środa, 26 lutego 2014

Share Week 2014


Andrzej z bloga jestkultura.pl, człowiek działań wszelakich, zachęca raz kolejny do zabawy w Share Week. Idea jest zacna, bo polecać należy blogi, które najchętniej czytamy. Podobne działania mają miejsce i w blogosferze książkowej, ale przeważnie tylko do takiej się ograniczają.

Od paru tygodni uskuteczniam zabawę w Tydzień w myślnikach. I to jest taki nieco share week w mikroskali. Dzisiaj jednak będzie o tych, na które zaglądam stale. Share Week to autorski pomysł Andrzeja, mający na celu pokazać kogo cenimy z również piszących. Zasady u Andrzeja, a moi ulubieni to:



Miasto Książek - doskonały i chyba najlepszy blog o książkach w Polsce. Zawsze ciekawe, totalnie wciągająco i inspirująco. Paulina sprawia, że czytanie to coś więcej. Jej ogromna wiedza i pasja z jaką dzieli się z czytelnikami sprawia, że sama chcę więcej i lepiej czytać. Ciekawostka - to dzięki Paulinie zaczęłam pisać Bazgradło, bo szukając opinii o jednej z książek w 2008 roku trafiłam na "Miasto książek". Odkrycie, że można pisać o tym, co się przeczytało było impulsem do założenia swojego miejsca w sieci.


Proseksualna to blog Natalii o ... chędożeniu. Cenię jej cięty język, dobry warsztat, odkrywanie nowych zagadnień w jakże dla mnie uwielbionym temacie. Czasami Natalia drażni mnie swoim nastawieniem, ale potem pisze taki tekst, że uwielbiam ją znów. Czasami zbyt na siłę, ale przeważnie interesująco. 


God save the book - i znowu o książkach. Monikę znam osobiście i cenię ogromnie jej gust literacki. Zafiksowana na punkcie reportaży, co doskonale rozumiem. Jej teksty są zawsze bardzo profesjonalne i inspirują do doskonalenia swojego warsztatu.


Na chj mi architekt - uprzedzając - tak autor tego bloga Wojtek to prywatnie mój chłopak, ale to jak pisze broni się samo. Wychwytuje absurdy polskiego krajobrazu, opisując je bezlitośnie. Uwielbiam cięty język i sarkazm, a tego nie brakuje. Blog jest dość młody, ale facebookowy profil działa prężnie znacznie dłużej. Parsknięcia gwarantowane.


Dawno nieaktualizowany, ale równie sarkastyczny i zabawny jak blog powyżej. Dajdwiefajki autorstwa Tomeczka to dawka doskonałej obserwacji rzeczywistości w ujęciu jakie rozumiem najbardziej. Mam nadzieję, że powróci do pisania i na kolejny Dzień Kobiet wyprodukuje równie fantastyczne życzenia.


piątek, 21 lutego 2014

Młode lwy - Irvin Shaw




Ostatnio mam spore trudności z pisaniem o książkach. Wynika to po części z tego, że czytam dramatycznie mało. A to z kolei jest efektem zaangażowania w pracę i życie prywatne. Czuję się zbyt samolubnie, kiedy mam sięgnąć po książkę i pobyć chwilę sama ze słowami. Zanim wylejecie na mnie wiadro pomyj i zarzucicie stosem doskonałych rad, chciałabym wtrącić się i powiedzieć, że taka sytuacja ma jedną zaletę. Kiedy chwytam się za napisanie zaległej od dawna recenzji to czuję niezmierną ochotę na czytanie. I kocham tę tęsknotę. 

"Młode lwy" to lektura z Kociej rekomendacji. Przenigdy bym po nią nie sięgnęła, ale para czytających ludzi ma to fajnego w sobie, że nawet jeśli ich preferencje są bardzo odmienne, to potrafią podsunąć sobie coś ciekawego. I tako Kot czyni, jak i ja jemu. Nazwisko Shaw gdzieś tam się po głowie i innych częściach ciała obijało, nawet książki gdzieś na półkach maminych stoją. Jednak do rzeczy - wciągająca i interesująca, wielowątkowa opowieść o II wojnie światowej. Z perspektywy o której wiemy (za) mało. Klimatycznie podobna do Hemingwayowskiego spojrzenia. Dopracowana fabuła, interesujące postacie. Lubię, kiedy powieść ma więcej niż jednego głównego bohatera i można podyskutować, którego bardziej się lubi, a którego darzy mniejszą sympatią. Tutaj bohaterów jest trzech, każdy kompletnie inny, budzący odmienne emocje. Solidny kawałek literatury. Nie ma sensu streszczać - za dużo się dzieje. Gwarantuję, że jeśli lubicie klasyczne powieści z linearnym postępem akcji i solidnym warsztatem autora - nie zawiedziecie się.

Miałam i mam fajną refleksję związaną z tą powieścią - jesteśmy zarzucani przez wydawców nowościami, kolorowymi okładkami. I ja daję się na to łapać. A wiele powieści, niesamowicie wartościowych czeka na swoją uwagę. Cierpliwie, pod grubą warstwą kurzu, często owinięta szarym papierem na zapomnianej półce bibliotecznej. "Młode lwy" przypomniały mi jakie to fantastyczne uczucie przeczytać taką właśnie książkę. Polecam, właśnie w takiej otoczce.

Kategoria: literatura współczesna
Wydawnictwo MUZA 2008, s. 816
Moja ocena: 5/6

czwartek, 20 lutego 2014

Tydzień w myślnikach


Minęło co prawda więcej czasu niż tydzień, ale czuję, że to dobry zwyczaj pisać o tym, co miłego, fajnego, ciekawego przytrafiło się w ciągu kilku(nastu) ostatnich dni. Celebrowanie małych przyjemności trwa nadal, tako jak i praca nad sobą, ale o tym poniżej.


  • powyżej moja bardzo uśmiechnięta paszcza - spędziłam z Kotem bardzo romantyczny (bo walentynkowy) weekend w Trójmieście. Uwielbiam Kocie weekendy :)



  • zjadłam najlepszego na świecie pączka - usmażyły go sympatyczne panie z Pączusia na rogu 10 Lutego i Świętojańskiej w Gdyni (był nadziany na jagodowo!). Tłusty Czwartek już niedługo - polecam to miejsce Waszej uwadze.

  • spacerowałam dużo i stwierdzam, że przemierzanie tego świata na stopach jest jedną z najprzyjemniejszych czynności. Nawet po kiepskim i trudnym dniu wieczorny spacer stawia mnie na nogi i sprawia, że da się uratować ten dzień.

  • wypełniłam test predyspozycji zawodowych. Zgodnie z przewidywaniami jestem typem doradcy. Ciekawy test, sprawił, że zdałam sobie sprawę, że faktycznie lepiej pracuję z ideami i pomysłami niż z twardym produktem. Dobre dla tych, którzy nie wiedzą jakimi ścieżkami zawodowymi kroczyć.


  • infografika o parach. Inspirująca, motywująca. Odwrotnie niż z warzywami - wszystko robię dobrze :) Rozmawiajcie, spacerujcie, wspierajcie swoje drugie połówki.


  • jako wielbicielka kanapek nie mogę nie podzielić się odkryciem projektu 300 sandwiches. Projekt jest prosty - para kochająca się i mieszkająca razem, On - kocha kanapki, Ona - zrobiła mu idealną. On palnął po zjedzeniu owej "To najlepsza kanapka jaką jadłem. Jesteś o 300 kanapek od pierścionka zaręczynowego". I tak oto dziewczyna długo nie myśląc stworzyła blog, na który wrzuca zdjęcia kanapek (wczoraj wpadła #228!) i czeka na pierścionek. Kibicuję im z czystej sympatii do fajnych ludzi, ale ... uwielbiam zdjęcia tych doskonałych kanapek!


  • sprzątać nie znoszę, ale jest taka Anka, która tak pisze o sprzątaniu, że aż mam ochotę umyć okna! (Kot wie o czym ja mówię!)










