środa, 27 marca 2013

Czarnomorze. Wzdłuż wybrzeża, w poprzek gór - Michał Kruszona



Mój głód podróżniczy trwa. Wszyscy mi najbliżsi wiedzą jak bardzo brakuje mi teraz bycia w drodze, przyglądania się mapie, aby znaleźć najbardziej zawiłą trasę, poznawania nowych przestrzeni. Na szczęście w chwilach wyjątkowego kryzysu można przeczytać książkę podróżniczą, czyli przeżyć czyjeś emocje. Oczywiście to zupełnie nie to samo, ale od biedy można i tak. 

Dla mnie, jako istotki interesującej się wszystkim co na wschód od Polski nazwisko Kruszona nie jest żadną niespodzianką. Autor książek o Rumunii, podróżnik, Wielkopolanin. No i temat wyprawy jest dla mnie doskonały - trasa wiodła wokół Morza Czarnego przez Gruzję, Turcję i Bułgarię. Na depresję turystyczną jak znalazł.

Należy przyznać szczerze, że nie jest to typowa relacja podróżnicza. Laik może znaleźć mało przyjemności w "Czarnomorzu". Autor snuje na oczach czytelnika opowieść, której bliżej do dziennika, czy pamiętnika wyprawy niż stricte podróżniczej relacji. Dużo osobistych wycieczek, komentarzy i myśli. Ma to swój urok - szybko można poczuć się współpasażerem i współwyprawowiczem autora. Nieco sztucznie prezentują się fragmenty typowo historyczne - przy całej swobodzie wypowiedzi sprawiają wrażenie nieco sztucznych i nadętych, pomimo ogromu wiedzy, którą przekazują.

Jak na książkę podróżniczą przystało możemy pooglądać zdjęcia. Są one dynamiczne, sporo na nich ludzi, odnoszą się bezpośrednio do tekstu i ciekawie go uzupełniają. To wszystko, o czym piszę wydaje się być oczywiste, jednak nie zawsze takie jest w przypadku relacji podróżniczych. 

Cóż - przyznam szczerze, spodziewałam się więcej po takim nazwisku i takim tytule. Mocno osobiście, lecz mało konkretnie. Jednak szczerze i z "pewnym takim" pomysłem. Polecam jako lekturę uzupełniającą dla zainteresowanych tymi terenami.

Kategoria: literatura podróżnicza
Wydawnictwo Zysk i S-ka 2012, s. 320.
Moja ocena: 4+/6

Książkę w formie e-booka przeczytałam dzięki uprzejmości portalu Woblink. 

wtorek, 19 marca 2013

Recepta na miłość - Barbara O'Neal



W czytaniu, jak to i w życiu, potrzebna jest równowaga. Ostatnio na moim nocnym stoliku królowały raczej poważne klimaty. Jako, że aura nie sprzyja, a tytułowej recepty potrzebuje przecież każdy, postanowiłam sięgnąć po powieść Barbary O'Neal. Propozycja zrecenzowania książki przyszła na tyle dawno temu, że nie spodziewałam się jak bardzo proroczy może okazać się ten tytuł ;)

Fabuła jest mocno banalna, serialowa i chwytliwa. To klasyczna powieść obyczajowa dla kobiet - kilka wątków, dość siermiężnie łączących się w całość, z gorącym i spełnionym uczuciem w tle, zaprawiony paroma zmartwieniami. Aby nie było zbyt sztampowo autorka zdecydowała się zrobić z głównej bohaterki piekarkę i gdzieniegdzie w powieści umieścić przepisy na wszelkiego rodzaju chleby i bagietki. Ciekawy jest zamysł podziału fabuły na części odpowiadający kolejnym etapom przygotowywania chleba. Ramona ma ze swoją piekarnią niemałe kłopoty. Interes nie zawsze idzie tak, jak sobie zaplanowała. Jej córka - Sophie - będąca w ostatnich tygodniach ciąży ma nie lada zmartwienie. Jej mąż zostaje ciężko ranny w Afganistanie. Jakby tego było mało, jego pierwsza żona trafia do zakładu zamkniętego, pozostawiając bez opieki córkę - Katie. I tak oto dziewczynka, wraz z psem Merlinem, trafia do domu Ramony.

Nie będę narzekać i się mądrzyć, o nie! Czytało się toto znakomicie, szybko, nieskomplikowanie. Nie było trudno przewidzieć, jak potoczą się losy bohaterów, ale nie czułam ani przez chwilę rozczarowania wyborami, których dokonywały postacie. Owszem, było przewidywalnie - autorka zastosowała raczej zgrane elementy książkowej układanki. Potrafiła jednak na tyle uwypuklić motywy piekarni, młodocianej miłości, próby pogodzenia się z błędami życiowymi, że potraktowałam tę lekką książeczkę jako swoistą przypowieść. Primo - brać to, co życie podtyka nam pod nos. Nie analizować, cieszyć się dokładnie tym, co w danym momencie mamy. Podejmować decyzje i dokonywać wyborów, które są dobre dla MNIE, a nie dobre i wygodne dla otoczenia. Dobrze Ci z kimś? To z Nim po prostu bądź. Lubisz piec chleby zamiast być pracownikiem korporacji - to z wielką przyjemnością ugniataj ciasto i kształtuj bochenki. 

