poniedziałek, 27 grudnia 2010

Dziecioodporna - Emily Giffin




[Wielkie westchnienie]. No i co ja o tej książcę sądzę? Po pierwsze czyta się bardzo dobrze, przede wszystkim dlatego, że Wydawnictwo Otwarte starannie książkę wydało. Papier niemęczący wzroku, dobra czcionka, stron ubywa, dobre tłumaczenie, lekkie. Także duże brawa dla wydawnictwa. Po drugie - czyta się lekko, jako czytadło plażowo-choinkowe - baaardzo dobre. Ale z opisu na okładce i deklaracji autorki wynika, że miała ona ambicje, aby w temat wejść głębiej. Udało się? Na Boga, nie!
Książka jest jak 99% filmów rodem z Hollywood - po grudach, górach ale do pozytywnego końca. Czy w naszym życiu - prawdziwym, naszym zaokiennym zakończenie pozytywne by się zdarzyło? Pomijam fakt, że finał jest banalny i naiwny jak historie o księżniczkach i księciach ze smokiem walczących. Rozczarowałam się. Czytało się świetnie, okładka mnie nakręciła na tę książkę - kupiłam ten pomysł. A tutaj taka breja (główna bohaterka Claudia jest redaktorem/agentem w dużym wydawnictwie nowojorskim i powieści przewidywalne nazywa "breją"). Naprawdę naiwnie wierzyłam, że autorka wejdzie w temat głębiej. No, ale - tutaj przyznaję się szczerze - na czytadło świąteczne jak znalazł. Stąd może i taka, zawyżona, ocena.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Otwarte 2007, s. 392
Biblionetka: 4,13/9
Moja ocena:4/6

sobota, 25 grudnia 2010

Belcanto - Ann Patchett





O syndromie sztokholmskim słyszeli chyba wszyscy. Pojawia się on u ofiar porwania, które zaczynają sympatyzować z osobami je przetrzymującymi. A czym jest syndrom limski? Ano właśnie sytuacją odwrotną - to przetrzymujący współczują swoim zakładnikom.
Między innymi o tym jest książka "Belcanto" Ann Patchett. Moje odczucia? Dziwnie mi strasznie po przeczytaniu tej książki. Bo nie wiem co napisać. I podobała mi się i nie podobała. Dziwna, nierealna. Nieprzystająca zupełnie do tego co dzieje się wokół nas. Rzekomo inspirowana wydarzeniami autentycznymi - zainteresowanych odsyłam tu. Autorka otrzymała za nią nagrodę Orange Prize w 2002 roku. Z nagrodami jak jest każdy wie. Zaskakujące jest to, że książka zaczęła mnie serio wciągać dopiero pod samiuśki koniec [sic!] - stąd moja zasada, że każdej książce daję szansę do końca.
Co na plus? Postaci - ciekawe portrety ciekawych ludzi. Każdy jest tam Kimś. I nie jest postacią papierową. Na plus leniwa atmosfera książki, która totalnie wytrąca nas z przeświadczenia, że czytamy książkę o porwaniu, zakładnikach, o brutalności. Jest leniwie, błogo.
Polecam? Nie polecam? Nie wiem. Naprawdę trudno jest mi się jednoznacznie odnieść do tej książki. Nie czuję, że zmarnowałam czas, ale nie czuję też, że wniosła ona coś fajnego w moje jestestwo. Stąd pewnie i taka ocena.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo REBIS 2008, s. 410
Biblionetka: 4,41/6
Moja ocena: 3+/6

Ulica Rajskich Dziewic - Barbara Wood




Na fali książek o Wschodzie. Wschód, Orient - temat dla mnie nadal fascynujący, który rozgryzać będę długo długo. A szczególnie temat dla mnie fascynujący bo obrósł taką ilością stereotypów, że aż głowa boli. I ciekawy o tyle, że Egipt, Turcja, Maroko itd. to kraje tłumnie odwiedzane przez turystów z tak zwanego "Zachodu" - jaki wpływ mają turyści na to miejsce, a jakie te miejsca dla nas. Tyle tytułem prywatnego wstępu - do rzeczy.
Pierwsze skojarzenie - "Moda na sukces" lub coś w tym klimacie. Historia klanu Raszidów. Bogatego, dumnego ze swego pochodzenia, powiązanego z królewskim dworem. Bajka. Świat wokół nich wali się, ale oni trwają w swoim bogactwie. Bajka to dobre określenie, bo momentami historia mocno trąci brakiem realizmu. Czyta się świetnie - dobrze przetłumaczona, nie ma rażących błędów merytorycznych. Historia rozpoczyna się u końca II wojny światowej, w 1945 roku. Bohaterami są wszyscy członkowie rodziny - Ibrahim, jego matka Amira, jego angielska żona oraz ich córka - Yasmina.
Dlaczego bajka? Ibrahim swoją angielską żonę "przywozi" z wyprawy po Europie. Żonę po prostu wprowadza do domu i wszyscy entuzjastycznie ją przyjmują. Matka ją błogosławi i tak dalej i tak dalej. Nie orientuję się bardzo dokładnie jak to wygląda w Egipcie, ale znam sytuację z własnego doświadczenia z innego kraju muzułmańskiego - Turcji. Kobiecie, chrześcijance, baaaardzo trudno jest wejść w muzułmańską rodzinę i to rodzinę, którą "zarządza" matka. Na pewno nie odbywa się to tak łatwo i sielankowo jak w "Ulicy ... ".
Wszystko pięknie, ładnie się kończy.
A co do obrazu islamu opisanego w książce. No właśnie opisany stereotypowo - brutalny, krwawy, nieokrzesany. Kobiety odczuwają frustrację z tytułu tego, że są muzułmankami. Czy tak jest w krajach muzułmańskich? No i to jest właśnie postrzeganie Zachodu - kobiety muzułmańskie nie czują tego, są po prostu wychowane w takiej tradycji i z tego tytułu nie czują się gorsze, bo muszą nosić chusty czy kwefy. To nie jest oczywiście tak, że są bezwolne i bezmyślne - to nie jest dla ich realne ograniczenie. Dla kobiety "zachodniej", która wchodzi w taki świat jest to bolesne. Trzeba pamiętać o tym, że dla kobiet muzułmańskich, nasz świat - kobiet bez kwefów jest bardzo brutalny i gorszący.
Czułam się zaskoczona pewnym stwierdzeniem w książce - że każda kobieta muzułmańska musi być obrzezana. Autorkę nieźle tutaj poniosło - właściwie jest to tylko zwyczaj kultywowany w afrykańskim świecie islamu. Nigdzie na wschód od Egiptu nie praktykuje się tego zwyczaju. Kolejny stereotyp.
Podsumowując - moja ocena dotyczy samych wrażeń literackich, odcięłam się od tego czy to co jest w niej opisane jest możliwe, lub czy obraz Egiptu i islamu jest realistyczny. Oceniam same wrażenia czytelnicze - czytało się bardzo dobrze. Jednak merytorycznie, nie polecam książki - mąci w głowie i mało ma wspólnego z prawdziwym islamem. Ale to temat na dłuższy post.
Jeszcze jedna sprawa - osoba, która tworzyła opis na okładkę bardzo pobieżnie przeczytała książkę.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Książnica 2006, s. 424
Biblionetka:4,99/6
Moja ocena:5/6

