czwartek, 1 grudnia 2011

Thor. Saga Asgard - Wolfgang Hohlbein




Z fantastyką u mnie zawsze było na bakier. Przerażały mnie opasłe tomiska, skomplikowane koneksje bohaterów, wymyślane mitologie, światy. Nie potrafiłam przekonać się zupełnie do tego gatunku literackiego. "Thor"nie dość, że potwierdził moje uprzedzenia, to spowodował u mnie niemal miesięczny książkowstręt. A tego się nie wybacza ...

Tytułowy bohater to tak naprawdę mężczyzna bez imienia, przez wielu uznany za Thora - skandynawskiego boga. Poznajemy go w wyjątkowo dramatycznym momencie - budzi się, jakby ze snu, podczas burzy śnieżnej. Nie pamięta niczego - kim jest, skąd przybył i w jakim celu znalazł się w tym właśnie miejscu. Na swojej drodze napotyka rodzinę, która została obrabowana - tak poznaje Urd. Jak widać - mimo mojego niezbyt wielkiego obeznania w fantastyce - pomysł delikatnie mówiąc nieświeży. Jednak naprawdę miałam ochotę na tę historię - mitologia w każdej formie - poproszę, dwa razy! I zaczęła się przeprawa po grudach - niemal fizycznie odczuwałam trudy podróży Thora poprzez zaśnieżone, górzyste, nieprzyjazne tereny. Niemal na każdym kroku czekały na mnie (wraz z Thorem, rzecz jasna) potyczki, walki - i mimo tego, że byłam osłabiona bądź uszkodzona (po poprzedniej bitwie), w pojedynkę i miałam jeno młot - wychodziłam zwycięsko. W pewnym momencie poczułam, że Thor jest takim Stevenem Seagalem z Północy.

Mocno drażni schematyczność - to już nie tylko niezniszczalny bohater, ale również motyw wędrówki, który jest tematem skrajnie wyczerpanym w literaturze. Hohlbein rozdmuchał niestety powieść do granic możliwości - podczas czytania rozległe opisy wszystkiego, czego się tylko dało, były nużące i męczące. Opisy bitw nieco rekompensowały złe wrażenie - były dopracowane, zachęcająco poprowadzone, jednak ... znowu to powtórzę - mocno schematyczne. Co z tego, że przed Thorem piętrzyły się przeszkody, skoro i tak wymachując swoim młoteczkiem przepędzał wszystkich gdzie pieprz rośnie. 

Głównym tematem jest poszukiwanie tożsamości przez Thora. Pomaga mu w tym Urd, kobieta, którą uratował przed Posłańcami Światła. Szybko rodzi się pomiędzy nimi nić porozumienia, a potem i uczucie. Urd to jedna z większych niespodzianek tej powieści - jej przemiana w miarę rozwoju fabuły i inne przypadłości. Mimo dość stereotypowego sposobu potraktowania tematu kobiety i uczuć - z całej tej papki da się to przetrawić.

Czego przetrawić się nie da? Dialogów. Prostych, kwadratowych, przeciąganych, przegadanych, o niczym. Zawsze zastanawiało mnie co może osłabić czytelnika bardziej - brak dialogów czy ich obecność na wyjątkowo marnym poziomie. Sporą zaletą jest jakość tłumaczenia i redakcja - praktycznie brak literówek (co przy ponad ośmiuset stronach jest nie lada wyczynem), tasiemcowe zdania można zrozumieć.  Jednym słowem - przy całym bólu, wydawca nie dał przysłowiowego ciała.

Z kwestii technicznych - książki o takiej objętości powinny być w twardej oprawie. Pomijając nieporęczność, grzbiet jest podniszczony tylko po jednym przeczytaniu. Za książkę o cenie 50 zł - troszkę nie fair wobec Czytelnika. Co więcej, mój egzemplarz był przepełniony stronami z zagnieceniem (błędy drukarskie), co naprawdę mocno drażniło i dodatkowo zniechęcało do zagłębiania się w treść. Gramatura papieru też pozostawia sporo do życzenia - przy dobrym poziomie merytorycznej redakcji, poziom stricte techniczny mocno rozczarowywuje. 

Podsumowując - książka zupełnie nie trafiła w mój gust czytelniczy. Umęczyłam się strasznie, niemal na miesiąc przestałam zupełnie czytać. "Thor" tak osłabiał mój zapał do książek, że zupełnie poważnie wystraszyłam się, czy aby czasem nie dopadł i mnie kryzys totalny w czytaniu. Nie dopadł na szczęście, ale "Thor" to lektura nie dla mnie. Jeśli lubicie fantastykę okraszoną wieloma opisami bitew, autorów o niezbyt skomplikowanej warstwie charakterologicznej (samo głoszenie wszem i wobec, że jestem tajemniczy nie wystarcza) - to książka dla Was. Mam nadzieję, że powieść "króla fantasy" jest tylko niechlubnym wyjątkiem  tego gatunku, a w przyszłości trafię na prawdziwe perełki.

Kategoria: fantastyka
Wydawnictwo TELBIT 2011, s. 830
Biblionetka: 3,38/6
Lubimy czytać: 5,89/10
Moja ocena: 2-/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa TELBIT oraz portalu Sztukater.pl.

4 komentarze:

  1. Z pewnością po nią nie sięgnę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Są i gorsze, i lepsze pozycje. Nie wolno się zrażać, na pewno znajdziesz coś naprawdę fajnego. Cieszę się, że recenzja jest szczera, a zawsze jest coś w książce co trzeba pochwalić i coś co trzeba napiętnować :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam to samo - zupelnie nie moge sie odnalezc w literaturze sf czy fantasy (nawet ich nie rozrozniam mowiac szczerze). Dlatego tez omijam szerokim lukiem takie ksiazki jak i ich recenzje. A na podstawie Twojej opinii widze, ze mamy podobny gust - wiec pewnie bede czesciej zagladac!

    OdpowiedzUsuń
  4. Miejmy nadzieję, że to jedynie niechlubny wyjątek. Umęczyłam się paskudnie, ale wracam do żywych. Czytelników rzecz jasna. Widocznie thoropodobne cykle nie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń

.
.
Template developed by Confluent Forms LLC