sobota, 30 kwietnia 2011

Natalii 5 - Olga Rudnicka




Od czego by tu zacząć?!? aaaaa...
Od autorki. Olga Rudnicka, przesympatyczna dziewczyna, która uśmiecha się ze zdjęcia (szkoda, że nie umieszczono nigdzie w książce). Młoda, pewnie diablo oczytana. Dziewczyna z moich stron (niedaleko pada Śrem od przedmieść Poznania). Młoda. No właśnie. Jest to moje pierwsze spotkanie z Olgą Rudnicką i ... jak dla mnie - dziewczyna jest świetna.
Co dalej? Okładka. Hmm.. tu się doczepię - okładka co prawda wizualnie nawiązuje do poprzednich książek autorki, ale ... taka jakaś... nie oddaje ducha książki. Coś weselszego by się przydało, bo akurat tej książce okładka może zaszkodzić.
Przyznam się bez bicia, że do książki podeszłam bardzo sceptycznie. Bo autorka młoda (tak! przeżywam kryzys :p), i kolejna książka i takie wielkie "halo" wokół niej. Sobie pomyślałam, że to co przeczytam raczej słabawe będzie. I po trzykroć w pierś się teraz uderzam i wszem i wobec oznajmiam - Olga Rudnicka jest świetna!
Kryminały lub twory kryminopodobne lubię i to bardzo. Wychowałam się na klasyce gatunku, czyli na Agacie Christie. To kryminały wytworne, takie pt. "strzepnij pyłek". Uwielbiałam opisy spożywania posiłków przez Herculesa Poirot. No i zawsze dawałam się nabrać i typowałam nie tą osobę jako mordercę. Potem poczytałam sobie troszkę Joanny Chmielewskiej i ... lubię to! Niejednokrotnie płakałam ze śmiechu nad jej książkami. I (tu koniec dygresji) Olga Rudnicka stylem, humorem bardzo mi panią Chmielewską przypomina. I to nie jest zarzut.
O czym historia? Jarosław Sucharski popełnia samobójstwo. W liście pożegnalnym do policji prosi o przekazanie informacji notariuszowi. Ten z kolei wzywa do siebie pięć pań z których każda nazywa się Natalia Sucharska. Okazuje się, że nie wiedziały one o swoim istnieniu, a ich wyjątkowo krnąbrny (ale wspólny!) ojciec każdej z nich nadał to samo imię. Panie otrzymują w spadku dom i ... tajemnicę z nim związaną. I tyle o fabule, bo jeszcze coś chlapnę.
Intryga zgrabna. Zaskakująco, bo - jak wspominałam - obawiałam się czegoś wyjątkowo topornego (niczym nieszczęsne "Los numeros" - kto skazał się na obejrzenie tego ... ekhm.. filmu, ten wie o czym mówię). A tu historyjka zgrabna i niebanalna, i fajnie osadzona w wielkopolskich realiach.
Postaci. To jest - moim skromnym zdaniem - zdecydowanie największa siła książki. Wspólne perypetie sióstr, ich rozmowy, sposób opisywania... Zabawnie i znowu nietopornie, z przymrużeniem oka, z ironią. No po prostu - baaardzo fajnie. Fajnie Olga pisze o babkach. I bardzo mi się podoba to, że nie boi się napisać o tym, jakie szaleństwa w kobietach drzemią. Nieźle się ubawiłam przy opisach "dziur" i przy ustalaniu regulaminów. Bardzo fajnie pokazane są odmienne charaktery sióstr - tak plastycznie, że niemal widziałam te pięć wariatek.
Ogromny plus za miejsce akcji. Wielkopolska, Poznań i Śrem. Co prawda, ze Śremu nie jestem i swojego czasu pozwalałam sobie na niewybredne żarty z tej miejscowości, ale bardzo bardzo podoba mi się fakt, że autorka zdecydowała się osadzić akcję w tym miejscu. Ze szczególnym upodobaniem czytałam fragmenty o poznańskim Starym Rynku, na którym niejedna z nas Poznanianek niemalże wykręciła sobie kostkę.
Podsumowując tę entuzjastyczną recenzję - ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu (nastawiałam się raczej negatywnie) bardzo mile się rozczarowałam. Zazdroszczę przeokropnie autorce, że taką zgrabną historyjkę ułożyła. I polecam - szczególnie na majówkę, na lekturkę leżaczkową. Bo to fajna historia jest, o!


Kategoria: Literatura polska - kryminał
Biblionetka4,83/6
Moja ocena: 5/6

Książka przeczytana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Polactwo - Rafał A. Ziemkiewicz




Niezwykle trudno jest mi wyrazić opinię o tym, co przed paroma minutami skończyłam czytać. Polityką i wszystkim, co dotyczy mojego kraju, interesuję się od dawna. Dyplom politologa nie daje mi żadnych uprawnień do ferowania opinii o stanie polityki, gospodarki itp. Moje zainteresowanie osłabło z wielu przyczyn - studia zakończone, polityka zrobiła się na tyle agresywna i emocjonalna, że nie mam ochoty podniecać się tego typu tematami. Podniet w życiu zwykłego zjadacza chleba mam aż nadto.
Pan Rafał Ziemkiewicz nie jest człowiekiem bliskim mi w poglądach politycznych. Wręcz drażnił mnie niejednokrotnie w swoich opiniach. Przyznam szczerze, że poziom mojego rozdrażnienia jego słowami rósł i malał w miarę czytania książki. Klasyczna sinusoida. Wkurzałam się, odkładałam książkę psiocząc pod nosem, po czym po paru chwilach ponownie po nią sięgałam, aby zmierzyć się z kolejnymi opiniami. Nie twierdzę, że to to, co można w "Polactwie" wyczytać to jakaś prawda osławiona, absolutna i coś odkrywczego. Wbrew temu, co twierdzi pan Ziemkiewicz statystyczny czytelnik Gazety Wyborczej potrafi swoje zdanie wypowiedzieć i to nie jest tak, że GW czyta się żeby wiedzieć jak myśleć w danym tygodniu.
Nie można jednak odebrać jednego - szczerości. Książka jest szczera do bólu (żeby nie powiedzieć dosadniej). Skłania do myślenia. Nie twierdzę, że "trzeba" ją koniecznie przeczytać, żeby uzmysłowić sobie w jakiej zgniliźnie żyjemy. Nie! Przeczytać i dojść do własnych wniosków. Bez niepotrzebnego cynizmu i jadu.


Kategoria: publicystyka literacka
Wydawnictwo Red Horse 2007, s. 408
Biblionetka4,73/6
Lubimy czytać3,83/5
Moja ocena: 4/6

czwartek, 21 kwietnia 2011

Maciejka - Natalia Rogińska




To moje pierwsze spotkanie z Natalią Rogińską. O "Grubej" gdzieś tam słyszałam - kojarzę całkiem niezłą machinę promocyjną. Uważam to za coś bardzo dobrego - książki powinny (!) być promowane podobnie jak filmy czy albumy muzyczne. A bardzo rzadko widujemy je na billboardach. No ale do rzeczy, do rzeczy!
Przyznałam się kiedyś, że literaturę "tak zwaną" kobiecą poczytuję z pewną taką nieśmiałością, a czasem nawet i lekką dozą wstydu. Czemu? No bo czuję tak podskórnie, że wybranie pozycji z tej półki to tak samo jakbym miała do wyboru film Bergmana i "M jak Miłość". Mocno? Może, ale takie jest moje poczucie. Literaturę tego typu podsuwa mi najczęściej mama, która twierdzi, że literatura to przede wszystkim sposób na relaks. A jej relaks daje właśnie taki typ literatury. I powiem szczerze - trudno jest mi walczyć z tym poglądem - po pierwsze dlatego, że moja mama zawsze ma rację (jak nie ma to patrz poprzednie zdanie), a po drugie... to faktycznie odpręża. Także powolutku, co jakiś czas sięgam i po takie książki. Chociażby z ciekawości.
"Maciejka" to historia o Karolinie, 37-letniej zjadaczce chleba z powszednimi problemami. Jest pielęgniarką, musi dorabiać, co prawda Najwyższy urody jej nie poskąpił, ale i bogatego męża nie zesłał, także musi się sama o siebie troszczyć. I tyle względem fabuły, bo jak zacznę wątki uskuteczniać to zdradzę ową całą. Powiem szczerze - nastawiałam się na zabawną historię ze zgrabnym morałem. Dostałam com chciała? I tak... i nie ...
Nie znam poprzednich książek pani Rogińskiej, o jej blogu dowiedziałam się przed chwilą googlując, także powiem szczerze - nie znałam jej poczucia humoru. Także troszkę mnie dobiły przyciężkawe próby żartowania na tematy frywolne - co prawda, należy przyznać, że im głębiej w książkę tym i wtręty żartobliwe na lepszym poziomie. Jednak - chyba nie moje klimaty. Momentami za rubasznie.
Co mi się podobało to sposób w jaki została opisana główna (poniekąd i tytułowa) bohaterka. Postać jest żywa, nie jest absolutnie nieskazitelna, momentami pachnie papierem, ale nie drażni to na tyle, żeby książką chcieć rzucać w ścianę. Bardzo podobały mi się opisy postaci drugoplanowych - koleżanek Karoliny ze szpitala, pana Wacława. Naprawdę fajnie zarysowane portety i przy tych właśnie opisach następowały u mnie parsknięcia.Pani Rogińska fajnie też ponaigrywała się ze środowiska celebrytów.
Przemyślana jest też kompozycja książki - moja licealna polonistka miała prawdziwego świra na punkcie kompozycji klamrowej i przyznaję, że jako czytelnikowi porządkuje mi ona w głowie.
Czy po przeczytaniu "Maciejki" przeproszę się z literaturą kobiecą? Nie wiem. Bardziej odpowiada mi styl pisania chociażby pani Michalak, ale to moje, jak najbardziej subiektywne, odczucie. Nie czuję się jednak w najmniejszym stopniu pokrzywdzona tym, co przeczytałam. Spędziłam przy "Maciejce" dwa całkiem miłe popołudnia, książka pozwoliła mi się zrelaksować, a przecież o to w czytaniu chodzi, prawda?


