środa, 2 grudnia 2009

Moje Indie - Jarosław Kret




Ojjj znowu miałam zawieszenie w czytaniu... Czasem dzieje się tak w naszym życiu, że zmartwienia, kłopoty i troski przytłaczają nas w takim stopniu, że sprawy, które kiedyś nas bawiły i podnosiły na duchu - już tego nie robią. Nie miałam ochoty na nic, a już tymbardziej na czytanie. Jednak - wracam do żywych i to już definitywnie. Obiecuję wszem i wobec - teraz znów będę czytać.
Ale do rzeczy. Książka pana Kreta. Pan pogodynka - od tej perspektywy go pojmowałam. I rzeczywiście - nie do końca byłam świadoma jego wykształcenia. Z dużą dozą ironii podeszłam do książki i ... niespodzianka. Primo po pierwsze - brawa dla Świata Książki - książka wydana piękne. Jakość papieru, zdjęć, układ tekstu - brawo, brawo, brawo! Primo po drugie - bardzo przemyślana struktura książki. Jestem indo-laikiem i bałam się, że pan Jarek przytłoczy mnie mnogością określeń indyjskich, i te wszyskie -putry i -lakhmy w głowie się mnie zmiksują. Otóż nie - bardzo przemyślana struktura książki, wszystkie informacje pięknie z siebie wynikają.
No a teraz treść sama - w bardzo ciekawy, ludzki sposób napisana historia o swoim zakątku na ziemi. Czyta się przemiło, czułam te wszystkie zapachy, widziałam te krajobrazy. Czułam się lepiej, fajniej... Piękne fotografie, doskonale uzupełniające treść (z fotkami czuję pewien niedosyt - więcej!więcej!). Interesujące historie - zarówno migawki z życia zwykłych Indusów, migawki z historii Indii, migawki z historii polsko-indyjskiej ( a i takie, o dziwo, są), okraszone próbami przybliżenia czytelnikowi mitologii indyjskiej. Te wszystkie elementy tworzą interesujący obraz Indii. Cóż mogę powiedzieć - podoba mi się styl pisania pana Kreta, taki kumpelsko-gawędziarski, bez zbędnego puszenia sią. Dużo autoironii. Polecam, gorąco polecam!

Kategoria: literatura podróżnicza
Wydawnictwo Świat Książki 2009, s. 296
Biblionetka: 5,17/6
Moja ocena: 5,5/6

Książka przeczytana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Świat Książki.

sobota, 14 listopada 2009

Żar - Sándor Márai




Kolejne spotkanie z literaturą węgierską. Kolejny raz czuję, że coś mnie omijało... "Żar" jest książeczką - cieniutką, nieopasłą. I to nie jest zarzut. Lubię księgi opasłe - to daje złudzenie, że to, co przeczytasz wiele Ci da. Wiele treści ukaże Ci się po lekturze tłustego tomiska. Dlatego zawsze z dużą dozą wątpliwości traktowałam książeczki. I z takim nastawieniem zaczęłam czytać "Żar". Z Sándorem Márai spotykałam się już na półkach w księgarni - przyuważyłam kiedyś "Pierwszą miłość". To dopiero mini-książeczka - format notatnika, i też stron mało. Kiedy upolowałam "Żar" w bibliotece, pomyślałam, że zmierzę się z moimi stereotypami. I co? Oczywiście - zostałam pozytywnie rozczarowana.
"Żar" czyta się leniwie, powoli. Dokładnie tak, jak przebiega monolog głównego bohatera - Henryka. Opowiada on historię - o sobie, swoim przyjacielu - Konradzie i swojej żonie - Krystynie. Historię trójkąta. Tego w znaczeniu dosłownym i w znaczeniu metafizycznym. Historia trudna. Pełna goryczy, żalu, ale im dalej w treść - tym więcej nie tyle zrozumienia i akceptacji, co rezygnacji. Padają tutaj piękne słowa o miłości i przyjaźni. Ich piękno nie polega na tym, że są ubarwione, czy podrasowane. Nie są specjalnie odkrywcze. Ich piękno polega właśnie na surowości. Cała historia jest bardzo surowa. Język oszczędny. Ale wszystko się tli i tytułowo żarzy. Jestem pod wrażeniem tych słów, tej historii. Myślę, że należy głębiej wejść w węgierską literaturę - piękne historie w sobie kryje.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Czytelnik 2008, s. 168
Biblionetka: 4,90/6
Moja ocena: 5/6