Uściski i trzymajcie kciuki za to, żebym wreszcie nabrała ochoty napisać do Was o książkach, a nie o sobie ;)

wtorek, 4 lutego 2014

Tydzień w myślnikach


Zainspirowana podobnymi zestawieniami przygotowywanymi przez blogerki modowe i lifestylowe, postanowiłam podzielić się moimi odkryciami, fascynacjami, miłymi chwilami, które było dane mi przeżyć w ubiegłym tygodniu. To również część pracy nad sobą i chęć celebrowania małych przyjemności. 


  •  totalne odkrycie - blog o oszczędzaniu Macieja Szafrańskiego. Bez nadęcia, bardzo sensownie o sposobach na uciułanie kasy. Wpis z radami dotyczącymi oszczędzania już wisi na lodówce ;) Natchniona poradami założyłam konto na Moneyzoom, skrzętnie wynotowuję wszelkie wydatki - po miesiącu stwierdzę, gdzie można przyoszczędzić.
  • blog Happyholic - inspirujący, znowu nienadęty, pozytywny. Świetny tekst o internetowym detoksie nakłonił mnie do przemyśleń w tym względzie. Zaczęłam czytać na bieżąco, pewnie w wolnej chwili wrócę do archiwalnych postów. 
  • portal aukcyjny Aliexpress - to odkrycie wprawiło mnie w ekstazę. Chiński portal aukcyjny na którym znajdziecie wszystko (dosłownie!), możliwość zamówienia jednej sztuki z przesyłką do Polski za często znacznie mniejsze kwoty niż chociażby na Allegro. Świat to globalna wioska!
  •  jako pełnoetatowa Pani Domu na moich barkach (czyt. w moich rękach) spoczywa karmienie Kota mego. Obserwuję mnóstwo polskich blogów kulinarnych, ale zauważyłam, że przepisy, które serwują nie nadają się za bardzo do przygotowania na codzienny (czyli raczej zwykły i szybki) obiad. Zadałam sobie nieco trudu i poszukałam inspiracji obiadowych na zagranicznych blogach i - eureka! - pomysłów mnóstwo. Szybkie, smaczne i niedrogie. W niedzielę uraczyłam Kota takim oto kurakiem w sosie musztardowo-miodowym. Pyszności!
  •  Pinteresta znają wszyscy. Postanowiłam użyć go zgodnie z jego przeznaczeniem i założyłam wirtualną tablicę na której gromadzić będę inspiracje do przyszłego (a i obecnego) miejsca mieszkania. Póki co - pieczołowicie gromadzę zdjęcia z pomysłami zagospodarowania mojej (już przepełnionej) biblioteki.
  • sukcesywnie karmię się ciekawymi obrazami filmowymi. Bo lubię. W tym tygodniu obejrzałam pierwszą część "Nimfomanki" Larsa von Triera. Niezła, mocna, ale czy aż tak bardzo szokująca? Polecam świetną historię z J. Phoenixem w roli głównej - "Ona" to ciekawy pomysł na pokazanie w którą stronę zmierza komunikacja międzyludzka i nasze stosunki (wszelkiej maści ;) ). Idąc kluczem Oscarowym widzieliśmy z Kotem "Zniewolonego" - i tu samo nazwisko reżysera będzie rekomendacją totalną. Świetne zdjęcia, historia opowiedziana solidne, ale bez przesady i efektem będą krążące po głowie myśli związane z filmem.
  • dziubemy po trochu "The Office". Jako pracownik korporacji obejrzenie każdego odcinka przypłacam chwilowym kacem moralnym. Ale uwielbiam najlepszego szefa świata i Dwighta i biurowe machlojki. Polecam wszystkim biurowym ludzikom. 
  • byłam na pierwszym "wiosennym" spacerze na mojej ukochanej Cytadeli. Psy ganiały radośnie za oblodzonymi patykami, ptaszki śpiewały. A ja pierwszy raz od dawna poczułam, że może do wiosny nie jest tak daleko ...
  • jako, że ze mnie raczej refleksyjny i smutaśny stwór, obiecałam sobie, że codziennie postaram się o małą chwilę, którą będę mogła nazwać szczęśliwą. Nie jest łatwo uwolnić się ot tak od czarnomyślenia, ale miałam całkiem sensowne przebłyski, za co Kotu memu niniejszym dziękuję. Fajnie, że Cię mam.
  • błahostka, ale po tygodniach odnalazłam kisiel ekspresowy w Biedronce. Mała rzecz, a cieszy!