Kategoria: Literatura współczesna polska
Biblionetka4,25/6
Moja ocena: 3+/6

Książka przeczytana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Zlecenie - Reha Çamuroğlu




Turecki stosik nadgryziony. I co? I będzie nieobiektywnie.
Troszku o autorze - pan Reha Çamuroğlu to turecki polityk, związany z obecnym premierem Erdoğanem, jest również redaktorem encyklopedii. Historyk z wykształcenia. Czy popularny w Turcji? Średnio.
A treść? 3/4 fabuły zdradza opis z okładki. Jeśli ktoś szuka dobrego wątku kryminalnego - zawiedzie się. Jeśli ktoś szuka książki, którą pochłonie w jedno popołudnie z wypiekami na twarzy - zawiedzie się. Ale jeśli ktoś jest Turkoholikiem i bezgraniczną przyjemność sprawia mu przeczytanie paru słów po turecku - absolutnie się nie zawiedzie. Historyjka jest napisana sprawnie. Dla osób zupełnie nie znających tureckiego będzie pewnie trudniejsza w odbiorze - wielki ukłon w stronę tłumaczki - pani Ani Sobczak, która starała się oddać specyfikę języka tureckiego. Jeśli ktoś zna jednak podstawowe "zasady" Türkçe - wychwyci niuanse. Historia opiewa sprawność wywiadu sułtana Abdulhamita II, oddaje klimat Stambułu na początku XX wieku.
Co mnie urzekło? Ano właśnie niuansiki, które udało mi się wychwycić. Totalnie turecki jest cichy szacunek dla Turczynek - i tutaj są one bohaterkami drugoplanowymi, które swoimi dyskretnymi radami pchają swoich mężów do wielkich czynów. Jest to tak bardzo tureckie, że bardziej chyba być nie może. Urzekło mnie dużo tureckich przysłów wplątanych w tekst (no i to właśnie może być irytujące dla osób nie władających tureckim). Przez zdania przebija się ogromny szacunek dla tradycji i religijność. I wszechobecne "Inshallah" - jeśli Allach pozwoli, co w praktyce oznacza "miejmy nadzieję, że się uda".
Bardzo turecka jest również zmysłowość łypiąca na nas z książki. Ale zmysłowość ukryta w czterech ścianach sypialni. Turecki jest też patriotyzm. Należy mieć na uwadze, że akcja książki toczy się przed rewolucją młodoturecką, jednak patriotyzm (niekłamany, nieudawany, dla nas Polaków - nie-do-pojęcia!) to coś, co większość Turków po prostu w sobie ma. Turcję się kocha, bo jest wspaniała. Nawet jeśli była kolosem na glinianych nogach czy "chorym człowiekiem Europy".
Na początku notki wyjątkowo napisałam dwa zdania o autorze. Dlaczego? Bo ma to wpływ na jego postrzeganie historii. W "Zleceniu" autor stara się wygładzić portet sułtana Abdulhamida II, za którego rządów dopuszczono się rzezi Ormian (otrzymał on przydomek "Czerwony" i "Krwary"). Temat dla Turków trudny, do dzisiaj nieuznawany. Próba zagadania przeciętnego Turka kończyła się srogą awanturą. Dla mnie - definicja tematu tabu. Sprawa staje Turcji kością w gardle, gdyż jest to jedna z drażliwych kwestii przy negocjacjach akcesji do UE. Dopiero w 2009 roku Turcja i Armenia oficjalnie nawiązały kontakty dyplomatyczne i miały zostać otwarte granice (zamknięte od 1993 r.). Zainteresowanych tematem odsyłam do literatury.
Śmiem podejrzewać, że osobie totalnie niezwiązanej z Turcją, książka podobać się nie będzie. Ale jeśli ktoś kocha choć troszkę ten piękny kraj, polecam gorąco. Recenzja jest oczywiście bardzo subiektywna i bardzo "ach Turcjo!", no ale cóż ja na to poradzę!
I jeszcze radosny komunikacik - książka ta została wydana przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Turystyki Republiki Tureckiej, a wydana przez małe Wydawnictwo układANKA, które zajmuje się głównie literaturą turecką. Co mnie oczywiście niezmiernie cieszy i kibicuję gorąco z całego serca. Więcej, więcej tureckiej literatury. I więcej, więcej poza tymi super znanymi jak Orhan Pamuk czy Elif Şafak!