sobota, 7 listopada 2009

7 kolorów tęczy - Monika Sawicka




Uprzedziłam się do tej książki. Zobaczyłam w prologu Paulo Coelho i poczułam się niedobrze. Mam alergię na Pana Aforyzma. I już. Zaczęłam czytać i ... zdębiałam.
Uprzedzam na samym początku, iż moja opinia będzie skrajnie subiektywna. Czasem jest tak, że coś trafia w nasze ręce w odpowiednim czasie i jest znakiem, drogowskazem, przepowiednią? Poczułam się strasznie dziwnie czytając tę książkę. Poczułam się jakby ktoś niedawno podejrzał moje życie i je spisał, wydał i przesłał mi. Prosząc o recenzję, o ironio!
Nie będę zdradzać szczegółów - co dotyczy, a co nie. Strzał był konkretny. Autorka bardzo mi pomogła... zrecenzować samą siebie. Za co jej w tym miejscu dziekuję.
Książka dzieli się na dwie części: książkę właściwą oraz bonus. Książka właściwa składa się na historię dwóch kobiet - które zyskują i tracą na przemian. Miłość przychodzi i odchodzi. Powraca, cofa się, po czym ucieka.  Na bonus składają się nagrodzone przez kapitułę konkursową prace.
Jak się czyta? Ja czytałam z rosnącym niepokojem... jak skończy się moja historia? Bałam się ciągu dalszego, bo niepokojąco pokrywał się on z tym co działo się w moim życiu. Ale mimo niepokoju - czyta się dobrze. Momentami drażni straszliwie metoda "kopiuj&wklej". Odpuściłam sobie czytanie listów króla Sobieskiego do Marysieńki - być może są istotne dla fabuły, ale język Janka+masakryczna czcionka, jaką były te listy przedrukowane - spasowałam. Interesujący jest podział książki na części - kolory... Jaka ja jestem? Czuję się fioletowo-zielona od pewnego czasu.... i dobrze mi z tym.
Książka prezentuje znielubiony przeze mnie mentorsko-entuzjastyczny styl P. Coelho. I pewnie bym jej nie chwyciła do ręki. ALE trafiła do mnie w odpowiednim momencie i pewne prawdy dzięki temu sobie przyswoiłam. Stąd moja ocena. I tak sobie po cichu myślę, że skoro pomogła mi przebrnąć, przez pewne trudności życiowe, pewne sprawy w głowie pozwoliła ułożyć, to autorka może sobie kupić dobre winko i wypić za zdrowie. Swoje i moje. Nie zmienia to jednak mojego nastawienia do literatury coelhistycznej, którą omijać szerokim łukiem będę. Książkę polecam tym, co na zakręcie życiowym i zwątpili w sens swoich niedorzecznych działań. Słuchać serca, iść naprzód - będzie dobrze. Za prywatę przepraszam.


Kategoria: współczesna literatura polska
Wydawnictwo Magia Słów 2009, s. 464
Biblionetka 4,83/6
Moja ocena: 5,5/6

Książka przeczytana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Magia Słów.

poniedziałek, 26 października 2009

Księga ojców - Miklós Vámos




To moje drugie, po "Chłopcach z Placu Broni", spotkanie z literaturą węgierską. Kraju nie znam, historię pobieżnie, do książki zabrałam się ochoczo. Struktura powieści została przemyślana wręcz drobiazgowo. Czyta się przeprzyjemnie, z rosnącą ochotą na kolejny rozdział. Autor zastosował bardzo interesujący zabieg - ja spotkałam się z czymś takim raz pierwszy. Poprowadził sagę rodzinną śledząc losy mężczyzn - pierworodnych z rodu. Przeważnie historie rodzinne są ubarwiane przez postaci kobiet - matek, żon. W "Księdze ojców" kobiety są postaciami ważnymi, ale jednak są tylko tłem. Powieść jest osadzona w mniej lub bardziej ważnych dla Węgier momentach w historii. Styl narracji skądś jest mi znany, nie umiem jednak przypomnieć sobie skąd.
Podsumowując - książkę przeczytałam z ogromną przyjemnością. Mam nadzieję, że wydawnictwo Albatros przetłumaczy kolejne utwory pana Vamosa. Polecam!

