źródło: http://www.pinterest.com/pin/494129390339913402/ |
Przeprowadziłam niejedną rozmowę o tym dlaczego kończę absolutnie wszystkie książki i dlaczego nie uważam, że jest to maniera niebezpieczna. Co więcej, czasami potrafiłam się o to nawet pokłócić. Do napisania tego tekstu zainspirował mnie artykuł"Finish that book!", w którym autorka udowadniała, że większość książek po prostu należy dokończyć. Nie zgadzam się z każdym stwierdzeniem, ale tekst na tyle mnie poruszył, że postanowiłam dorzucić i swoich kilka groszy.
Nie przeczytałam w całości tylko jednej książki - "Ulissesa" J. Joyce'a. I to by było na tyle. Resztę w mniejszych lub większych bólach wmęczyłam. Czy jestem z tego dumna? Niekoniecznie, bo bywały przypadki beznadziejne. Daje mi to jednak moralne prawo do wyrażenia krytycznego lub w ogóle jakiegokolwiek zdania na ich temat. Może to kwestia mojej cecha charakteru - jestem uparta i nie umiem zawracać z obranej raz drogi. Dzieje się tak w życiu i naturalnie przekłada na sytuacje książkowe.
Dlaczego ich zatem nie porzucam? Wbrew pozorom jest to trudne pytanie - nie zawsze moja konsekwencja w czytaniu przekłada się chociażby na szacunek dla autora. Często liczę na to, że lektura w dalszej części zaintryguje mnie, pojawi się wątek, który zapadnie w pamięci, to jedno zdanie, które wszystko zmieni. Jest kilka powieści w moim czytelniczym życiu, które przysporzyły mi nerwów, które nudziły przez wiele fragmentów, a pamiętam je do dziś. Przykładem mogą być chociażby "Korekty" J. Franzena. Miesiąc trwało mobilizowanie się do dokończenia, a finalnie książka bardzo mi się podobała i często ją polecam. Ostrzegam, że łatwo nie jest, ale całość jest tego warta.
Wspominałam wcześniej o prawie do krytyki, które wydaje się być bardziej na miejscu w przypadku, kiedy książkę się autentycznie skończyło. Wydaje mi się wysoce nieeleganckie rzucanie błotem w powieść, której nie miało się ochoty dokończyć. Doczytanie lektury daje satysfakcję, często w jej trakcie pojawia się wiele inspiracji do kolejnych, są wymienianie tytuły, które później zapełniają listę "Chcę przeczytać". I to dla mnie ogromna frajda z czytania. Poza tym, najzwyczajniej w świecie czytanie książek uczy cierpliwości. Przyda się to Wam w wielu sytuacjach życiowych! W przywołanym przeze mnie tekście Juliet Lapidos padło stwierdzenie, które fajnie podsumowuje powyższe: "Rozpoczynie i niekończenie książek, jest tylko jeden mały kroczek przed "ach tak, słyszałem o tym autorze".
Najczęstszym powodem porzucania książek jest fakt, że jest zbyt wiele dobrych powieści, aby tracić czas na te słabe. Argument ten ma uzasadnienie tylko wtedy, kiedy książka jest tak słaba, że z szacunku dla siebie (i zapewne autora) nie chcemy jej dokończyć. Jak temu zapobiec? Korzystać z rekomendacji portali książkowych (Biblionetka czy Lubimy czytać.pl?), opinii innych, którzy czytają książki podobne do nas, przeglądać blogi literackie czy próbować czytać według klucza list lektur tworzonych na bazie konkretnego tematu czy motywu (Buzzfeed produkuje na pęczki).
Temat nie jest prosty ani jednoznaczny. Rzadko jednak żałuję, że dotrwałam do końca. Czuję satysfakcję z kolejnej przeczytanej książki, krytyczne recenzje piszę lepiej i ciekawiej niż te pochlebne. A wkurzająca książka dostarczy więcej emocji niż książka nijaka. Gdybym jednak porzuciła "Annę Kareninę", nigdy nie stałaby się jedną z moich najukochańszych lektur. Dlatego ja będę czytać książki do końca. Jakie jest Wasze zdanie?
Ja raczej kończę książki, te, których nie skończyłam są nieliczne, ale staram się wybierać tak, by nie czytać byle czego. Uważam, że nic na siłę - jeśli się nie da to nie - faktycznie nie ma sensu czytać czegoś, co się nam nie spodoba, tylko po to by dać sobie potem "moralne prawo" do krytykowania. Przecież już sam fakt, że nie udało nam się skończyć świadczy o tym, że coś z tą książką było nie tak. Przesadą jest natomiast zaczynanie książek na potęgę (na zasadzie "próbowania" chyba) i porzucanie co drugiej, dlatego, że nas nie wciągnęła do 50 strony.
OdpowiedzUsuńZawsze kończę rozpoczęte książki (wyjątek był jeden - "Potop", którego nie skończyłam do dzisiaj, ale ciągle mam ochotę znowu się z nim zmierzyć, ale oczywiście wyjątek potwierdza regułę!). Niekiedy porzucam je na bardzo długo, daję im poleżakować, a myślom odpowiednio ułożyć się w mojej głowie.
OdpowiedzUsuńGdy komuś zdradzam to, iż nie potrafię porzucić książki, nawet jeśli mi się nie podoba zazwyczaj adresuje do mnie spojrzenie pełne politowania.
Myślę, że takie moje stanowcze i uparte dążenie do celu jest związane z moim mocnym charakterem. Co tu dużo mówić - jestem uparta jak osioł. Zawsze musi być na moim, a jak nie jest na moim to i tak to do mnie należy ostatnie słowo.
Ale akurat w kontekście książek to jest doskonała przypadłość!
Niekiedy nie mam wręcz ochoty kończyć danej książki, nie mam sił, nerwów, cierpliwości. Ale bardzo rzadko porzucam takie pozycje. Najczęściej staram się doczytać do końca. Może nie w tym samym czasie, ale np. wracając dwa tygodnie później do niej. Opinia o danym egzemplarzy wówczas jest pełniejsza i bardziej obiektywna. Na pewno szczera, a nie opierająca się na domysłach. ;)
OdpowiedzUsuńW sumie ja również zawsze staram się kończyć wybrane przeze mnie lektury, ale momentami bywa naprawdę ciężko. Rzadko, bo rzadko, ale jednak zdarzyło mi się kilka razy spasować. Po prostu, niektóre tytuły są tak beznadziejne, że nie warto tracić na nie czasu. Oczywiście w takim wypadku nie piszę o nich recenzji. Obecnie staram się ostrożnie wybierać lektury. Dzięki temu od kilku lat nie musiałem się "męczyć" z żadnym tekstem, ponieważ publikacje okazywały się co najmniej dobre. :)
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że nominowałem cię do Liebster Blog Award, więc jeżeli jesteś zainteresowana, to zapraszam. :)
http://malyerror.blogspot.hu/2014/11/liebster-blog-award.html
No mi się zdarza trafiać na gnioty, ale wmęczę. Bo lubię czytać i lubię dawać szansę.
OdpowiedzUsuńZa Liebstera dziękuję.
Z tym wracaniem to jest tak, że potem taka książka leży u mnie miesiącami. Ale kończę. Z jakiegoś takiego wewnętrznego przymusu.
OdpowiedzUsuńChyba mam w sobie pierwiastek perwersji, bo "Potop" wyjątkowo mi się podobał!
OdpowiedzUsuńLeżakowanie to świetny pomysł, ale - tu uwaga - nie umiem zacząć kolejnej książki, jeśli nie skończę poprzedniej. To dopiero pech!
Podobnie jak ja oślica, przeżywasz to samo. I też uważam, że w przypadku książek to fajna przypadłość :)
"Próbowanie" o którym piszesz, doprowadza mnie do szału i nie potrafię go zrozumieć. Poza tym, jestem nieco uzależniona od odznaczania kolejnej książki jako przeczytanej. Mam wtedy poczucie, że poświęciłam jej czas, doczytałam i to wrażenie robi mi fajnie na czytelniczej duszy :)
OdpowiedzUsuń