Za prywatę i nadmierne emocjonowanie się turczyzmami przepraszam. Obiecuję robić to częściej ;)


Kategoria: kryminał historyczny
Wydawnictwo układANKA 2008, s. 136
Biblionetka3,75/6
Moja ocena: 4/6

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Zabawa w miłość - Margaux Fragoso




Kolejny raz mam ogromny problem z wystawieniem oceny. Bo jak można wystawić ocenę auotbiografii, która boli każdym słowem.
Margaux poznajemy kiedy ma 7 lat. Poznaje Petera - starszego od niej miłego, uczynnego, zainteresowanego, bardzo lubiącego dzieci mężczyznę. A on wciąga ją w zabawę. W zabawę w miłość. Historia Margaux opowiedziana jest słowami dziecka - dziwi się, buntuje, woli bawić w uciekającego królika niż ....
Czy ma się ochotę rzucać tą książką o ścianę w trakcie czytania? Tak. Czy odczuwałam swoiste i przeabsurdalne współczucie wobec Petera - pedofila? Tak ... Złapałam się na tym i przypomniałam sobie "Porozmawiaj z nią" Almodovara - gdzie reżyser zderza nas z tym samym. Autorka opisuje Petera jako doskonałego towarzysza zabaw, zainteresowanego, podbudowującego jej poczucie wartości zniszczone przez destrukcyjnego i zfrustrowanego ojca. ALE. Jest ogromne "ALE" - "miłość" Petera jest na tyle zaborcza i jak niejednokrotnie padało "niezrozumiała dla świata", że odsuwa on dziewczynę od przyjaciół, rówieśników, w dużym stopniu dziewczyna odcina się również od swojej rodziny.
Czytanie tej historii to walka. Powiem szczerze - szlag mnie trafiał, kiedy przebijałam się przez pozornie chłodne i odarte z emocji zdania, które wyrzucała z siebie Margaux. Opisy "przysług" - szczegółowe do bólu, brutalne w swojej prostocie... I ciągle te - tanie wydawałoby się - stereotypy - piwnica, obietnica zabawki. Stereotypy, które okazują się prawdą. Największe wrażenie zrobił na mnie opis "pierwszego razu", który autorka "przeżyła" w wieku 16 lat - warkoczyki, bielizna z nadrukiem dziecięcym - wszystko, aby Peter po prostu mógł ... Przerażające.
A co jest najbardziej przerażające w tej historii? Że jest prawdziwa. Że to nie fikcja literacka, ale Margaux Fragoso - drobna kobieta w białej sukience o dziecięcej twarzy, spoglądająca na nas ze skrzydełek okładki - to właśnie "bohaterka" historii. Co boli? Cały dramat rozgrywał się przez ponad 14 lat w tym samym mieszkaniu - Peter mieszkał z kobietą, która miała dwoje synów, przez dom przewijali się różnie ludzie, w początkowej fazie znajomości dziewczynka pojawiała się tam z matką. I nikt nie zaprotestował. Kiedy pojawiła się osoba z opieki społecznej (po wielu latach), sama Margaux kłamała, aby wybielić Petera. Wielu podejrzewało, że nie jest to zwykła przyjaźń, lecz nikt nie potrafił przerwać tej chorej znajomości.
Mam w sobie teraz tyle emocji... trudno to wszystko ująć składnie i przekazać. Pozytywne jest to, że autorka wyrwała się z tego patologicznego kręgu. Jednak szkody jakie wyczynił "związek" z Peterem są nieodwracalne. Groteskowo brzmi pewien fragment w którym Peter postanawia, że dokończy domek dla lalek dla 16-letniej Margaux i pozwoli jej stać się dzieckiem na nowo, gdyż czuł wyrzuty sumienia, po tym jak ukradł jej dzieciństwo.
Książka trudna, bolesna. Nie dla każdego. Momentami bardzo pogwałca brutalnie granice tego, co zwykliśmy nazywać "dobrym smakiem". Już sama okładka ostrzega - spuszczony wzrok dziewczynki i podtytuł "Prawdziwa historia uwiedzionego dziecka". Prawdziwa.


Kategoria: literatura współczesna, autobiografia
Prószyński i S-ka 2011, s. 312
Moja ocena: 5/6

Książka przeczytana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Jeden dzień - David Nicholls





Czy ktokolwiek z Was miał kiedyś bratnią duszę do której mógł zadzwonić o każdej porze dnia czy nocy? Której chcielibyście zwierzyć się jako pierwszej ze swoich sukcesów, ale i zryczeć się kiedy upadacie? Która starała się zrozumieć Wasze zachowanie jakkolwiek by głupie nie było? Macie? Bo ja mam. I być może dlatego "Jeden dzień", bardzo ale to bardzo mi się podobał.
Historia dwojga znajomych ze studiów, którzy w ich trakcie nie zamienili ze sobą słowa. Spędzają ze sobą noc po rozdaniu dyplomów, właściwie to ją przegadują i następnego dnia każde idzie w swoją stronę. Autor zastosował ciekawy trik - przedstawia dalsze losy dwojga przyjaciół w dniu 15 lipca. Dlaczego akurat tego dnia? W Anglii ten dzień obchodzony jest jako dzień świętego Swithina i tradycja każe wierzyć, że warunki pogodowe panujące tego dnia utrzymają się przez kolejnych czterdzieści. I stąd właśnie ciekawy zabieg - pierwszy 15. lipca Emmy i Dextera ma być wróżbą na ich kolejne lata.
Jaka jest ich przyjaźń? Czasami trudna, wymagająca wzajemnego zrozumienia. Nie są cukierkową parą rodem z romantycznych komedii. Nie szczędzą sobie gorzkich słów, ale i wspierają się w trudnych momentach. Autor nie stosuje banalnych rozwiązań. Nie zdradzę oczywiście zakończenia (choć korci mnie małe porównanie), ALE! autor nawiązał do jednego z moich ulubionych filmów.
Książkę czyta się bardzo sprawnie - dialogi są błyskotliwe, ironiczne, co ja zwierzę szyderczo autoironiczne bardzo sobie cenię. Sposób prowadzenia rozmowy głównych bohaterów buduje intymną atmosferę - jako czytelnica czułam, że Em i Dex są ze sobą bardzo bardzo blisko. Postaci nie są papierowe, na okładce pojawił się slogan: "Odkładając tę książkę, masz niesamowite wrażenie, że znasz jej bohaterów jak najlepszych przyjaciół"* - i te słowa są prawdziwe. Zamykając książkę czułam ogromny niedosyt i byłam wściekła na autora. Że już koniec. Więcej, więcej takich książek.
Dla bibliofila (stosikoholika, książkoholika) już sama okładka jest ucztą. Namacałam się, nagłaskałam zanim rozpoczęłam czytać. Nie doszukałam się niestety informacji kto taką piekną okładkę popełnił, ale jest urzekająca i jestem przekonana, że skusi wielu. I w tym przypadku - okładka książkę czyni.
Podsumowując, bo tak jakoś mało konkretnie się wyrażam. Polecam! To okropne słowo, ale ta książka jest po prostu bardzo fajna. Jest lekka i nielekka, bo czyta się szybko, ale i zmusza do refleksji. Czasem boimy się konfrontacji z tym co czujemy do kogoś nam bliskiego, czasem zbyt późno sobie uświadamiamy jak ta osoba jest dla nas ważna. A czasem potrafimy się tak mijać i nigdy czas nie jest odpowiedni (tak, tak - prywata :p). Rzekomo (przy wszystkich wzmiankach o książce pojawia się ta informacja, więc i ja się nie wymigam) - przygotowywana jest ekranizacja książki z Anne Hathaway i Jimem Sturgessem (którego kocham za rolę w "Across the Universe" i brytolski wygląd). Ciekawa jestem strasznie tego filmu, a najbardziej ścieżki dźwiękowej. Główna bohaterka wzruszyła mnie pewnym gestem (czy to jest gest?) - nagrywała Dexterowi kasety z ważnymi dla niej piosenkami. Strasznie fajny i jakże mi znajomy zwyczaj.

*Jonathan Coe


Kategoria: Literatura piękna współczesna zagraniczna
Świat Książki 2011, s. 448
Biblionetka: 4,68/6
Lubimy czytać4,22/5
Moja ocena: 5+/6


Książka przeczytana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Świat Książki.

sobota, 9 kwietnia 2011

Rok w Poziomce - Katarzyna Michalak




No tak... pochłonęłam książkę w jedno popołudnie. Idealne odstresowanie po tygodniu pracy i dobry wstępniak przed czytelniczym weekendem. Nie pamiętam, żebym kiedyś tak szybko książkę przeczytała.
O czym historia? W sumie fabuła niezbyt odbiega od tego co serwowała nam pani Michalak w swoich poprzednich książkach. Zarówno w "Poczekajce" jak i "Zachcianku" historia głównie oscyluje wokół tego, że pewna Pani znajduje swój wymarzony dom (czytaj: ruderę) i stado niesfornych zwierzaków. Pani się naiwnie zakochuje i dzieje się, dzieje się, dzieje się.
Tak jest i tu. Opis fabuły został umieszczony na okładce, także powtarzać się nie będę. A co o samej książce? To, że wciągnięta w jedno popołudnie nie powinno mieć wpływu na moją ocenę prawda? To, że naiwne to i infantylne momentami, aż boli też nie powinno mieć wpływu na moje postrzeganie, co? No ale jednak troszkę ma.
Gdzieś u kogoś na blogu (nie pamiętam, a paluchem wskazywać też nie zamierzam) wczytałam się w komentarze do opinii, do których włączyła się sama autorka (TA Michalak). No i tamże "zarzucono" jej, że książki są naiwne, powiewają harlequinowską nutą. A ona skwitowała, że te książki to balsam. I tu się z nią totalnie zgadzam. Już kiedyś pisałam, że nie każda książka ma być elegancko dopracowaną literaturą wielkich lotów (Oda do Brudnych Okien - czytaj w "Roku w Poziomce"), ale ma być odciągnąć od codzienności, być baśnią dla dorosłych. I tak jest w przypadku pani Michalak. Czyta się toto pięknie, szybko, sprawnie. Książki są starannie wydane (wielkie brawa dla Wydawnictwa Literackiego za dobrą redakcję - żadnych literówek, czcionka idealna, dobry kolor stron - kochani wydawcy od bieluśkich kartek oczy się czerwienią!, śliczna okładka) - naprawdę z dużą przyjemnością Czytelnik się za tę książkę zabiera. No boli, bo boli, ta naiwność na poziomie 15-latki (przepraszam 15-latki), gdzieś doczytałam, że targetem pani Michalak są kobiety w wieku 18-30 (i w tym miejscu jako przedstawicielka tejże grupy wiekowej chciałam nadmienić, że niektóre z nas mają już jakiś bagaż doświadczeń i czytając takie "love story" to im brewka śmiga w górę non stop). Może i jest to literatura dla kucharek (znowu odniesienie do książki), ale ... jeśli szukacie czegoś co Was rozbawi, uspokoi, wyciszy - to sięgnijcie po tę książkę. Odpuściłabym sobie pewne naciągane wątki, bo burzą miły obraz książki, ale generalnie i zasadniczo rzecz biorąc, po raz kolejny podpiszę się pod stwierdzeniem: Jeśli literatura ma bawić, to ta książka jest dobrym wyborem.
Mam tylko mały żalik do Autorki - pani Kasiu więcej o zwierzakach (tak pięknie Pani o nich pisze) i więcej humorystycznych wtrętów, jak to miało miejsce w "Poczekajce". Bardzo, ale to bardzo podoba mi się język autorki - dużo słowotwórstwa radosnego, dużo ironicznych i humorystycznych wtrąceń, dużo autoironii autorki. Tak bez niepotrzebnego nadęcia. Piękne to jest. I to bardzo cenię w pani Michalak.


Kategoria: Literatura piękna współczesna polska
Wydawnictwo Literackie 2010, s. 310
Biblionetka4,78/6
Lubimy czytać4,09/5
Moja ocena: 4+/6

czwartek, 7 kwietnia 2011

Dziewczynka w czerwonym płaszczyku - Roma Ligocka




Po skończeniu takich książek zawsze mam moralny dylemat co do oceny. Bo dać pięć czy sześć gwiazdek, powiedzieć/napisać, że książka się podobała - to po prostu się nie godzi. Tematyka jest na tyle trudna, ciężka i nie do zrozumienia i pojęcia (dla nas - żyjących w wolnym kraju), że czuję całą sobą, iż sporym nietaktem jest powiedzieć, że książka taka mi się podobała. "Dziewczynka..." zrobiła na mnie spore wrażenie.
Przyznam szczerze, że nadrabiam zaległości dotyczące literatury wojennej. Moje oczytanie ogranicza się do tego, co mi w szkole podtykano. Robiło wrażenie oczywiście, ale rozkładanie na czynniki wtórne, nawet najbardziej wstrząsającej książki, osłabia jej wydźwięk. I wielka szkoda, że nikt nie wpadł na pomysł, żeby włączyć do kanonu na tenże przykład "Dziewczynki ... ". Roma Ligocka w  bardzo dziecięcy sposób opisuje przeżycia związane z ukrywaniem się w czasie okupacji. Czytamy jej przeżycia z punktu widzenia kilkuletniego dziecka, które nie do końca rozumie po co otrzymuje od mamy kapsułkę z cyjankiem, ale martwi się, że nie będzie w stanie połknąć jej bez "popicia". Ciągły strach, przymus ukrywania się, ciągłe pamiętanie o tym, że nazywa się "Ligocka" a nie "Liebling" ma ogromny wpływ na jej przyszłe życie. Napisałam wcześniej, że większość z nas nie jest w stanie pojąć i zrozumieć przeżyć tych, których dzieciństwo przypadło na czasy wojny. Dla mnie dzieciństwo to dobry czas, kolorowe wspomnienia, które smakują i pachną samym dobrem. Dla "dzieci okupacji" to coś zupełnie przeciwnego.
Nie jest to jednak historia tylko o okupacji. W dalszej części książki poznajemy kulisy życia w powojennym Krakowie. Bardzo przyjemnie czytało się opis tworzącej się śmietanki artystycznej. Miałam mały problem z umiejscowieniem wydarzeń w czasie - jednak czułam, że miasto to było autentyczną wyspą na mapie PRL-u. Kolorowym ptakiem wśród szarości. Początki "Piwnicy pod Baranami", pierwsze miłostki, czasy studenckie. Próby przebicia się poprzez szarzyznę ówczesności. Moim zdaniem, część ta jest słabsza literacko niż opis wojny. Myślę, że wynika to głównie z tego, że wszystko co po wojnie wzbudzało w bohaterce mniejsze emocje, nie takie totalne i skrajne.
Zastanawia mnie również na ile to, co opisywała pani Roma to autobiografia, a na ile fikcja literacka.  Trudno jest mi się do tego odnieść, gdyż kojarzyłam ją głównie, jako kuzynkę Romana Polańskiego i felietonistkę "Pani"* (felietonów nigdy nie czytałam, mam na nie alergię, na felietony generalnie). Książkę polecam, bo warto ją przeczytać dla części "dziecięcej". To, co dalej czyta się nieźle, ale już nie tak zachłannie. Świat po wojnie staję się niewymiarowy, płaski. Być może to zabieg zamierzony. A książka pozostanie w mojej pamięci na dłuższy czas zapewne.

Kategoria: biografia/autobiografia/pamiętnik
Znak 2002, s. 352
Biblionetka: 5,02/6
Moja ocena: 5/6

*czy "Twojego Stylu"? bo już zgłupiałam

sobota, 2 kwietnia 2011

Malowany welon - Maugham W. Somerset




Zbierałam się jak sójka za morze do tej notki. Dlaczego? Bo trudno jest mi się odnieść do książki, która nie zrobiła na mnie ani negatywnego, ani pozytywnego wrażenia. Poza tym - męczyłam ją niemalże miesiąc. Jak na kieszonkowe wydanie z dużą czcionką o raczej małej objętości - słabo. Ale powoli, powoli ...
Kitty to rozpieszczona, wytresowana do życia na salonach, starzejąca się panna na wydaniu. Kiedy dowiaduje się, że jej młodsza siostra ma niebawem wyjść za mąż - popada w panikę i popełnia małżeństwo "z rozsądku" - z pierwszym napotkanym adoratorem. A ten nie jest znów taki "feee", gdyż jest on doktorem nauk medycznych ze specjalizacją z bakteriologii. Nie ma różowego pyłku i "big love", ale na osłodę Kitty zostaje wywieziona do Szanghaju, gdyż tam Walter, jej mąż, pracuje. Poznaje tu wicegubernatora - Charliego i nawiązuje się pomiędzy nimi płomienny romans. Pewnego upalnego popołudnia, nakrywa ich mąż. Banalna historia, nieprawdaż? Jednak ów zamiast karczemnej awantury wybiera dużo bardziej wyrafinowaną karę w imię zasady, iż zemsta lepiej smakuje na zimno. Zabiera swoją małżonkę w epicentrum epidemii cholery. Na totalne bezludzie, gdzie jej towarzyszami są siostry zakonne oraz oficer, który umila jej czas konwersacją. W rozkapryszonej Kitty powoli następuje przemiana.
Co na plus? Dbałość o język. Jest on piękny, niezbyt wyrafinowany, ale i nie prostacki (po "Lawendowym Pyle" - miód na moje czytelnicze serce). Wynika to pewnie z przedwojennego tłumaczenia. Nieskażonego niczym - to na myśli miałam. Wyraziste postaci - udało mi się nie skazić filmem przed przeczytaniem książki, także bez trudu wyobrażałam sobie głównych bohaterów. Ciekawa fabuła. Minus - potraktowanie czytelnika jako małego bachorka, który nie lubi dopowiedzeń. Gdybym mogła coś poprawić, to pewnie ucięłabym historię nieco wcześniej. A niech się czytelnik domyśla...mózg ma przecież!
Zainteresowała mnie jedna kwestia - pochodzenie tytułu. Doszperałam czym autor się sugerował (tytuł jest zainspirowany sonetem Percy'ego Bysshe Shelley'ego - "Lift not the painted veil which those who live / Call Life" - do przeczytania tu). Jednak nadal czuję się głodna wiedzy w tej kwestii. Jakieś pomysły? Sugestie?
Nowy zwyczaj nastał - z moim oglądaniem ekranizacji to jest trochę tak, jak było z napisaniem tej notki - odkładam i odkładam. A tym razem - obejrzałam. Ładny film. Cukierkowy bym nawet powiedziała. Oczywiście, że odbiega od książki. I mam trudność z osądzeniem co lepsze - film czy książka. Są potraktowane z nieco innego punktu widzenia, co utrudnia ich porównanie. Jako książkolub, przyznam jednak pierwszeństwo książce. Za co? Za zakończenie. Paradoksalnie.

Kategoria: Literatura piękna/klasyka obca
Świat Książki 2007,  s. 288
Biblionetka4,27/6
Lubimy czytać3,03/5
Moja ocena: 4/6
.
.
Template developed by Confluent Forms LLC