Dłuugo wpisów nie było. Ale czytałam w tym czasie, czytałam. Jakoś tak zabrakło mi weny do pisania. Czuję się pusta wewnętrznie i kryzys mnie dopadł - mam wrażenie, że moje recenzje takie bez sensu się stały. Ale postanowiłam wrócić do tego. I podjąć próbę walki z lenistwem swoim.
"Miłość w czasach zarazy". Książka, która bardzo często pojawia się na listach "Książek, które trzeba przeczytać". Czy trzeba? Jestem wrogiem tego słowa - warto, to na pewno. O czym historia? O mężczyźnie, który pokochał kobietę na całe życie. O kobiecie, która przestraszyła się tej miłości. Bo jak nie przestraszyć się kogoś, kto po zobaczeniu jej jeden raz przysyła listy, wygrywa serenady pod jej oknem. Dziś pewnie by Florentinowi proces o stręczenie wytoczono. Fermina, wówczas nastolatka, daje się tej miłości porwać, dopóki ojciec nie dowiaduje się o tym zakazanym romansie. Następnie zostaje przedstawiona swojemu przyszłemu mężowi i ... co dalej to już w książce.
Lubię pisarstwo południowo-amerykańskie. Bo jest niby realne, ale osadzone gdzieś ponad tą naszą rzeczywistością. Lubię czytać o okolicach okołokolonialnych, bo to taki przesycony zapachem świat. Namiętność w krajach, gdzie jest cieplej jest też bardziej gorąca. Lubię erotyzm w wykonaniu południowo-amerykańskim, bo jest taki rozbuchany, ale nie przesadzony.
Czy polecam? Polecam, bo to piękna książka. Niestety najpierw obejrzałam ekranizację Mike Newella z Giovanną Mezzogiorno oraz Javierem Bardem. Dlaczego niestety, mimo tego, że film jest równie smakowity jak książka? Ano dlatego, że już nie potrafiłam stworzyć innego obrazu Florentina niż tego wykreowanego przez Bardema. Polecam zarówno książkę, jak i film.
Wesołych Świąt!
Kategoria: literatura piękna XX w.
Wydawnictwo TMM Polska 2007, s. 431
Biblionetka:4,88/6
Lubimy czytać:3,91/5
Moja ocena:5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz