sobota, 31 sierpnia 2013

O książek TARGaniu i robieniu akcji książkowych


przyTARGaj KSIĄŻKI to już niemała inicjatywa, której jestem współzałożycielką. Wszystko zaczęło się w czerwcu 2011 roku, kiedy to z przyjaciółką Anetą postanowiłyśmy powymieniać się książkami. Jako, że swoje gusta już znałyśmy - zaprosiłyśmy do zabawy zupełnie obcych ludzi. Wydarzenie rozpromowałyśmy na Facebooku i w lokalnych mediach. Do ogródka niewielkiej kawiarenki, położonej przy uliczce dochodzącej do poznańskiego Starego Rynku, zawitało ponad 100 osób. Uznałyśmy to za niebywały sukces i postanowiłyśmy włożyć jeszcze więcej energii w kolejną edycję.



Miejsca związane z literaturą uwielbiam, dlatego wybór miejsca na kolejną edycję nie był wielkim problemem. Jestem totalną fanką Jeżycjady i urządzenie akcji książkowej w kawiarni zaadaptowanej w kamienicy przy słynnej ulicy Roosevelta w Poznaniu okazał się strzałem w dziesiątkę. Na rejestrację i otrzymanie biletu wstępu na imprezę trzeba było czekać parędziesiąt minut. A, że był to koniec listopada to było to niemałe poświęcenie. Kolejna edycja i kolejny sukces.



Kolejne trzy edycje odbyły się już w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu. Miejscu - moim zdaniem - najlepszym na jakiekolwiek wydarzenie kulturalne w moim mieście. Tłumy ludzi, nieprzebrane stosy książek - liczby idące w tysiące. I spora satysfakcja. Przygotować i przeprowadzić akcję wcale nie jest tak trudno. Największą przyjemność sprawia fakt, że jest ogromna liczba ludzi, którzy przyklaskują idei i biorą czynny udział w akcji.



Rok 2013 to nowy rozdział w historii Czytelniska. Zdecydowałyśmy się bowiem na urządzenie TARGania w plenerze. W maju impreza odbyła się w ulubionym miejscu spacerowym poznaniaków, mianowicie na Cytadeli. A tydzień temu, 25 sierpnia książki były TARGane przed Centrum Kultury Zamek na (niegdyś) najbardziej reprezentacyjnej ulicy miasta - Święty Marcin. Po dwóch latach organizowania akcji, siedmiu edycjach mogę powiedzieć - poznaniacy kochają książki. I warto dla nich robić eventy z literaturą w tle.



Nie uważam, że to co robię jest czymś wielkim i niepowtarzalnym. Pomysł w dużej mierze opiera się na idei bookcrossingu, został udoskonalony o kilka rozwiązań mających ułatwić życie i organizatorom i uczestnikom. I totalnie miłe i uskrzydlające jest słyszeć za każdym razem, że akcja jest fajna i potrzebna. Niedzielne popołudnie zakończyliśmy z wynikiem 350 nazwisk zarejestrowanych na liście i niemal czterema tysiącami książek, które (dosłownie) nie mieściły się na stołach. I patrząc na te uśmiechnięte twarze, zapamiętale przeglądające książki, na ludzi, którzy niemal biją się chcąc wywalczyć konkretny tytuł, pokuszę się o stwierdzenie, że Polacy czytają. Tylko nie krzyczą o tym na prawo i lewo. Nie mam pojęcia, jak przygotowywane są statystyki czytelnictwa w naszym kraju, ale obserwuję, niemal na własnej skórze, że jest coraz lepiej. I nie ma co dramatyzować. Wystarczy dać ludziom pretekst do mówienia o tym. 




Więcej zdjęć możecie obejrzeć TUTAJ.

przyTARGaj książki podczas Niedzieli na Świętym Marcinie odbyło się przy ścisłej współpracy z Centrum Kultury Zamek. Pomagali nam portal Tablica.pl, portal książkowy Booklikes, kawiarnia rowerowa Bike Cafe oraz księgarnia Bookowski. Ogromnie podziękowania kieruję na ręce moich dzielnych pomocników, którzy towarzyszą mi od początku idei TARGania - bez nich ta impreza kompletnie by się nie udała. 

A kiedy kolejna edycja? Na pewno nie długo i na pewno będzie o tym głośno.

Informacji o projekcie szukajcie na stronie internetowej i naszym fanpage'u na FB

piątek, 30 sierpnia 2013

Sekrety uczuć - Barbara O'Neal



Poczułam nieodpartą potrzebę przeczytania czegoś lekkiego, kobiecego. Barbara O'Neal wydaje się być zawsze dobrą receptą na taką ochotę. Lato chyli się ku końcowi, wieczory coraz dłuższe i chłodniejsze, a "Sekrety uczuć" polecane są jako towarzysz kubka gorącej czekolady. Nie trzeba było mnie długo namawiać, tym bardziej, że przytrafił się dzień do przeleżenia pod kocem i zajęcia się sobą. Powieść pochłonęłam niczym tartę z Kawiarni Stu Śniadań.

Obyczajówka, jak to obyczajówka fabułą nie zaskakuje. Tessa, przewodniczka pieszych wycieczek, znalazła się w wyjątkowo trudnym okresie życia. Jedna z uczestniczek jej wyprawy ginie, ona sama również ulega poważnemu wypadkowi. Jako antidotum na zły czas wybiera Los Landrones - mieścinę w Nowym Meksyku słynącą z doskonałego jedzenia i knajpek serwujących wyśmienite potrawy. Tessa ma za zadanie przygotować program pobytu dla klientów biura, dla którego pracuje. Miejsce jest dla niej tym bardziej interesujące, gdyż spędziła tam dzieciństwo, mieszkając w hippisowskiej komunie. Na miejscu poznaje przystojnego Vince'a ... no i wiadomo, co się może dalej wydarzyć.

Historia wciąga jak diabli. Mimo, że jest dość naiwna, prosta i przewidywalna to czytanie sprawia przyjemność, ma się ochotę przerzucać kolejne strony. Powieść została napisana i przetłumaczona solidnie, nie ma zgrzytów językowych i nie jest do końca banalnie. Miałabym jedynie zastrzeżenia co do opracowania charakteru głównej postaci - nie przekonuje, wydaje się dość mdła i nieokreślona, rekompensują to jednak osoby z drugiego planu, które zdecydowanie dodają kolorytu powieści. Fabuła w gruncie rzeczy jest również mało skomplikowana, ale to tylko dodaje uroku historii. Została w końcu napisana pod leniwe popołudnia na werandzie. Ciekawy jest wątek komuny hippisowskiej, szkoda, że nie został bardziej rozbudowany.

Prozę Barbary O'Neal lubię jednak przede wszystkim za to, że dużo w niej jedzenia i zwierzaków. Jako, że ludziom nielubiącym jeść nie ufam za grosz, autorka nie miała u mnie pod górkę. Kotu śmiał się co prawda, że przepisy umieszczane na końcu niemal każdego rozdziału zapełniają książkę i przez to wydaje się, że przeczytało się więcej, ja jednak  upieram się, że jest w tym coś fajnego, że można odnaleźć sensowne propozycje śniadaniowe w środku całkiem niezłej powieści. Z całym impetem przyklaskuję idei Kawiarni Stu Śniadań, którą autora opisała w "Sekretach uczuć". Jestem totalną fanką śniadań, są one zdecydowanie moim ulubionym posiłkiem w ciągu dnia, a koncepcja knajpki, która serwuje ich ogromną liczbę (słownie sto rodzajów!) totalnie przypadła mi do serca (czyt. żołądka). Samo stworzenie na potrzeby powieści miasteczka, w którym żarełko gra główną rolę jest fajne i pobudzające nie tylko wyobraźnię, ale i ślinanki. 

Jeśli szukacie fajnej, lekkiej, kobiecej i apetycznej lektury polecam z czystym sumieniem Barbarę O'Neal. "Sekrety uczuć" nie są być może tak udaną powieścią, jak "Recepta na miłość", jednak nadal jest przyzwoicie, solidnie i wciągająco. To dobry pomysł na prezent książkowy dla mamy, teściowej, babci, siostry czy ciotki. Literatura kobieca na dobrym poziomie.

Kategoria: powieść obyczajowa
Wydawnictwo Literackie 2013, s. 464.
Moja ocena: 4/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego.

środa, 28 sierpnia 2013

Za kogo ty się uważasz? - Alice Munro




Są tacy autorzy, którzy prześladują mnie od bardzo dawna. Nęcą, kuszą, w oczy się rzucają. I nigdy nie jest do nich po drodze. Do czasu. Jak już uda się im poświęcić nieco czasu - wdzierają się brutalnie. I nie pozwolą o sobie zapomnieć. Myśli zostają w głowie, rozpychają się gwałtownie. I bolą. Właśnie to zrobiła ze mną Alice Munro.

Kanadyjka, która od wielu lat jest typowana na laureatkę Nagrody Nobla, słynie z tworzenia doskonałych opowiadań. Moją uwagę przyciągnęła między innymi swoim uwielbieniem do L.M. Montgomery, w szczególności do (również mojej) ulubionej "Emilki ze Srebrnego Nowiu", którą to Munro uważa(ła) za najlepszą powieść kanadyjską. Autorka słynie z dbałości o szczegóły, dopracowywania swoich powieści ("Za kogo ty się uważasz" na własny koszt sprowadziła z drukarni celem naniesienia poprawek), a ostatnio większość portali kulturalnych podawało informację, iż zdecydowała się zarzucić pisanie. To wszystko spotęgowało moje oczekiwania do maksimum. 

Przyznam szczerze - zostałam oszukana. Okładką i formą. Tą pierwszą, bo książkę krótko po wydaniu w pierwszym odruchu odrzuciłam i potraktowałam jak czytadło marnej jakości. Dałam jej jednak szansę i wtedy zwodziła mnie formą, bo do końca przesłuchiwania audiobooka nie zorientowałam się, że powieść składa się tak naprawdę z krótkich opowiadań, luźno powiązanych ze sobą postacią głównej bohaterki. Czy to już powieść stylizowana na zbiór historyjek czy odwrotnie? Już sama nie wiem, ale jedno jest pewne - Alice Munro wbija w fotel swoją prozą. 

Mianownikiem opowiadań jest Rose. Spotykamy ją jako małą dziewczynkę, poznając później na wyrywki jej dalsze losy. Charakterystykę bohaterki składamy z odłamków jej portretu, pełnych skazy i niedoskonałości. Skrawków jest wiele, są niekompletne, niechronologiczne. Raz jest molestowaną dziewczynką, innym razem żoną w wyrafinowany sposób zdradzającą męża. Różne momenty życia stanowią tło dla jej niezrównoważonego charakteru i chwiejnej osobowości. Wyczuwamy jej naiwność, niedojrzałość, krzywdę. Odczuwamy współczucie, gniew, zdenerwowanie, czasem nawet wściekłość. Stałe i konsekwentne jest marzenie Rose o miłości - dąży do niego zapamiętale, zachłannie. Ciągle jest niepewna siebie i ludzi wokół niej. I za kogo my ją uważamy?

Proza Alice Munro jest doskonała. Niedbałość o chronologię akcji skutkuje poczuciem bezsilności wobec Rose, przytłaczają jej perypetie i toksyczność relacji. Jest duszno i nieco depresyjnie. Szczegółowa charakterystyka postaci, w tym plastyczność tych drugoplanowych stanowi o maestrii Munro. Wybitny zmysł obserwatorski przejawia się drobiazgowym przedstawieniem tła, okoliczności, przestrzeni w której przebywają bohaterowie, a to tworzy świetny klimat. Niemal do końca nadal nie wiemy zbyt wiele o samej Rose, zbyt mało, aby ją ocenić. Mam totalny sentyment do niedoskonałych bohaterów literackich, pełnych skazy. I taka właśnie jest ona - dziewczyny z Hanratty. 

Podczas słuchania dopadła mnie myśl, ile tracę wybierając audiobooka. Jednak po zakończeniu nie mam takich wątpliwości. Książka Munro obroni się w każdej formie. Jest totalna, dopracowana, ale i wymagająca. Zostawia po sobie uczucie przytłoczenia, jak dobry, mocny film, który nie chce uciec z głowy. Uwielbiam takie uczucie, kiedy strzępy powieści krążą w myślach. Wystarczył jeden audiobook w świetnej interpretacji Anny Gajewskiej, abym oszalała na punkcie Alice Munro. Polecam totalnie!

kategoria: współczesna literatura
Nagranie na podstawie edycji książkowej, W.A.B. 2013
Moja ocena: 5+/6

piątek, 23 sierpnia 2013

Zdobywam zamek - Dodie Smith



Jestem zbyt cwaną czytelniczką, aby dać się omamić okładką. Ba, nie dam się złapać na porównania do wielkich nazwisk, którymi wydawcy dość hojnie częstują. Jest jednak taka autorka, do której odwołanie zawsze poruszy moje serce. Jest nią Lucy Maud Montgomery, w której to zaczytywałam się kilka(naście) lat temu. Dałam się skusić na książkę młodzieżową, i co najważniejsze -   wypadło lepiej niż się spodziewałam.

Dodie Smith to pisarka, która może być kojarzona przede wszystkim jako autorka "101 dalmatyńczyków". Zaskakujące dla mnie było, że "Zdobywam zamek" to klasyka literatury anglosaskiej, a sama książka zdobyła miejsce w pierwszej setce listy Big Read, przygotowanej przez BBC. O książce usłyszałam raptem kilka tygodni temu, i tym bardziej szokujące jest to, że poszukując informacji o powieści można natknąć się na rekomendacje J.K. Rowling czy Christophera Isherwooda. Aż dziw bierze, że dopiero w tym roku zdecydowano się przełożyć książkę na nasz język. Wcześniej była ona kompletnie nieznana. Szkoda!

"Zdobywam zamek" to historia kilkunastoletniej Cassandry, wywodzącej się z dość ekscentrycznej rodziny. Ojciec, autor poczytnej powieści, cierpiący na niemoc twórczą, tyranizuje domowników swoimi fanaberiami pisarskimi. Cassandra, jedna z córek i jednocześnie narratorka, prowadzi pamiętnik, który ma jej służyć jako ćwiczenie warsztatu pisarskiego. I właśnie przez pryzmat jej dziennika poznajemy historię rodziny. Należy przy tym uznać jej niebywały  talent gawędziarski , bo jesteśmy prowadzeni poprzez opowieść zabawną, dojrzałą i ciekawą. Nie sposób, pisząc o tej powieści, nie pomyśleć o Jane Austen i jej prozie. Sama Dodie Smith podpowiada nam takie skojarzenie, tworząc portret sióstr pochodzących z ubogiej rodziny i opisując ich próby pozyskania zamożnych małżonków. I uwierzcie mi, nie wypada to jak nieudolny pastisz. 

Co najbardziej uderza i ujmuje w tej książce? Szczerość, poczucie humoru, a także przeświadczenie o dojrzałości, jakże charakterystyczne dla nastolatek. To, co zaskakuje w największym stopniu, to jednak fakt, iż powieść klasyfikowana jako literatura młodzieżowa, nie sprawia takiego wrażenia podczas lektury. Czyta się ją doskonale, jest słodko-gorzko, czasem smutno, a niekiedy zabawnie, zawsze jednak interesująco. Całość utrzymana jest w bardzo przyjemnym klimacie i nie sposób oderwać się słów Cassandry czy odmówić sobie kolejnej chwili z rodziną Mortmaine'ów. Interesująco wypada też charakterystyka głównej postaci, która na początku historii wydaje się być głupiutkim podlotkiem, a u końca mamy do czynienia z rozsądną, młodą kobietą.

Powieść Dodie Smith skłoniła mnie do refleksji - z czystym sumieniem poleciłabym książkę mamie, siostrze, ciotce, obawiam się jednak, że nie umiałabym jej podsunąć kilkunastoletniej kuzynce. Przy zalewie wampirzych i innych paranormalnych bohaterów, historia zwykłej dziewczyny opisującej losy swojej rodziny może się nie obronić, a nawet może zanudzić. Dzisiejsze nastolatki nie czytują już mojej ukochanego cyklu o  Ani czy Emilce autorstwa wspomnianej już L.M. Montgomery. Liryczne, nieco naiwne, lecz przede wszystkim proste powieści pokrywają się kurzem i odstraszają. I to spostrzeżenie mnie martwi, bo ja sama już dawno nie czułam się tak swojsko i  (niech stracę!) młodzieńczo, jak przy czytaniu powieści "Zdobywam zamek". To jest właśnie to niedookreślone coś, co uwielbiam w starych filmach i książkach - niewinność, czysta i niezdominowana cielesnością kobiecość, inteligencja, prostota i dbałość o szczegóły - wartości obecne bardzo retro w literaturze, szczególnie tej kierowanej do bardzo młodych kobiet. Ogromna szkoda, że teraz nie pisze się już w taki sposób. Ale ukłon w stronę osób, które wygrzebują takie perełki i je wydają. 

Uniwersalna opowieść, aktualna zarówno w latach 30., jak i dzisiaj. Świeża, interesująca i bystra bohaterka, prosta historia opowiedziana nieskomplikowanymi słowami. I właśnie to tworzy niesamowity klimat, który uwodzi, wciąga i nie pozwala się oderwać. Polecam bardzo - zarówno nastolatkom, jak i starszym siostrom i mamom. Fajnie jest wrócić do klimatów, jakie czytałam naście lat temu. 

Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo Świat Książki 2013, s. 352.
Moja ocena: 5/6

Książkę przeczytałam przedpremierowo dzięki uprzejmości Wydawnictwa Świat Książki.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Turystyka książkowa


Bibliofilu, wyobraź sobie takie miejsce, w którym książki grają główną rolę. W całym miasteczku przez okrągły rok. Brzmi jak marzenie lub sen? A takie miejsca istnieją i są skupione w International Organisation of Book Towns. 

źródło: www.hay-on-wye.co.uk

Idea narodziła się w Hay-on-Wye w Walii za sprawą Richarda Booth. Przypadek był o tyle zabawny, że Richard obwołał się Królem Hay-on-Wye i powołał mikrokrólestwo książek. Ściągał je z niemalże zewsząd z przeznaczeniem na przemiał lub do sprzedaży w antykwariacie. Za jego przykładem mieszkańcy wioski zaczęli specjalizować się w sprzedaży książek, założyli antykwariaty. Dzisiaj Hay-on-Wye to światowa stolica bukinistów oferująca ponad 1,2 miliona książek, które można zakupić w 40 księgarniach, kawiarnie literackie, introligatornie oraz imprezy związane z książkami i czytelnictwem. Największym wydarzeniem jest coroczny międzynarodowy festiwal Hay Festival of Literature & Arts. 

źródło: http://www.bootsandpaws.co.uk

Pięć europejskich miast: Bredevoort (Holandia), Fjaerland (Norwegia), Hay-on-Wye (Walia), Montolieu (Francja) i Redu (Belgia) stworzyły projekt, którego finałem jest stowarzyszenie miast książek. Projekt został wsparty przez Unię Europejską. Organizacja zrzesza obecnie trzynaście miast z całego świata. Co dwa lata w kolejnych miejscowościach odbywa się festiwal Book Towns.

Bredevoort, źródło: http://karu02.wordpress.com/2010/08/11/buecherstadt-bredevoort/

Montolieu, źródło: http://lamusewritersandartistsretreat.blogspot.com/2009/05/montolieu-and-booktowns.html


Ciekawym aspektem idei miasteczek książkowych jest fakt, że są one ściśle ukierunkowane na ten rodzaj promocji - nie rozwija się w nich praktycznie żadna inna gałąź przemysłu, są położone na peryferyjnych obszarach wiejskich. To niezmiernie interesujące i inspirujące, że książki mogą stać się alternatywnym źródłem dochodu, ożywić lokalną społeczność, stworzyć atrakcyjną destynację dla turystów książkowych.

Hay Festival, źródło: telegraph.co.uk

Ten rodzaj turystyki kulturowej narodził się w 2003 roku w Harrisburgu, stan Pensylwania, gdzie pisarz i wykładowca Larry Portzline rozpoczął cykl wycieczek do okolicznych miast, których celem były niezależne księgarnie. Idea spotkała się z bardzo ciepłym odzewem, angażując szkoły, biblioteki, kluby dyskusyjne i organizacje. Co więcej, sprzedawcy książek zaczęli przykładać większą wagę do atrakcyjności swoich lokali, aby stały się czymś więcej niż tylko miejscem, w którym można kupić książki. Bibliofile podkreślali, że najważniejsze dla nich stało się bycie częścią większej społeczności, ruchu, który mógł coś zmienić.