Dużo słońca, kwiatów, zwierzaków i optymizmu w tej książce. A to same dobre rzeczy są. I dobrze robią ludzikom takim jak ja w paskudne, marcowe, zimowe dni. Mam nadzieję, że "Recepta na miłość" i na Was zadziała tak ożywczo. Każdy z nas potrzebuje nieco innych składników, ale efekt finalny przeważnie powinien być ten sam. 

Kategoria: powieść obyczajowa
Wydawnictwo Literackie 2013, s. 528.
Moja ocena: 4+/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego.

czwartek, 14 marca 2013

Egzamin z oddychania - Jan Jakub Kolski




Uwielbiam filmy Jana Jakuba Kolskiego - jest coś w jego estetyce, co przemawia do mnie i odwołuje się do wyjątkowo dobrych wspomnień. Dlatego bardzo entuzjastycznie zareagowałam na możliwość przeczytania JEGO powieści. "Zmysłowa historia miłości absolutnej, ta miłość musiała się zdarzyć" - takie hasła tylko podsyciły moją chęć na tę prozę. I do tego piękna, sugestywna okładka ...

Jan Jakub Kolski powiedział kiedyś: "Seks też jest językiem rozmowy między mężczyzną a kobietą. Denerwują mnie poetyckie figury, które biorą seksualność w nawias". Mnie też denerwują, lubię fajne pogaduchy o chędożeniu. I nieco takiego klimatu spodziewałam się w "Egzaminie z oddychania". Że będzie o seksie, ale w klimacie podobnym do jego filmów. Powieść promowana była odmienianą przez wszystkie przypadki zmysłowością.  Nie ma jej jednak aż tak dużo - bohaterowie oddają się czynnościom "tak zwanym" seksualnym, jednak samo ich opisywanie, na dodatek   w dość wulgarny sposób, nastroju erotycznego nie wnosi. Miejscami nie można odmówić autorowi wrażliwości - próby odmalowania intymności są, i to całkiem udane. Jednak powieść całościowo prezentuje się mocno pretensjonalnie i irytująco.

Bo historia jest dość prosta i banalna - Sandow (aka Dżuk) pod koniec życia spowiada się z wszystkiego, co przeżył. Jako, że żywot hulaszczy wiódł, to i opowieści sporo. A pretekstem do rozliczenia się z wszystkiego jest Muszelka - kobieta jego życia. Z wyborami autora się nie dyskutuje, jednak przyznam szczerze - z imieniem bohaterki trafił dość słabo. Mało, że sugestywne, to na dodatek dziewczę zostało obdarzone wyjątkowo małym rozumkiem. A czego, jak czego ale głupiutkich ludzi nie trawię - tako w życiu, jak i w literaturze. Nie mogłam się powstrzymać od skojarzeń z Januszem L. Wiśniewskim i Jerzym Kosińskim - odniosłam wrażenie, że strumień myśli i wątków uprawiany jest przez autora w podobnym do nich stylu. Chaotycznie, urywkowo i mocno niepełnie. I momentami przyprawiający o mdłości - ile czytelnik może tak naprawdę znieść ...

Jan Jakub Kolski jest doskonałym reżyserem, jednak scenariusze filmowe rządzą się swoimi prawami. Monumentalność powieści, próba naszpikowania historii tyloma myślami przerosła autora. Kompozycja szkatułkowa jest wyjątkowo wymagającą wobec pisarza - subtelności pomiędzy wątkami, które na oczach czytelnika łączą się w całość, muszą być dopracowane. W "Egzaminie z oddychania" liczne retrospekcje wprowadzają chaos i moim zdaniem jest ich zbyt dużo. Mniej często znaczy lepiej, jak powiedziałby mistrz bon motów z Brazylii.

Drażnią mnie bohaterowie tacy jak Sandow. Z jednej strony rozemocjonowany, sensualny, przykładający szczególne znaczenie do wypowiadanych przez siebie słów, z których sam wspomniany wyżej Paulo Coelho mógłby stworzyć kalendarz aforyzmów. A z drugiej strony to bohater rzucający się na życie z wyjątkowo nadmiernym apetytem i zachłannością. Cytując Kogoś mi bliskiego - w życiu nie trzeba próbować wszystkiego. Bohater, który tak robi, wypada nieszczerze i papierowo. Przysłowiowej oliwy dolewa Muszelka ze  swoją naiwnością, infantylnością, głupotą i bezmyślnością. Bohaterowie wyraziści, ale przerysowani. Za dużo, znów za dużo ...


Czuję się nieco oszukana jako czytelnik. Spodziewałam się czegoś co najmniej solidnego, a otrzymałam strzępki myśli, szkic, próbki pomysłów. Jestem rozczarowana, bo wiem, że można pisać subtelnie, wielowątkowo i pięknie. A przyciąganie samym nazwiskiem do takich treści jest po prostu nieuczciwie. Nie polecam, sugeruję dużym łukiem omijać. I mam nadzieję, że to tylko mały wypadek przy pracy, czekając jednocześnie na kolejny doskonały film.

Kategoria: współczesna literatura polska
Wydawnictwo Wielka Litera 2012, s. 480.
Moja ocena: 2/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wielka Litera.

środa, 13 marca 2013

Grochów - Andrzej Stasiuk



"Kiedyś nas nie będzie. Są ludzie, zdarzenia, które pomagają nam przyzwyczaić się do tej myśli. Bo to w końcu przychodzi. I to jakoś szybko i zwyczajnie, jakby zawsze było obok."

Niezwykle trudno pisać mi o Stasiuku. Niejedna tęga głowa w tym kraju mówiła o nim w sposób wielki i ważny. Mnie zwyczajnie brak słów na wyrażenie tych wszystkich emocji, które towarzyszyły mi podczas słuchania najnowszego zbioru opowiadań Andrzeja Stasiuka. I zawsze tak z nim mam. A dlaczego? Posłuchajcie...

Gdybym miała taką moc i mogła wybrać sobie pisarza, którego posadziłabym przed sobą w moim ulubionym piwnym miejscu, w komplecie z czymś procentowym i miała przegadać z nim noc - Andrzej Stasiuk byłby pewnym kandydatem. Jego sposób życia, pisania, styl bycia - zdecydowanie mój klimat, moje czucie, moja estetyka. Dlatego każdorazowe wchodzenie w jego słowa to dla mnie wyjątkowo przyjemne przeżycie. Z "Grochowem" miałam pewną obawę - wybrałam audiobook. Mimo, że lektor doskonały (Mirosław Baka) to mimo wszystko mocno bałam się, że zostanie mi narzucona interpretacja. Na szczęście moje obawy, zarówno książkowe i życiowe, rzadko się spełniają ...

"Grochów" to kilka opowiadań. O zwyczajnych wydarzeniach, opowiedzianych w gawędziarskim, nieco sentymentalnym stylu. Bohaterami są babka, pies oraz przyjaciel. Nieco surowo, na pewno prawdziwie. Stąd i moje odwołanie do skojarzenia ze spotkaniem z dobrym przyjacielem. Nocne pogaduchy, pozornie błahe, ale budujące mocną relację, nieco leniwe i niespieszne. Dla mnie to forma ideału relacji międzyludzkich. Dlatego sposób pisania Stasiuka bardzo do mnie przemawia. Czuję się częścią tego przekazu, wyławiam zapachy, smaki, wspomnienia. Skondensowane emocje, oszczędność słów, które mimo tego mają ogromną moc. Czasem jest naturalistycznie, niewygodnie, smutno. Życiowo. Po prostu.

Stasiuk i włóczenie się po kontynencie to coś nierozerwalnego. Uwielbiam sposób w jaki opowiada o podróżowaniu. Dla niego to kwestia tak bardzo oderwana od komercyjnego sposobu życia, że mi - Ance - nie sposób nie przyklasnąć takiej idei. Powolne smakowanie miejsca, obserwowanie ludzi, próba wtopienia się w tło. Doskonałość. I coś bardzo mojego.

Polecam "Grochów". Wersja czytana jest świetna - Mirosław Baka idealnie pasuje na lektora, odnosi się wrażenie szczerości i zaangażowania. A same opowiadania - cóż mogę więcej dodać. Dla mnie wyśmienite!

Kategoria: współczesna literatura polska
Nagranie na podstawie edycji książkowej, Czarne 2012
czas nagrania: 1 godz. 53 min.
Moja ocena: 5/6

sobota, 9 marca 2013

Second Hand - Joanna Fabicka



Bywa, że wyjątkowo trudno jest ubrać w słowa ogrom myśli kłębiących się w głowie po przeczytaniu książki. Czasami tych słów po prostu brak, a niekiedy to nic więcej jak chaos niemożliwy do opanowania. Nie mam pewności czy w przypadku powieści Joanny Fabickiej nie połączyły się w mojej głowie te dwa odczucia. Bo do końca nie wiem czy się podobało. I zupełnie nie mam pojęcia dlaczego "Second Hand" zrobił na mnie TAKIE wrażenie. 

Na powieść napaliłam się nieziemsko. Nie tylko dlatego, że rekomendują ją na okładce słowa Marcina Dorocińskiego ;) Polska B, niedoskonali bohaterowie, złamane życiorysy, wszechobecna beznadzieja - mam w sobie tyle dziwności, że takie tematy kręcą mnie jak mało co. Lubię czytać o tym, że inni też mają w sobie coś niezbyt standardowego i poznawać pogmatwanie ludzkich dusz. Odkryciem literackim w tym nurcie była dla mnie Joanna Bator - powtarzam to do znudzenia, jednak zupełnie poważnie uważam jej powieść za najlepszą rzecz, jaka spotkała mnie w moim świadomym książkowym życiu. Stety niestety mocno wyczuwalna jest fascynacja tą autorką u Joanny Fabickiej. O ile Dorota Masłowska w swojej powieści "Kochanie zabiłam naszej koty" poruszała się podobnym szlakiem, o tyle wykleiła ten świat emocjami i obrazami według swojego pomysłu, nie dopuszczając do jawnych odniesień do Bator. Joanna Fabicka czerpie garściami z "wałbrzyskich" klimatów i nie jestem do końca pewna, czy zachowany został dystans pomiędzy inspiracją a naśladownictwem.

"Second Hand" został osadzony w przestrzeni nostalgicznej, niedoskonałej i prowincjonalnej. Wieś Podlewo już samą nazwą wprowadza czytających na odpowiednie tory - zapomnijcie o marzeniach, magii i spełnieniu. Tutaj zastaniecie stłamszenie, przygnębienie, banał. Bohaterowie? Wklejeni w tę rzeczywistość - niespełnieni, niedopasowani, przegrani. Bohaterkami silniejszymi są - podobnie jak u Bator - kobiety. To one podejmują decyzje, powodują działanie, w przeciwieństwie do mężczyzn - słabych, zagubionych, nieobecnych.  Wszechobecny jest tutaj fatalizm, skazanie na porażkę. W świecie z drugiej ręki nie ma dobrych zakończeń - wszędzie zdrada, rozgoryczenie, rozczarowanie, bądź śmierć. 

Sama autorka mówi o swoich bohaterach, że chrzęszczą w zębach, kiedy się ich rozgryza. Są w swojej niedoskonałości perfekcyjni, jednak z pojawiającym się w wielu recenzjach określeniem "prawdziwi ludzi" nie mogę się zgodzić. Są prawdziwi w literackim odniesieniu, jednak w przełożeniu na realny świat pobrzmiewaliby fałszywymi nutami. Ich losy są nieco jak kosze z ciuchami w second handach, w których wszystko jest splątane, wypełnione niechcianymi elementami, upaprane niekoniecznie pozytywnymi emocjami. Słowem-kluczem dla współczesnej literatury polskiej jest oniryczność. I tak jest również w Podlewie. I tutaj atmosfera jest duszna, pełna niedowierzania, zawieszenia pomiędzy złym snem a równie niepokojącą jawą. 

Joanna Fabicka doskonale operuje słowem. Mimo wszechobecnego smutku, język powieści jest namiętny, barwny, niepokojący, pełen witalności, naturalistyczny i żywy, choć niejednokrotnie niebezpiecznie bliski banału. Bohaterowie są przesyceni tęsknotą za lepszym życiem, emocjami, które nigdy nie będą ich udziałem i pragnieniami, których nigdy nie zostaną zaspokojone. Ten nastrój oczekiwania pomieszanego z niespełnieniem towarzyszył mi  ciągle podczas czytania. Być może należałoby przeczytać powieść "na raz", aby wchłonąć jednym haustem te emocje. W moim przypadku czytanie na raty i wyjście z podlewskiego świata skończyło się przybiciem i przeświadczeniem, że i mój świat może być równie niedoskonały, niespełniony i pełen smutku.

"Second Hand" to kawał solidnej i dopracowanej literatury. Podczytując jednocześnie "Egzamin z oddychania" Jana Jakuba Kolskiego mocno odczuwam przepaść między autorami  - na korzyść Joanny Fabickiej. Powieść smutna, pełna bohaterów przeklętych będzie doskonała dla wielbicieli kina europejskiego (stąd i pewne odwołanie do Almodovara na okładce).  Poziom rozkoszowania się emocjami i skrzywieniami ludzkiej natury podobny. Polecam, aczkolwiek odpieram argument autorki - optymizmu tu jak na lekarstwo. 

Kategoria: współczesna literatura polska
Wydawnictwo W.A.B. 2013, s. 304.
Moja ocena: 4+/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B. oraz Grupy Wydawniczej Foksal.

.
.
Template developed by Confluent Forms LLC