niedziela, 13 marca 2011

Lawendowy pył - Danuta Marcinkowska, Ewa Marcinkowska-Schmidt, Klaudyna Schmidt




No i wielkie hmmmmm na dzień dobry, bo jak tu ocenić tę książkę. Żyjemy w takim kraju, gdzie losy naszych rodzin bywają tak zawiłe, że wydaje się że samo ich opowiedzenia starczy na rewelacyjną powieść. Otóż nie. I niestety dobitnym przykładem jest "Lawendowy pył".
Historia rodziny osiadłej początkowo na Wileńszczyźnie, którą los i zawirowania historyczne rzucają na Pomorze. Wszystko brzmi ślicznie i ładnie na okładce, jednak przebrnięcie przez książkę jest bardzo trudne. Dlaczego? Po pierwsze język. Zdania kwadratowe, nieskładne, sprawiają wrażenie wręcz notatkowych. Bardzo chaotycznie prowadzona akcja, praktycznie słowotok w którym trudno się połapać. Tekst sprawia wrażenie niezredagowanego. Mnóstwo literówek, złe przeniesienia, mnóstwo błędów wynikających prawdopodobnie z tempa pisania. Czyta się topornie, mimo, że historia faktycznie sama powinna się obronić. A dziwi tym bardziej, że autorki są dziennikarkami.
Co na plus? Okładka i piękne ilustracje. Na plus też historia, mimo wszystko. No ale jednak, w gąszczu książek, które warto przeczytać, tę raczej bym odradzała. Okładka książki nie czyni. A szkoda.


Kategoria: biografia, pamiętnik
Wydawnictwo Klucze 2009, s. 525
Biblionetka : 4,10/6
Lubimy czytać: 3,34/5
Moja ocena: 3/6

czwartek, 3 marca 2011

Ostatnia noc w Twisted River - John Irving




Rozpocznę od wyznania. Zapewne wstydliwego. "Mam na imię A. i to moje pierwsze spotkanie z Irvingiem". I po wstydzie.
Pierwsze sto stron - jak po grudzie. Niby fajnie, niby niebanalnie, ale tak jakoś ... no nie szło mi. Po setnej stronie wpadłam, po uszy i sama na siebie się wściekałam, że jakoś tak poskładałam życie towarzysko-zawodowe, że przez ostatnie 3 dni nie mogłam do książki zajrzeć i jej, o zgrozo!, zakończyć.
Skoro pierwszy raz z Irvingiem to słów parę odnośnie skojarzeń. Miałam dwa - "Hotel New Hampshire" i "Świat według Garpa". Zero wyobrażeń. Zero zaszufladkowania. Totalne tabula rasa. No i dostałam strzała żeliwną patelnią po czaszce.
Historia trójki facetów - Dominica - ojca, Daniela - syna i przyjaciela - Ketchuma. Rozpoczyna się w Twisted River, osadzie, której byt opiera się głównie na spławianiu drewna w dół rzeki. W wyniku absurdalnej pomyłki, ojciec i syn muszą uciekać. I uciekają przez całe życie. Nie będę zdradzać szczegółów fabuły, bo popsułabym całą frajdę. Książka jest warta każdej strony, każdego słówka. Dla mnie był to autentyczny strzał w 10. Dlaczego?
Świetnie napisana. Każda z postaci żyje, język jest na tyle barwny, że  chociażby szorstkie i proste słowa Ketchuma, aż drapią. Jest mnóstwo przefenomenalnych niuansów językowych, fabuły, że czytanie to prawdziwa uczta. Dobra powieść. Po prostu dobre powieść. Cała historia jest ujęta w piękną klamrę - wszystko pięknie zamyka się w jedną całość, a wspomniane na początku szczegóły, stają się ważnymi, wręcz kluczowymi wątkami i wyjaśniają istotę sprawy.
Po krótkim googlowaniu "irvingizmów" dowiedziałam się, że wiele wątków wykorzystanych w "Ostatniej nocy ... " to wątki typowe dla autora właśnie. I są to chociażby człowiek przypominający niedźwiedzia czy też niedźwiedź udający człowieka, zapasy, wypadek samochodowy etc. (polecam recenzję na blogu B. Darskiej). A to sprawia, że chętnie sięgnę po pozostałe książki Irvinga.
Pierwsze spotkania, a jakże udane. Jestem pod sporym wrażeniem i chcę więcej Irvinga. Przegorąco polecam!


Kategoria:   Literatura piękna/współczesna zagraniczna
Prószyński i S-ka 2010, s. 576
Moja ocena: 6/6
.
.
Template developed by Confluent Forms LLC