niedziela, 2 lutego 2014

Soczi. Igrzyska Putina - Wacław Radziwinowicz



Jakiś czas temu miałam okazję obejrzeć bardzo interesujący film dokumentalny o olimpiadzie w Soczi ("Igrzyska Putina") . Zrobił na mnie spore wrażenie - korupcja, absurdalny budżet, wysiedlanie mieszkańców kurortu, przekręty wszelkiej maści okazują się być czymś oczywistym w przypadku igrzysk u cara. Reportaż Wacława Radziwinowicza okazał się być świetnym uzupełnieniem tego niezbyt pochlebnego obrazka.

Rosja w przygotowaniach do igrzysk pozostają w starym radzieckim zwyczaju bycia najlepszym. Olimpiada rosyjska ma więc być największa, najlepsza i ... najdroższa w historii. Szacuje się, że jej koszty już przekroczyły kwotę 50 miliardów dolarów, co odpowiada średniemu rocznemu dochodowi takich firm jak Coca-Cola, Google czy Intel. Wybór miejsca jest również kontrowersyjny - Soczi słynie jako letni kurort i subtropikalny klimat nie kojarzy się kompletnie z zimowymi sportami. Stworzenie sportowych obiektów i infrastruktury nie tylko kosztowało krocie, ale co gorsza doprowadziło do nieodwracalnej dewastacji środowiska. Rosjanie odcinają się od kuriozalnych wymysłów Putina, obywatele wydają się być zupełnie przeciwni idei olimpiady, o czym sporo pisze Radziwinowicz.

Opisuje też absurdalną historię znicza olimpijskiego. Nie dość, że koszty projektu wystarczyłyby na budżet sporej wielkości polskiego miasta, to pochodnia ma do pokonania najdłuższą i najbardziej zawiłą w historii drogę. Znicz był w łodzi podwodnej, a nawet w przestrzeni kosmicznej. Jego wyjątkowość polega również na tym, że już nikt chyba nie liczy ile razy zgasł podczas podróży. Co nikogo pewnie nie dziwi medale również będą największe - jeśli wierzyć pogłoskom wartość złotego medalu jest szacowana na sześć tysięcy dolarów (podczas olimpiady w Vancouver było to odpowiednio 500 dolarów). Co więcej, niektóre z nich będą zawierać fragmenty meteorytu, który spadł na Czelabińsk. 

Dla mnie - rusofilki, książka jest bardzo ciekawa. Nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać jak daleko mogą posunąć się przedstawiciele rosyjskiej władzy, aby osiągnąć to, czego pragną. Radziwinowicz rozmawia ze zwykłymi mieszkańcami Soczi i okolic, których postawiono przed faktem dokonanym, później wysiedlono i osadzono w mieszkaniach o bardzo niskim standardzie. Reporter opowiada o przygotowaniach służb specjalnych i wojska, olimpiada będzie się przecież odbywać raptem dwieście kilometrów od zagrożonych terroryzmem terenów.Autor pisze o tym wszystkim, co znamy z rosyjskiego podwórka, ale co olimpiada wyostrzyła do granic absurdu. Niezmiernie prawdziwy i poruszający obraz rosyjskiej rzeczywistości. Polecam, w szczególnie w przeddzień igrzysk.

Kategoria: reportaż
Wydawnictwo AGORA 2014, s. 168.
Moja ocena: 4/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa AGORA.  

.
.
Template developed by Confluent Forms LLC