnio podczas dojazdów do pracy. Za oknem późny sierpień, ciepło bardziej jesienne, ruch na ulicach iście bałkański, wszędzie dookoła nerwowość, pośpiech, niecierpliwość. I zdanie sączone jedno po drugim. I coraz smutniej, inaczej, gorzej na duszy ...

"Dziennik pisany później" już od dwóch tygodni nie mógł doczekać się paru słów na blogu. Zamieszaniu winien niejaki Kot, który słuchał audiobooka równolegle i w głowie zamieszał. Myśli poukładałam w zgrabne zdania i nagle Kot mówi inaczej, na opak, wytrąca z toru, którym wcześniej zmierzałam. A że Kocie zdanie szanuję to musiałam na nowo Stasiuka odebrać, przetrawić. 

Zanim poznamy myśli autora dotyczące ojczyzny, wyruszamy z nim na Bałkany. Chorwacja, Albania, Bośnia i Hercegowina oraz Czarnogóra opisywane są sugestywnie, plastycznie, dosadnie. Gęsto tutaj od śmieci, brudu, bylejakości, zmęczonych i ospałych ludzi. Rozgoryczenie czy pijacki majak? Trudno nie ulec wrażeniu, że autor doprawia używkami widzianą rzeczywistość i z tego powodu obraz zniekształca się i zakrzywia. Mocne myśli na temat słowiańskich braci na Bałkanach przenoszone są na grunt polski. Lektor strudzonym głosem czyta zdanie po zdaniu, niemal cedząc je przez zęby. Polska z bałkańskiego dystansu zaskakuje, niepokoi, boli podobieństwem. 

"Dziennik pisany później" wpędza w depresję, złe myśli, wywołuje nieprzyjemne skojarzenia. A mimo to zgadzam się w dużej mierze z takim właśnie przedstawieniem świata. Sama na Bałkanach poszukiwałam regionów mniej turystycznych, zaskakujących surowością i nieokiełznaniem, a czasem nawet prymitywnością. I mój kraj staje się czasem "tym krajem", za który mi wstyd, z którym mi źle i nie po drodze. Odniosłam jednak, po namyśle i Kocich sugestiach, wrażenie, że niektóre opisy u Stasiuka wydają się być przesadzone, przesycone negatywnymi emocjami, których trudno szukać w naturze. Ot, taka Czarnogóra to kraj piękny i daleko mu do Albanii, w której czuć orientalny smrodek i nieporządek. A u Stasiuka są niemal jak bliźniaki, skrajnie podobnie, równie brudne i zaniedbane. 

Dziennik Stasiuka to kolejna wariacja na temat przemijania, i podróży. Lubię w jego pisaniu pochylanie się nad tym, co niedoskonałe, inne, nieidealne, czasem żadne. To, co innych drażni, mnie ujmuje w jego pisaniu - niemal maniakalna skłonność do metaforyzowania, fala słów, która niekiedy natrętnie przypomina utyskiwanie. Uparte odwiedzanie ciągle tych samych miejsc powodowane tęsknotą za stałością skutkuje narastającą irytacją. Bo miejsca się zmieniają, a ludzie pozostają tacy sami. 

Stasiuk nie szczędzi gorzkich słów Polsce - Licheniowi, Poznaniowi, Zgorzelcowi. Wszędzie źle, niedobrze, nijak. Przytłoczyły mnie te słowa, zmartwiły. Ale skłoniły do refleksji. Nie umiem jednoznacznie Stasiuka skrytykować i pochwalić. Rozłam przez Kota spowodowany trwa. Bo "Dziennik pisany później" podobał się, ale i zaniepokoił, zirytował. Nie obyło się bez smutnych myśli i niechcianych refleksji. Lubię tę szorstkość i surowość, uwypuklanie skaz i niedoskonałości. I polecam mimo wszystko. 

Kategoria: współczesna literatura polska
Nagranie na podstawie edycji książkowej, Wydawnictwo Czarne 2010
Moja ocena: 5/6


.
.
Template developed by Confluent Forms LLC