Księgarnie przyciągały na wiele sposobów. Goście That Bookstore w Blytheville, Arkansas mogli usiąść na drewnianych krzesłach podpisanych przez znanych autorów, księgarnia Strand na Manhattanie oferuje ponad trzydzieści rodzajów papierowych toreb na książkowe zakupy. Elliot Bay Book w Seattle zaprasza codziennie na wspólne czytanie, Powell's City of Books w Portland jest totalnym labiryntem wypełnionym po brzegi książkami, że sama koordynatorka marketingowa twierdzi, że niemożliwe jest opuszczenie sklepu z mniej niż dziesięcioma książkami. 

That Bookstore, źródło: http://bargainhuntingwithlaurie.blogspot.com/search/label/THAT%20BOOKSTORE%20IN%20BLYTHEVILLE#.UhX-iNJFCE4

Znacie takie miejsca w naszym kraju? Co polecacie? Jakie miasteczko mogłoby stać się polskim miastem książek. 

środa, 21 sierpnia 2013

przyTARGaj KSIĄŻKI podczas Niedzieli na Świętym Marcinie



Kto pilnie śledzi moją aktywność na Facebooku, ten wie, że oprócz Bazgradełka mój czas dość pilnie wypełnia zabawa w propagowanie czytelnictwa. Postanowiłam rozczytać moje miasto i konsekwentnie działam. Efekt już w najbliższą niedzielę 25 sierpnia od godz. 15:00 przed Centrum Kultury ZAMEK przy ul. Święty Marcin. Spotykamy się przed schodami do wyremontowanej części Zamku. Książki przyjmujemy już pół godziny przed akcją (od 15:00), a bawimy się od 15:30 przez kolejne dwie godziny. Akcja odbywa się już po raz siódmy, tym razem w ramach Niedzieli na Świętym Marcinie.

Zdjęcia z poprzednich edycji możecie obejrzeć TUTAJ.

przyTARGaj KSIĄŻKI to cykliczna akcja wymiany książek, której celem jest danie im drugiego życia. Do kogo skierowana? Do wszystkich tych, którzy mają w domu książki, do których nie żywią sentymentu czy sympatii. Dajemy możliwość wymiany tych niechcianych na inne, których jeszcze nie czytaliście. 

Jedynym warunkiem wzięcia udziału jest przyniesienie przynajmniej jednej książki. Uczestnik rejestruje się na "liście obecności", deklarując liczbę przyniesionych książek. Następnie zostają one rozdzielone pomiędzy stoły tematyczne. Każdą książkę można wziąć do ręki, przeczytać fragment. Każdy uczestnik może zabrać ze sobą tyle książek ile przyniósł na akcję. 

Jakimi książkami się wymieniamy? Odpowiedzi szukajcie tutaj: http://czytelnisko.wordpress.com/faq/

Masz pytania? napisz: czytelnisko@gmail.com lub bazgradelko@gmail.com

Regulamin akcji do wglądu:
http://czytelnisko.wordpress.com/regulamin/

Wszelkie bieżące informacje dotyczące wydarzenia oraz innych działań Projektu dostępne są na stronie internetowej (www.czytelnisko.com.pl) oraz na fanpage’u na portalu społecznościowym (facebook.com/czytelnisko).

wtorek, 6 sierpnia 2013

Matrioszka Rosja i Jastrząb - Maciej Jastrzębski



Była tam zawsze. W kartonie pełnym zabawek. Intensywnie kolorowa, interesująca. Moja pierwsza matrioszka.

Wydaje mi się, że poznawanie Rosji w jakimś sensie przypomina otwieranie matrioszki. Pierwsza lalka jest duża, kolorowa i przykuwa naszą uwagę. Druga jest nieco mniejsza, widać subtelne zmiany różniące ją od tej pierwszej. Trzecia może wydawać nam się brzydka, a czwarta zachwyci nas urodą. Na piątą nie zwrócimy uwagi, ale szóstą będziemy oglądać z wielkim zainteresowaniem. I tak, aż do ostatniej najmniejszej laleczki, która jest naga, bez wizerunków i ozdób. Niektórzy nazywają ją „duszą matrioszki”. Poznając Rosję, również odkrywamy jej kolejne warstwy. Nie każda z odsłon wywołuje nasz entuzjazm.

Książkę Macieja Jastrzębskiego miałam okazję zrecenzować dla portalu podróżniczego Peron4. Całą recenzję przeczytacie TUTAJ.

Kategoria: reportaż
Wydawnictwo Helios 2013, s. 280.
Moja ocena: 4+/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu PERON4.

.
.
Template developed by Confluent Forms LLC