Miłość w czasach zarazy - Gabriel García Márquez




Dłuugo wpisów nie było. Ale czytałam w tym czasie, czytałam. Jakoś tak zabrakło mi weny do pisania. Czuję się pusta wewnętrznie i kryzys mnie dopadł - mam wrażenie, że moje recenzje takie bez sensu się stały. Ale postanowiłam wrócić do tego. I podjąć próbę walki z lenistwem swoim.
"Miłość w czasach zarazy". Książka, która bardzo często pojawia się na listach "Książek, które trzeba przeczytać". Czy trzeba? Jestem wrogiem tego słowa - warto, to na pewno. O czym historia? O mężczyźnie, który pokochał kobietę na całe życie. O kobiecie, która przestraszyła się tej miłości. Bo jak nie przestraszyć się kogoś, kto po zobaczeniu jej jeden raz przysyła listy, wygrywa serenady pod jej oknem. Dziś pewnie by Florentinowi proces o stręczenie wytoczono. Fermina, wówczas nastolatka, daje się tej miłości porwać, dopóki ojciec nie dowiaduje się o tym zakazanym romansie. Następnie zostaje przedstawiona swojemu przyszłemu mężowi i ... co dalej to już w książce.
Lubię pisarstwo południowo-amerykańskie. Bo jest niby realne, ale osadzone gdzieś ponad tą naszą rzeczywistością. Lubię czytać o okolicach okołokolonialnych, bo to taki przesycony zapachem świat. Namiętność w krajach, gdzie jest cieplej jest też bardziej gorąca. Lubię erotyzm w wykonaniu południowo-amerykańskim, bo jest taki rozbuchany, ale nie przesadzony.
Czy polecam? Polecam, bo to piękna książka. Niestety najpierw obejrzałam ekranizację Mike Newella z Giovanną Mezzogiorno oraz Javierem Bardem. Dlaczego niestety, mimo tego, że film jest równie smakowity jak książka? Ano dlatego, że już nie potrafiłam stworzyć innego obrazu Florentina niż tego wykreowanego przez Bardema. Polecam zarówno książkę, jak i film.
Wesołych Świąt!


Kategoria: literatura piękna XX w.
Wydawnictwo TMM Polska 2007, s. 431
Biblionetka:4,88/6
Moja ocena:5/6

wtorek, 19 października 2010

Atramentowa śmierć - Cornelia Funke




Ostatnia część cyklu o Atramentowym Świecie. Gdybym chciała streścić akcję to bym się rozpisać musiała. Zamysł jest taki - Mo zawiera układ ze Śmiercią - musi wpisać trzy słowa do Pustej Księgi Żmijogłowego i oddać go Śmierci. W przeciwnym razie ... ale o tym w książce. Akcje i wątki plątały się jak szalone. Czasami zadawałam sobie pytanie "po co?". Niejednokrotnie miałam wrażenie, że sytuacja była komplikowana przez autorkę na siłę, żeby coś dopisać. Zakończenie sztuczne, bezbarwne,naiwne do cna,  dla mnie bez sensu. Szkoda, że w tej części rola Meggie została zminimalizowana do niemalże epizodu. Niepotrzebne wskrzeszanie postaci, które poiwnny zginąć w pierwszej części. Nudno nie było, ale to nie była historia na miarę "Atramentowego Serca".
Tasiemce książkowe upewniają mnie w przekonaniu, że nie da się ciągnąć w nieskończoność jednej historii i jednego wątku. To nie była książka zła ani kiepska, jednak rozczarowała mnie. Gdzieś doczytałam, że Cornelia Funke miała kontrakt na trzy części, także wszystko się jakoś rozjaśniło w mej czytelniczej głowie. Jednak szkoda, że autorka nie potrafiła trzymać poziomu.

Kategoria: literatura młodzieżowa fantasy
Wydawnictwo Egmont 2008, s. 670
Biblionetka: 4,98/6
Moja ocena:4+/6

piątek, 8 października 2010

Atramentowa krew - Cornelia Funke




I znów zanurzyłam się w Atramentowy Świat. Cóż takiego dzieje się tutaj tym razem? Smolipaluch, połykacz ognia, tęskni niezmiernie za swoim światem - chce wrócić do żony oraz dwóch córek. Po długich poszukiwaniach udaje mu się znaleźć lektora, który wczytuje go z powrotem do Atramentowego Świata. W ślad za nim chce udać się tam Farid, chłopak bowiem bardzo przywykł w ciągu roku do kuglarza. Udaje się on w poszukiwaniu Meggie, córki Czarodziejskiego Języka. Meggie wczytuje siebie i młodego ucznia połykacza ognia. I tak zaczyna się zabawa ...
"Atramentowe serce" czytałam chyba rok temu... i na początku nie mogłam się połapać w postaciach, ale autorka umieściła ściągę na początku książki (dobry patent dla wszystkich tasiemcowców książkowych). Z początku nie mogłam się "wczytać" w tę historię. Może troszkę przez warunki życiowe, ale w końcu "Atramentowa krew" stała się dla mnie sposobem na bolączki tego świata. No i się w historię wciągnęłam. Nie jest to może aż tak dobra książka, jak jej pierwsza część...może dlatego, że więcej zła? A ja taka troszkę idealistka jestem? Bardzo przypadł mi do gustu pomysł autorki - mimo ciągłej próby "naprawiania swojego świata" przez autora, Fenoglia, postaci które stworzył i tak żyją swoim życiem. I jego próby poprawy tej sytuacji niejednokrotnie ją pogarszają. Bo w książce, jak w życiu, nie da się wszystkiego naprawić i odwrócić.
Ogólnie historia bardzo przyjemna. Polecam i starszym i młodszym. Lubię takie magiczne historie. Po prostu lubię.

Kategoria: literatura młodzieżowa fantasy
Wydawnictwo Egmont 2006, s. 640
Biblionetka: 5,06/6
Moja ocena: 5/6

środa, 29 września 2010

Moja Afryka - Kinga Choszcz




No i nie wiem jak zrelacjonować Wam tę książkę. Afryka to dla mnie kontynent nęcacy i z jednej strony podziwiam Kingę za jej wytrwałość, niesłabnący "lust" do spełniania marzeń, a z drugiej strony jej chaotyczność i naiwna odwaga mnie przerażały. Trudno jest mi oceniać tę książkę, bo cały czas towarzyszyła mi myśl, że Kinga tej wyprawy nie dokończyła. Gdzieś natknęłam się na informację, że afrykańska dziewczynka została ściągnęta do Polski, a następnie odesłana z powrotem do Afryki i się jakoś uprzedziłam. No uprzedziłam się, niestety. To nie to, że książka mi się nie podobała... ona po prostu nie została oszlifowana przez autora przed wydaniem... suche notatki...
Naprawdę nie wiem, co napisać Wam o tej książce. Trudno się ją czytało, ale też mam trudny czas teraz. Afryka to nie mój klimat - najbardziej podobała mi się część o muzułmańskim Maroko. Podziwiam Kingę za odwagę - moje wyprawy są zawsze zachowawcze i staram się przewidzieć wszystko. Kinga wręcz odwrotnie.
Miałam też inny problem - cały czas odnosiłam styl pisania Kingi do książki Wojciecha Cejrowskiego. No i Kinga wypadała przy tym blado. Ale cały czas miałam w głowie myśl, że Kinga nie miała najmniejszego wpływu na ostateczny kształt książki. Smutno mi po tej książce. Smutno mi w ogóle. Przepraszam za chaos myślowy i recenzjowy.

Kategoria: literatura podróżnicza
Wydawnictwo Bernardinum 2008, s. 352
Biblionetka:4,74/6
Moja ocena: 4/6

piątek, 24 września 2010

Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji - Witold Szabłowski





Ostrzyłam sobie zęby na tę książkę od kiedy tylko ją zobaczyłam gdzieś w zapowiedziach. Sama świeżutko wróciłam z Turcji, także temat mi i bliski.
Turcja ... kraj na pograniczu Azji i Europy. 97% powierzchni leży na kontynencie azjatyckim, pozostałe 3% w Europie i niektórzy żartują, że mniej więcej tyle procent szans ma Turcja na wejście do Unii Europejskiej. Turcja to kraj na pograniczu - kultury zachodniej i kultury islamu. Turcja to kraj podzielony wewnętrznie - na nowoczesne i postępowe duże miasta i wybrzeża oraz na konserwatywny i bardzo religijny Wschód. Ja znam Turcję z tej pierwszej części. Znam to za duże słowo. Starałam się poznać i staram się dalej.
Mieszanka kultury zachodniej bywa kłopotliwa - ot, siorbiesz sobie shake'a z Burger Kinga a tu muezzin nawołuje na modlitwę. Śpiew muezzina jest bardzo urzekający - dobrze jest być wtedy gdzieś bliżej natury, ciary gwarantowane. Przyznam szczerze, że szybko nauczyłam się rytmu dnia wyznaczanego przez śpiew muezzina. Przyznam szczerze, że brakuje mi tego.
Turcja to kraj, gdzie rzekomo rozkwita seksturystyka. Pan Szabłowski tematu nie tknął, jednak ja, jako obserwatorka, mogę sporo na ten temat powiedzieć. Nie miejsce jednak na to. Z jednej strony na wybrzeżu, w Stambule, Izmirze - o seks łatwo. Łatwiej nawet niż dajmy na to w Polsce. Z drugiej strony - Turek nie poślubi kobiety, która straciła dziewictwo z innym. Pan Witold w bardzo ciekawy sposób podsumował Turcję:
"Dziennik "Hürryiet" opublikował zaś zdjęcie dwóch kobiet, stojących obok siebie po pas w wodzie. Jedna była w muzułmańskim stroju, zakrywającym wszystko prócz oczu. Druga topless.
"To jest właśnie Turcja" - głosił redakcyjny komentarz." *
Witold Szabłowski dużo pisze o tym jak współcześni Turcy postrzegają Europejczyków. Jesteśmy dla nich troszkę jak dzikie zwierzaki wypuszczone na wolność. Niezrozumiałe, nieokrzesane, dzikie. Nieszanujące tradycji swoich dziadków. Niejednokrotnie zarzucano mi w Turcji, że poruszam się bez swojego starszego krewnego. Odpowiadałam, że przyjechałam tu sama. "Kobieta? Sama? ... To się nie godzi". Początkowo obruszałam się, później zrozumiałam dlaczego tak jestem postrzegana. W Turcji rodzina to siła przeogromna. Starszy brat - abi czy siostra - abla to osoby niemal równe hierarchii rodzicom. Bez wsparcia rodziny jesteś nikim. Odczułam to na własnej skórze - nawet mój M. odnosił się do mnie z dużo większym szacunkiem, kiedy przyjechali nas odwiedzić moi rodzice. Długo nie potrafiłam tego pojąć.
Witold Szabłowski poświęca sporo miejsca osobie Atatürka. Kim był Mustafa Kemal? Każde tureckie dziecko wyrwane w środku nocy ze snu odpowie Wam na to pytanie. Mustafa Kemal był tą osobą, która dała miejsce Turcji na mapie świata po I wojnie światowej, a w dalszej kolejności nadała Turkom ducha ... takiego, jakiego widzimy teraz. Oczywiście nie sposób nie wspomnieć o jego reformach, które zamieniły Turcję z kraju zacofanego w kraj o którym mówimy, że jest na pograniczu (ale jednak!) Europy i Azji. Ustanowił oddzielenie państwa od religii, zastąpił alfabet arabski alfabetem łacińskim, nakazał Turkom noszenie się po europejsku, nadał Turkom nazwiska i tak dalej i tak dalej. Jego obrazy, pomniki, popiersia, plakaty są wszędzie. WSZĘDZIE! Witold Szabłowski przytoczył anegdotę - jeśli przez 15 minut nie widziałeś oblicza Mustafy Kemala - biegnij, zapewne przekroczyłeś granicę. Kult Atatürka jest dla nas - przekornych Polaków - totalnie niezrozumiały. Mustafa Kemal jest poza wszelką krytyką - osoby, które podejmują próby są stawiane pod sąd. Ciekawostka - chcąc korzystać z internetu w Turcji, dajmy na to wykupić bezprzewodowy dostęp, należy podpisać oświadczenie w którym deklarujesz się nie obrażać i nie szargać pamięci Ataturka. Dlaczego? Grozi to więzieniem. Z tych powodów w Turcji zablokowany jest dostęp do You Tube'a. Ataturka uwielbiają wszyscy, bez wyjątku. Niemałym szokiem było dla mnie nie raz odnalezienie różnych zdjęć/plakatów/grafik o wymowie ultrapatriotycznej na facebookowych profilach moich tureckich przyjaciół. U nas, w Polsce, fanatyzm na tle idoli politycznych jest źle widziany. Ja, mimo mojego politologicznego wykształcenia, byłam szczerze zszokowana widząc na profilach facebookowych bardzo, ale to bardzo "postępowych" (nie umiem znaleźć lepszego słowa) różnych grafik z hasłami pt: "Mustafa Kemal ojcem nas wszystkich". Ot, Turcy w całej swej okazałości.
Witold Szabłowski przedstawia wiele innych ciekawych reportaży - o Ali Ağcy, o producencie obuwia ze Stambułu, o byłych prostytutkach, które startowały do parlamentu tureckiego, o kontaktach damsko-męskich w Turcji, o honorowych zabójstwach. Zbiór przecudowny - świetnie się czyta. Ja Turcję kocham całym sercem, ale znam jedynie jej cząsteczkę. Ludzie są  od nas inni, w sensie kulturowym... mimo, że nam Polakom wydaje się, że Turcy są tacy europejscy. Nie są europejscy, nie są też muzułmańscy - są jedyni w swoim rodzaju. Są tureccy. I każdy za Mustafą Kemalem powtarza - Türküm' diyene, co można przetłumaczyć jako "szczęśliwy ten, co może o sobie powiedzieć "jestem Turkiem" ".
Za prywatę przepraszam, mam nadzieję że było chociaż troszkę interesująco.

Kategoria: zbiór felietonów
Wydawnictwo Czarne 2010, s. 208
Biblionetka: 5,00/6
Moja ocena:6/6

*  W. Szabłowski "Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji", Wołowiec 2010, s. 206.

Śniadanie u Tiffany'ego, Harfa traw - Truman Capote




Trumanem Capote zaraził mnie mój przyjaciel - Łukasz. Otrzymałam od niego do przeczytania "Z zimną krwią", powieść, która szalenie mi się spodobała. Jak się okazało później - jest to najbardziej znane, ale i najmniej capotowe dzieło pana Trumana. O ironio :)
Teraz na warsztat wzięłam dwa klasyczne opowiadania. Rozpocznijmy od bardziej znanego "Śniadania u Tiffany'ego". Kto oglądał super-klasyczny film z Audrey Hepburn ten zapewna zna pierwszą scenę, kiedy to Holly wysiada z taksówki i przed witryną sklepu jubilerskiego "Tiffany & Co." zajada śniadanie w pięknej sukni. Z opowiadania dowiadujemy się, że to jej sposób na smutki - kiedy jest jej naprawdę źle, udaje się do Tiffany'ego i ogląda. Opowiadanie traktuje o dwóch lokatorach - Holly Golightly, dziewczynie do towarzystwa oraz jej sąsiedzie - pisarzu. Zaprzyjaźniają się oni i przyjaźń ta przeradza się w coś głębszego, przynajmniej ze strony pisarza. Historia traktuje o osobach, które nigdy nie chcą dorosnąć - Holly jest damskim wydaniem Piotrusia Pana. Żyje jakby obok siebie. Trudno jest mi streścić tę historię w paru zdaniach, tyle się w niej dzieje. Jedno wiem - jest przeurokliwa ... i bardzo aktualna. Adaptacja filmowa z Audrey różni się dość znacznie, raczej na niekorzyść. Została olukrowana hollywoodzkim happy-endem. Polecam zapoznanie się z pierwowzorem literackim. Piękna, prosta, doskonale poprowadzona historia. Klimat Capote w 100%. Lubię, lubię, lubię ...
Drugie opowiadanie to "Harfa traw" to historia opowiedziana ustami Collina, który jest wychowywany przez swoje dwie ciotki - Verenę oraz Dolly. Są one totalnymi przeciwnościami - Verena to kobieta silna, przedsiębiorcza, Dolly natomiast wiedzie prym w kuchni i prowadzeniu domu, jest osobą o usposobieniu romantycznym. W wolnych chwilach produkuje specyfik na chorobę zwaną puchliną wodną. Kiedy Verena próbuje zbić interes na owym lekarstwie, Dolly postanawia uciec z domu na drzewo. Dosłownie na drzewo. Klimat tej historii przypomina mi "Anię z Zielonego Wzgórza", "Domek na prerii" i inne tego typu historie. Oczywiście historia jest zgoła inna, jednak klimat podobny. "Harfa traw" ma klimat baśniowy i czuć w niej senność amerykańskich miasteczek.
Myślę, że nieprzypadkowo te dwa opowiadania zostały umieszczone w jednym zbiorze - oba traktują o zagubieniu w świecie dorosłości, o tym jak potrafimy odpechnąć od siebie dorosłość. O tym, że należy poszukiwać swojego sposobu na ową dorosłość - mimo, że nieraz nie będzie on akceptowany przez nam bliskich. Polecam oba opowiadania i Capote niezmiennie uwielbiać będę.

Kategoria: literatura piękna XX w.
Wydawnictwo Prószyński i S-ka 1998, s. 156
Biblionetka: 4,70/6
Moja ocena: 5+/6

niedziela, 19 września 2010

Czarownice z Salem Falls - Jodie Picoult




Moje pierwsze spotkanie z Jodie Picoult... naczytałam się o niej, naoglądałam okładek. Nie wiem czemu, ale byłam przekonana, że jest ona autorką ckliwych romansideł. I tak się jakoś odżegnywałam od niej. Jak zwykle, okazało się, że niesłusznie.
Historia krąży wokół osoby Jacka St. Bride'a, który był nauczycielem historii w jednym z amerykańskich liceów (nigdy nie potrafiłam odpowiednio nazwać amerykańskiego odpowiednika naszego liceum). Zostaje oskarżony o gwałt na uczennicy. Poznajemy go w momencie, kiedy kończy odbywanie wyroku. Powieść pełna jest retrospekcji i dlatego dość głęboko wchodzimy w psychikę Jacka.
Jakie wrażenie? Temat, który został poruszony - niełatwy. Gwałt łatwo komuś zarzucić, a jeszcze trudniej udowodnić. Niemal doskonały system prawny w USA w niczym, w tym przypadku, nie przewyższa naszego. Seria pomówień może doprowadzić do tragedii, jakiej jest skazanie niewinnego człowieka na więzienie. Wiem, wiem więzienia pełne są niewinnych ludzi. No ale do rzeczy, do rzeczy. Polecam, no kurcze polecam. Lubię jak autor nas poraża na ostatniej stronie, w ostatnim zdaniu (NIE CZYTAĆ przed skończeniem książki). No lubię jak autor zmusza mnie do odkładania książki i myślenia ... Może nie jest to literatura super wysokich lotów, ale mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła. I na pewno na "Czarownicach ..." nie poprzestane na kontaktach z panią Picoult.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Prószyński i S-ka 2008, s. 488
Biblionetka: 4,60/6
Moja ocena: 5+/6

wtorek, 14 września 2010

Nostalgia anioła - Alice Sebold




Czasami mam wrażenie, że głośne powieści, "bestsellery zmieniające świat" jakoś tak przechodzą obok mnie. O tej książce usłyszałam dopiero, kiedy pewnego mroźnego, zimowego dnia w kinie zobaczyłam zajawkę filmu pod tym samym tytułem. Zrobiłam minę pt. "O! Dobre może być...", a moja przyjaciółka spojrzała na mnie zdziwiona "Nie czytałaś "Nostalgii"?? Ty?!?"... poczułam się dziwnie. Co jak co, ale ignorantką książkową nie jestem. No ale do rzeczy, do rzeczy. NIE - NIE SŁYSZAŁAM, NIE CZYTAŁAM. O trailerze zapomniałam, przyjaciółka książkę obiecała pożyczyć, ale ja potem wpadłam w wir pisania magisterki, bronienia się, wyjazdu do TR no i ... się zapomniało. Dopiero w ubiegły piątek, będąc z moją Rodzicielką na shoppingu, owa podetknęła mi pod nos książkę
- Znasz?
- ... słyszałam o niej ...
- To przeczytasz.
No i ją pozakolejkowo na stosik do przeczytania włożyłam. I postanowiłam wreszcie przeczytać. No i łyknęłam. A teraz o wrażeniach :)
Czyta się przerewelacyjnie. Gwoli wyjaśnienia, bo mam wrażenie, że osoba która tworzyła opis na skrzydełkach okładki książkę tylko pobieżnie omiotła wzrokiem. Historia dziewczynki o imieniu Susie, która podczas powrotu ze szkoły została brutalnie zgwałcona i zamordowana. Od początku historii wiemy kto jest mordercą - jest to sąsiad, samotnik, uważany za dziwaka (ale na pewno nie miłego!). Susie obserwuje wszystko z Pomiędzy - miejsca pośredniego pomiędzy Ziemią a Niebem Bezmiernym (czepiam się, wiem).
Psychologicznie - oj dała mi ta książka po mózgu, dała. Odkładałam ją co chwila i myślałam. Czy faktycznie osoby po śmierci mogą nas - śmiertelników - obserwować? A co gdyby taka tragedia spotkała moją rodzinę? A co ... i tak w kółko. Zmusza do refleksji - na pewno.
Fabuła oraz pomysł - ciekawe podejście do kwestii "obserwacji z zaświatów". Znane mi wcześniej przykłady raczej ingerowały w życie ludzi - tutaj ta sprawa została ograniczona do minimum koniecznego (no przecież zmarli na pewno chcą nam pomóc ;)). Był jeden wątek, który spowodował uniesienie brwi i wyrzucenie sarkastycznego "no chyba sobie żartujesz?!?", ale nie będę zdradzać co to takiego, co by przyjemności z lektury nie psuć (no nic mnie tak nie wkurza jak zdradzony przez kogoś wątek, na który czekasz jak szalona przez całą książkę).
Całość - bardzo pozytywna. Polecam i polecać będę. Film obejrzę niebawem, bo bardzo ciekawa jestem jak Peter Jackson potraktował temat.
Jedno ALE. Tłumaczenie tytułu. Po angielsku "The Lovely Bones". Po polsku jak zawsze nie do końca trafnie przetłumaczone.
I jeszcze jedna sprawa, prywata po troszę. Lubię wydania "Albatrosa" vel "A. Kuryłowicza". Książki są po prostu ładne, czcionka wyrazista, tekst doskonale rozmieszczony na stronie, papier biały, nie za cienki. Idealne książki do czytania. I - ważna uwaga - w przystępnej cenie. Szkoda, że inni nie idą tym śladem.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Albatros 2010, s. 368
Biblionetka: 4,58/6
Moja ocena:5/6

sobota, 11 września 2010

Wojna opiumowa - José Frèches




No, no, no ... Powieść francuskiego sinologa wprawiła mnie w niemałe zdumienie. O czym ta historia? Splatają się w niej losy nieślubnego syna chińskiego cesarza, Księżycowego Kamienia, angielskiej rodziny Clearwatersów - Barbary i jej córki Laury, jak i syna Joego, księcia chińskiego Tanga, jak i jego partnerki - tancerki kabaretowej Zwiewnej Jaśminy. Wszystko to na tle wojen opiumowych. Były to wojny kolonialne pomiędzy Chinami a Wielką Brytanią, które miały na celu wymuszenie ustępstw dotyczących handlu opium. Opium jest w tej książce ważnym motywem na tle którego autor ukazuje ówczesne życie. Wiedza autora na temat Chin, a już szczególnie Chin w XIX wieku imponuje. Autor jest sinologiem, jednak nie zawsze można pochwalić się swoją wiedzą w tak zgrabny sposób.
Powieść jest zgrabnie napisana, losy postaci łączą się w ciekawy sposób. Autor miał już w zamyśle kolejny tom, bo "Wojna opiumowa" kończy się jak dobry serial. W najciekawszym momencie. Aż żal, że nie mam 2. części pod ręką. Postaci jednak są troszkę "papierowe" i płaskie, czarne albo białe. Nooo i duuużo seksu. Nefrytowe drążki, Wielkie Połączenie, Dolina Róż, Pączki Róż i innego tego typu poetyckiego określenia. Scenki rodzajowo-erotyczne dość silnie ubarwiają powieść. Jest i wątek homoseksualny. Dla każdego coś miłego. Myślę, że spokojnie można by się i bez tego obyć.
Ciekawym wątkiem jest również motyw głoszenia misji wśród Chińczyków. Autor pokazał to z dwóch punktów widzenia - amerykańskiego baptysty, jak i portugalskiego jezuity. Szkoda, że autor nie popróbował jakiegoś komentarza dla podjętego tematu. Myślę jednak, że nie to było jego zamiarem. Wątek jednak wart zauważenia.
Podsumowując - zgrabna historyjka o czasach raczej słabo znanych. Pięknie pokazane różnice kulturowe, brak zrozumienia nas - Ludzi Zachodu dla odmiennego sposobu pojmowania świata. Minęło niemal półtora wieku, a czy my przypadkiem nie zachowujemy się tak samo? Czy nasze zrozumienie dla odmiennej kultury/religii nie jest tylko powierzchowne?

Kategoria: powieść historyczna
Wydawnictwo Albatros 2010, s. 320
Biblionetka: 4,67/6
Moja ocena: 4+/6

niedziela, 5 września 2010

Gringo wśród dzikich plemion - Wojciech Cejrowski




Tak to już chyba ze mną dziwnie jest, że uprzedzam się do książek podróżniczych. I jak się za nie w końcu zabieram - to się okazuje, że to jest TO. Było tak z książką Jarosława Kreta "Moje Indie" i było tak i teraz - z Wojciechem Cejrowskim.
Się uprzedziłam. A dlaczego? Ano dlatego, że osoba i poglądy pana Cejrowskiego krótko mówiąc są mi totalnie odległe. TOTALNIE. Ale oddzielmy człowieka od dzieła. No i proszę Państwa - ja w szoku jestem. "Gringo ..." czyta się prze-dobrze. Bardzo przyjemny, cięty język. Dużo ironii i auto-ironii. Dużo naturalizmu, co nie obrzydza a wręcz przeciwnie - dodaje autorowi swoistego szacunku. No i powiem szczerze - wyprawy pana Cejrowskiego robią wrażenie. Jakoś nigdy nie byłam fanką jego programów na TVP2... a może szkoda, bo facet zna się na rzeczy. Myślę, że i on i pan Kret przyczynili się do faktu, iż przeproszę się z półką pt. "Literatura podróżnicza" i będę tam częściej zaglądać. Polecam, polecam, polecam!
I - to było w morale książki - niektórzy siedzą latami w fotelu i tylko czytają o dalekich podróżach, a niektórzy sprzedają lodówkę (pan Cejrowski) i ruszają w siną dal. Polecam czasem oderwać się od fotela i zrezygnować z komfortów i ... popodróżować, popoznawać inną kulturę. Może kiedyś przyjdzie moment kiedy podzielę się moimi tureckimi wrażeniami... może kiedyś... mimo wszystko polecam takie oderwanie się od korzeni i poprzebywanie w zupełnie innej kulturze. Najlepsza nauka. I morały płyną strumieniem.
A książkę pana Cejrowskiego bardzo polecam. Bardzo! A za prywatę przepraszam.

Kategoria: literatura podróżnicza
Wydawnictwo Bernardinum 2006, s. 264
Biblionetka: 5,27/6
Moja ocena: 6/6

środa, 1 września 2010

Letnia przeprawa - Truman Capote




No i powiem to znów - lubię Capote. Lubię jego język, lubię jego styl pisania. Lubię lubię lubię. Krótka historia, nowelka właściwie. Zupełnie inna od "Z zimną krwią".
Co zrobiło na mnie wrażenie? Psychologia postaci głównej bohaterki. Truman Capote pokazał schemat podejmowania działań, które nieodwracalnie zmieniają nasze życie. Czasem decyzje podejmujemy ot tak, bez żadnego przemyślenia. Pomyślimy później... dorośniemy później... zorganizujemy się później ... za chwilę, za 3 tygodnie ... A potem dopada nas "co ja takiego zrobiłam?"... Próbujemy się w tym wszystkim zapomnieć, żeby nie dotarło do nas co takiego zrobiliśmy. Bo pomyślimy o tym później, za chwilę, za 3 tygodnie.
Historyjka bardzo na czasie dla mnie. Polecam!

Kategoria: literatura piękna XX w.
Wydawnictwo MUZA 2006, s. 128
Biblionetka: 4,36/6
Moja ocena: 5/6

wtorek, 31 sierpnia 2010

Wichrowe Wzgórza - Emily Brontë




Wstyd, nie-wstyd że dopiero teraz przeczytałam "Wichrowe Wzgórza"? Już kiedyś pisałam, że z klasykami tak właśnie bywa. Wszyscy znamy treść "skądś tam" i oryginału nie czytaliśmy. Wzięłam sobie jednak za punkt honoru nadrobienie zaległości i doczytanie szlagierowych klasyków.
No i co sobie myślę o "Wichrowych Wzgórzach". Mroczna historia. Postaci bardzo wyraziste, szczególnie postać Heathcliffa. Bardzo, ale to bardzo podobał mi się zabieg podwójnej narracji - opowiadał Lockwood - osoba zupełnie "z zewnątrz" w stosunku do opisywanych wydarzeń i opowiadała Ellen Dean. Jak na służąca - bardzo barwny język. I ona niemało namieszała w dziejach rodziny Earnshaw. Historia oryginalna? Tak. Do kanonu? Tak. Męczy mnie dlaczego w liceum nie czyta się takiej właśnie literatury, tylko męczono nas jakimiś bzdurami.
Moje spotkanie z klasyką oceniam na plus. Dobry plus.

Kategoria: literatura piękna klasyka
Wydawnictwo Zyska i S-ka 2005, s. 320
Biblionetka: 4,91/6
Moja ocena: 4+/6

wtorek, 24 sierpnia 2010

Zaginiony symbol - Dan Brown




No i znowu dałam się złapać w szpony Dana Browna. Jak dostałam tę książkę w prezencie od mamy - skrzywiłam się. Nie lubię, nie lubię, nie lubię. Książki, które krzyczą do mnie z okładki "bestseller" odstręczają mnie wprost niebywale. Nooo, ale postanowiłam dać szansę .... "autorowi "Kodu Leonarda da Vinci" " ...No i co?
No i chce się odpowiedzieć "g...o". Fabuła jak zawsze - naszpikowane symbolami coś i wszechwiedzący Robert Langdon. Tutaj bawimy się w rozwikłanie zagadki masonów. Jak zwykle mnóstwo rozbudowanych, przegadanych wypowiedzi spowalniających akcję, naciąganych faktów. I mniej więcej od 3/4 książki chcemy rzucać nią o ścianę i patrzeć jak się rozpada.
Jednego Danowi Brownowi nie można odebrać - merytorycznego przygotowania do pisania. Oczytał się, naprzygotował... ale dużo wszystkiego nie czyni dobrej lektury. Najgorsze i najbardziej przykre jest to, że Dan Brown ma tylu naśladowców. No i czytelników również. Ja sama dałam się teraz złapać "nowej książce". Czytałam ją w podróży - jadąc dolmuszem, a to potem lecąc samolotem ... no i wciągała mnie jak nic. Ale jest zbyt przewidywalna, sensacja to może i jest ale raczej drugiej klasy... za dużo informacji, za mało wartkiej akcji... lektura ciągnie się i ciągnie... a finał baaardzo rozczarowuje. Panie Brown, słabiutko ...

Kategoria: thriller/sensacja/kryminał
Wydawnictwo Albatros 2010, s. 604
Biblionetka: 4,28/6
Moja ocena: 2/6

czwartek, 19 sierpnia 2010

Pchli Pałac - Elif Şafak




Pierwsza od dawien dawna recenzja. Nadal przebywam w kraju Elif, ale już za dni parę ląduję na ojczystej ziemi. No i co sobie myślę o książce napisanej przez Turczynkę. Książka o śmieciach.. śmieciach w sensie dosłownym i śmieciach w sensie przenośnym. Skompilowano ją na zasadzie opowieści lokatorów kolejnych mieszkań Pałacu Cukiereczek w Stambule. Dla niektórych śmieci stały się celem w życiu, u niektórych śmieci to przenośnia bałaganu i "smrodu" życiowego. Temat ciekawy, sposób ukazania również. Czuć tureckiego ducha...śmieci w Turcji są niestety wszechobecne. Piękny zabieg w postaci klamry - jeden przedmiot, śmieć oczywiście, spina nam całą historię. Postaci są skrajnie różne, skrajnie różne są i ich problemy, "śmieci życiowe".
Polecam, chętnie sięgnę po inne książki pani Şafak.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Literackie 2009, s. 508
Biblionetka: 4,58/6
Moja ocena: 4+/6

piątek, 5 marca 2010

Oko Księżyca - Anonim




To moja pierwsza recenzja na tej stronie. Dlaczego? Dlatego, że owładnięte miłością serce pędzi tam gdzie jego miejsce (czemu gorąco kibicuję!), zmienia szerokość geograficzną
i strefę klimatyczną, a mi przekazuje swoje BAZGRADEŁKO. Z poczuciem szacunku i ogromną sympatią do A. postaram się jej nie zawieść! Dziękuje! Koniec prywaty, zatem do dzieła!

Oko Księżyca to książka, która bawi i śmieszy, mnie zupełnie nie przeraziła, co najwyżej przeniosła w zupełnie wyimaginowany świat pełen wampirów, wilkołaków
i wszędzie lejącej się krwi. Zabierając się za czytanie byłam niezwykle ciekawa
i podekscytowana tym, że czytać ją będę w kontekście napisania recenzji. Już pierwsze trzy rozdziały sprowadziły mnie na ziemie. Głos wewnętrzny powiedział: nie jest to książka która Ciebie porwie swoją treścią. I też nie porwała... Co prawda całe 450 stron czyta się bardzo szybko z uwagi na prosty język oraz humorystyczne porównania - jest to chyba największa zaleta tej książki.
Historia opowiada o Mnichu, który posiada tytułowe Oko... i powraca do owładniętej przez wampiry i wilkołaki miejscowości o nazwie Santa Mendoga. Mnich pragnie odnaleźć mordercę sprzed lat niejakiego: Bourbona Kida. Jak się okazuje, nie tylko on ma taki plan. Miejscowa policja, a raczej Brudne Świnie (Klan Wampirów) także pragną dopaść Kida. Na usługach Wampirów są Wilkołaki. Przekomiczna para: Igor Kieł i MC Pedro wiodą prym. Igor- mięśniak, stworzony wprost do MMA (rodzaj walki), a jego zaprzeczenie MC – posiada instynkt samozachowawczy, ale chętnie rapuje tak jak MC Hammer. Kiedy do Klanu Brudnych Świń dołączają miejscowi stróże prawa: De La Cruz, Hunter i Denson akcja nabiera tempa. Wszyscy mają jeden cel. Jaki ? Dopaść Bourbona Kida! Czy im się uda? Tego dowiedzcie się sami.
Opowieść zaczyna się banalnie: bal w miejscowym liceum, odpychana przez wszystkich Beth i pierwszy rozrabiaka szkoły JD. Para idealna na romantyczne love story. Niby zwykła proza życia, więc czytałam dalej. Książka rzeczywiście została napisana w stylu thrillerów- poważnym tonem. Są morderstwa, zbrodnie, leje się krew. Ale nie tylko. Co pewien czas autor wplata śmieszne opisy, które nadają komizmu sytuacji i mimo wszystko zaczynam się śmiać. Bo co z tego, że za ścianą mieszka psychopata, skoro słyszysz te straszne wrzaski? Bądź też nie ważne, że mózg wylądował na żyrandolu, ważne jest jaką fryzurę ma morderca. Myślę, że był to celowy zabieg autora. Świadome wprowadzenie  opisów sprawia, że fabuła, która jest przewidywalna i prosta w swej formie jest na swój sposób atrakcyjna.
To chyba największy plus tej książki! Bo jak nie śmiać się z faktu, że Święty Graal przechowywany jest w szatni, a Elvis Preasley śpiewa z kościelnej ambony, jednocześnie walcząc z Wampirami...

Moja ocena: 4/6

Książka przeczytana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Świat Książki.


.
.
Template developed by Confluent Forms LLC