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Albatros 2008, s. 416
Biblionetka: 4,33/6
Moja ocena: 5/6

sobota, 10 października 2009

Gone - zniknęli. Faza pierwsza: Niepokój - Michael Grant




Witam wszystkich po długiej przerwie spowodowanej moim urlopowaniem się. Już turecki piasek ze mnie opadł, opalenizna zeszła. Czas wrócić do normalnego życia. Na urlopie, mimo ambitnych planów, nie przeczytałam nic. I odpoczynek od czytania jest nam czasem potrzebny. Ale teraz czas na powrót do normalnego życia, a więc i czytania. Zaczynamy!

I jakie wrażenia? Coś jakby znane ... może z jakiegoś filmu... a może nie pamiętam skąd. Do końca miałam wrażenie, że znam. Niestety przypomnieć sobie nie umiem...
Historia kilkorga nastolatków, z których świata, pewnego dnia znikają wszyscy dorośli. Dorośli - to osoby, które ukończyły 15 rok życia. Świat bez dorosłych wcale nie jest taki fajny i beztroski, wręcz przeciwnie. Sami muszą zatroszczyć się o jedzenie, młodszych, o zwierzaki. Ponieważ w grupie potrzebny jest lider, a książce bohater główny - pojawia się na horyzoncie Sam. Ponieważ główny bohater wroga mieć musi, z sąsiedniej wioski przybywa Caine. Caine postanawia podporządkować sobie wszystkie dzieciaki z Perdido Beach. Okazuje się, że ich świat otoczony jest tajemniczą substancją, która nie pozwala przeniknąć ani wewnątrz, ani na zewnątrz niej. Punktem kulminacyjnym historii jest dzień 15 urodzin - Sam i Caine obchodzą go tego samego dnia...
Książkę czyta się bardzo sprawnie. Nie znalazłam informacji, kto jest tłumaczem, ale dobra robota. O ile w przypadku, kultowego już "Zmierzchu", przy pierwszej części drażniły ogromnie niedoróbki tłumacza, trzeba przyznać, że przy "Gone", ten nie nawalił.
Sama historia, bardzo sc-fi, a to zupełnie nie moja bajka, interesująca, acz troszkę naiwna. Drażniła mnie ogromna ilość dialogów, bohaterowie sprawiają wrażenie, jakby cały czas mówili, a nie działali. Jednak targetem dla tej pozycji są właśnie 14-15 latkowie i myślę, że im nie będzie przeszkadzać nadmierna gadatliwość bohaterów. Cieszy mnie bardzo, że literatura młodzieżowa robi się coraz popularniejsza w Polsce. Zaczęło się od Pottera i "Zmierzchu", czas na historię dla bardziej hardcorowych dzieciaków. Bo w "Gone" dzieci chwytają za broń i starają się bronić swojego świata w bardziej drastyczny sposób.
Ogólne wrażenie, dobre. Książkę polecam, gdyż pierwszy raz miałam do czynienia z tego typu literaturą. Nie zawiodłam się. Kontynuacja już w 2010 roku. Chętnie po nią sięgnę.

Kategoria: sci-fi
Wydawnictwo Jaguar 2009, s. 528
Biblionetka: 4,88/6
Moja ocena: 4+/6

Książka przeczytana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Jaguar.

niedziela, 6 września 2009

Szyfr Szekspira - Jennifer Lee Carrell




Ojj ale się namęczyłam z tą książką. Liczyłam, że będzie to lekka lektura w klimacie Dana Browna. Ot, jakieś wymysły, w miarę wartko poprowadzona akcja, coś lekkiego na koniec wakacji. A tu przysłowiowy kotlet mielony. Nudy, nudy, nudy.
Historia o zaginionych sztukach Szekspira. Za sprawę bierze się osławiona, młoda filolożka angielska, specjalizująca się w Szekspirze. Początek jakby napisany według poradnika "Pisz jak Dan Brown". Rozwinięcie akcji - poplątanie z pomieszaniem. Końcówka banalna aż do bólu. Mnóstwo nazwisk, dziwnych nazw, intrygi prowadzone tak ciężko, że aż głowa bolała. Plusy za formę (powieść w aktach) i za nic więcej. Nie polecam.

Kategoria: thriller/sensacja/kryminał
Wydawnictwo Świat Książki 2008, s. 416
Biblionetka: 3,96/6
Moja ocena: 2/6

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Zwycięzcą konkursu jest ...

Tak, jak ustaliłam do wczoraj przyjmowałam zgłoszenia osób chętnych wziąć udział w losowaniu książki.
Do różowego jak landrynka woreczka trafiły kartki z loginami osób:



Sierotką była Kala, oto ona:


Nie chciała współpracować, została jednak przekonana smakołykami ukrytymi w woreczku :p


A zwycięzcą okazał(a) się:


Asfaltowa_dziewczynka.
Proszę o kontakt ze mną poprzez maila (anique_k@interia.pl). Pozdrawiam i gratuluję zwyciężczyni!

niedziela, 23 sierpnia 2009

Margot - Michał Witkowski




To było moje pierwsze spotkanie z panem Michałem Witkowskim. Słyszałam o jego dokonaniach, nominacjach do NIKE, czytałam recenzje "Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna - Szczakowej". Nie miałam jednak odwagi sięgnąć po jego prozę.
"Margot" to opowieść o środowisku kierowców TIRów. Opowiedziana ich językiem - językiem CB-radia. Przedstawia ich życie, przyzwyczajenia, problemy, potrzeby i rozterki. Brutalnie, naturystycznie, zapewne prawdziwie. Tytułowa bohaterka - Margot, reprezentuje to środowisko. Reprezentuje środowisko zmaskulizowane, będąc kobietą. Jest kobietą kierowcą, jeździ jednak TIRem postawionym najwyżej w hierarchii tego środowiska. Jeździ chłodnią, co pozwala jej wyminąć wiele zakazów i obostrzeń. Margot, bynajmniej królowa, nie może dookreślić swojej kobiecości. Może to mieć źródło w jej dzieciństwie. Wychowała się w domu dziecka, z którego uciekła jako kilkunastolatka. Stała się tam obiektem perwersyjnego uwielbienia wychowawczyni - Kaprala. Chciała uciec do Ameryki, chciała uciec TIRem. Zaśmiewający się do rozpuku przy "Lecie z Radiem" kierowca podwozi ją do Nebraski, która to okazuje się być Świnoujściem.
Drugą bohaterką jest Asia - niepełnosprawna dziewczyna, która pewnego dnia zaopatruje się w CB-radio i pomaga kierowcom trafić do celu. Pewnej nocy doznaje objawienia, staje się Świętą Asią od Tirowców i postanawia nawracać kierowców na dobrą drogę - zarówno w sensie infrastrukturalnym, jak i moralnym.
Trzecim bohaterem jest Waldek "Bacardi" Mandarynka - chłopak ze wsi, klasyczny przystankers, który staje się celebrytą skali krajowej. Pewnego dnia Waldek po skosztowaniu pasty do lutowania podków doznaje oświecenia i postanawia być sławnym. Po utlenieniu włosów, przyklejeniu sobie tipsów, udaje się na casting do Big Brothera. W domy Wielkiego Brata celem podkręcenia oglądalności podcina sobie żyły. Tak rozpoczyna się jego wielka kariera, która ma utopić się w kieliszku szampana na wrocławskim Rynku ....
Witkowski zgrabnie bawi się językiem - czytając o Świętej Asi od Tirowców mamy wrażenie, że oto w ręce trafił nam żywot świętego jakowegoś, wrażenie znika kiedy czytamy o Margot - brutalny, wulgarny język drogi. Kiedy docieramy do opowieści o Waldku Mandarynce oblepia nas polish-english, super jazzy język, którym ju must spiking. Kiedy rozmawiają TIRowcy, rozmawiają swoim slangiem - ze swoimi gałęziami, dróżkami, szero i te de. Pan Witkowski pobił w product-placementach nawet tanie komedyjki romantyczne made in Poland - takiego natłoku reklamy w książce jeszcze nie spotkałam (wymienię chociażby Dekoral, Tesco, Lidl, Kinder Bueno, Opoczno i inne takie).
Michał Witkowski wyszydza obsmarowane patosem świętości Polaków. Doskonale kreśli karykaturę pewnego duchownego z Torunia. Tutaj opowiada nam o księdzu Mareczku z Rudek, który na terenie kościoła otwiera szkołę tańca, solarium, siłownię, handluje z Cyganami odżywkami dla sportowców i walczy z kurią. Wojnę światową pokazuje pan Witkowski jako walkę o dobre miejsce w grupowym seksie. Opowiada ją nazywając intymne części ciała językiem samochodowym, okraszając to wulgaryzmami w języku arabskim. Obrywa się też polskim gwiadkom i gwiazdeczkom. Trzeba mieć dobre włosy (to podstawa, jak mawia Waldek Jesionka vel Bacardi Mandarynka), brunatną opaleniznę, krzykliwe tipsy (najlepiej z męskim wzorkiem w motocykle). Aby utrzymać się w czołówce polskiego tandemu gwiazd najlepiej zaśpiewać na rynku wrocławskim podczas nocy sylwestrowej. Zatańczyć w kieliszku od szampana, podciąć sobie żyły na wizji, sfrunąć z sufitu na scenę, wziąść ślub i rozwieść się z inną gwiazdką tego samego format(k)u.
Podobało się czy się nie podobało? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Trudno nie przytaknąć w przyganach. Czemu kupujemy chociażby takich ludzi jak Waldek Mandarynka? Bo jest to najprostsze, bezbolesne rozwiązanie? Bo łatwo nam taką osobę skrytykować, czy łatwiej nam zrozumieć tę papkę, którą nam zaserwuje? Odnosząc się do ostatniego zdania w opisie na okładce: Czymkolwiek by była, tę pierwszą całkowicie współczesną powieść Witkowskiego opartą na motywie mitu o metamorfozach, z pewnością warto przeczytać! Warto? Warto!


Kategoria: współczesna literatura polska
Wydawnictwo Świat Książki 2009, s. 208
Biblionetka: 3,75/6
Moja ocena: 4/6


UWAGA! Pierwszy konkurs na Bazgradełku.

Minął już rok od kiedy prowadzę bloga i czas jakoś uczcić tę pierwszą rocznicę. Mam dla Was książkę, którą właśnie recenzowałam, a więc "Margot" Michała Witkowskiego.
Na zgłoszenia czekam w komentarzach do tej notki.
Jeśli zgłosi się więcej niż jedna osoba, zorganizujemy losowanie, w którym to sierotką będzie debiutantka na Bazgradełku - moja owczarzyca Kala. Swoim czarnym nochalkiem wskaże zwycięzcę (zwyciężczynię).
Na zgłoszenia czekam do niedzieli 30 sierpnia, godz. 24:00.
Wyniki zostaną opublikowane następnego dnia, tj. w poniedziałek 31 sierpnia w godzinach popołudniowych.
Zapraszam!

czwartek, 20 sierpnia 2009

Coco - Cristina Sánchez-Andrade




Słynne perfumy no. 5, czy mała czarna z perłami, czy garsonka z żakietem bez kołnierzyka - która z nas tego nie zna? Który z was o tym nie słyszał? Mało zapewne takich osób. Jaka była Coco Chanel - która uprościła modę, nie zabierając jednocześnie nic z elegancji? Była jedyną osobą ze świata mody, która została umieszczona w rankingu 100 najbardziej wpływowych osób XX. wieku wg Time Magazine.
Biografia pióra hiszpańskiej autorki jest spójna. Ma mocne rozpoczęcie, bardzo dobre (w sensie literackim) zakończenie. Czyta się przewyśmienicie. Łapałam się jednak, nie raz i nie dwa, na myślach - ile tutaj prawdy, a ile literackiej fikcji? Czy Coco naprawdę poznała Picassa, słuchała wykładu Einsteina o teorii względności?
Tak jak zapowiada opis na okładce - autorka skupiła się na portrecie psychologicznym Coco. Rysuje nam kobietę z bardzo hermetycznym światem uczuć, wręcz niezdolną do miłości. Osoby, które przewijały się przez jej życie, traktowała jako niepotrzebny balast, cierpiąc jednocześnie z samotności. Cierpiała również z powodu swojego niskiego pochodzenia  - niesłusznie przypisywała właśnie temu czynnikowi niepowodzenia na polu miłosnym. Do końca życia pozostała małą dziewczynką, która nie potrafiła wyrazić swoich myśli inaczej niż krzykiem i tupaniem.
Jestem ciekawa jaki obraz Coco przedstawia film z Audrey Tatou, który całkiem niedawno można było obejrzeć w kinach? Czy jest podobny do tego co przedstawiła pani Sanchez-Andrade. Z ciekawością skonfrontuję ten opis osoby pani Chanel z biografiami innego autorstwa.




Kategoria: literatura współczesna piękna - biografia
Wydawnictwo Świat Książki 2008, s. 304
Biblionetka: 4,39/6
Lubimy czytać: 3,46/5
Moja ocena: 4+/6

niedziela, 16 sierpnia 2009

Przygoda fryzjera damskiego - Eduardo Mendoza




Ojj Mendoza, Mendoza chciałoby się napisać. Książka nie przyciągnęła mnie "tarantino fiction" na okładce. Po prostu - miałam ochotę poczytać i zapoznać się z panem Mendozą. I jakie wrażenie? No wielkie "ochhh" drodzy Państwo. O czym historia - człowieczek, zostaje wypuszczony po wielu latach z zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Trafia do Barcelony, która nie jest już tą Barceloną, jaką pamięta z młodości. Pierwszej nocy na wolności zostaje okradziony w trakcie snu z przyodziewku. Trafia do swojej siostry, która dobiła interesu z gejem, za którego wyszła za mąż. Ów gej, właściciel zakładu fryzjerskiego "Powiernik Pań", wciąga Bohatera w biznes. Staje się on fryzjerem damskim. Pewnego dnia spotyka ludzi, którzy proponują mu interes. Są dokumenty, które należy wynieść z pewnego biura. Akcja, mimo niezdarności Bohatera, kończy się powodzeniem. Jednak następnego dnia dowiaduje się, że tej samej nocy, w tym samym budynku, ginie prezes firmy, z której skradł dokumenty. I tutaj zaczyna się zabawa ...
Wyrazisty bohater - jest, intryga - jest, dobre dialogi - są. Czegóż chcieć więcej? Dużo humoru, humoru w moim wydaniu - ironia, duuużo przymrużenia oka. Barcelona lumpiarsko-karaluchowata. Pięknie jest złamać wyobrażenie takiego miasta. Główny bohater - ojjeej, jakiż on jest ... nie do opisania. Bohaterowie poboczni - mój ulubieniec to prezydent miasta - piękna karykatura polityka. Człowiek, który jest w stanie wmówić wszystko - nam, i również samemu sobie.
Zdecydowanie polecam - wielbicielom i nie-wielbicielom Tarantino i jemu podobnych. Spotkanie z panami z Półwyspu Iberyjskiego uznaję za bardzo udane. Na pewno powrócę, zarówno do Saramago (o którym w "Przygodzie ..." wspomina Mendoza), jak i do Mendozy.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Znak 2004, s. 312
Biblionetka: 4,62/6
Moja ocena: 5/6

niedziela, 9 sierpnia 2009

Historia oblężenia Lizbony - Jose Saramago




Moje pierwsze spotkanie z autorem portugalskim. Moje pierwsze spotkanie z panem Saramago. I jakie wrażenie? Całkiem pozytywne. Z początku książki nie mogłam się połapać w dość nietypowej narracji - trzecioosobowej, potraktowanej dosłownie jako potok słów. Przecinki to kropki w naszym normalnym rozumieniu, zdanie może się ciągnąć i przez całą stronę. Ojjj ciężko nam było z panem Saramago. Ale im dalej w historię, tym lepiej i przejrzyściej... Historia redaktora (korektora?) książek, którego zirytowała niedbale przygotowana przez autora opowieść i pod wpływem impulsu w kluczowym zdaniu, zmienia jego sens, zastępując słowo "tak" - słowem "nie". Jego "żart" zostaje wychwycony i redaktor traci poważanie w oczach swoich współpracowników. Za namową swojej przełożonej postanawia jednak napisać historię alternatywną - taką, w której słowo "tak" zostaje zastąpione słowem "nie". I tu zaczyna się cała zabawa z prozą Saramago. Język, mimo początkowych potknięć, przeinteresujący.
Autor fantastycznie łączy dwa poziomy powieści - ten XI-wieczny i współczesny (książkę opublikował w 1989 roku). Fenomenalny jest szczególnie fragment, w którym bohater - Raimundo snuje swoją wersję historii o Lizbonie, natomiast jego Pani czyta historię cudów św. Antoniego.  Coś zupełnie innego dla moich czytelniczych oczu, ale mówię "tak!" dla takiej literatury. Jestem ciekawa czy pozostałe książki Saramago są równie ciekawe i inne zarazem.
Swoją drogą - przy czytaniu naszły mnie myśli, jak mało wiem o Portugalii. Jaki ten kraj wydaje się być oderwany od Europy w moim rozumieniu... po przeczytaniu "Historii ... " dochodzę do wniosku, że interesujące będzie dla mnie bliższe zapoznanie się z historią i kulturą kraju Fado.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo REBIS 2002, s. 347
Biblionetka: 4,73/6
Lubimy czytać: 3,73/5
Moja ocena: 5/6

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Atramentowe serce - Cornelia Funke




Jakiś czas temu udało mi się obejrzeć film pt. "Atramentowe serce". Bardzo, ale to bardzo spodobał mi się. Postanowiłam zapolować na książkę w bibliotece. Historia jak wyżej opisana - ojciec i córka, matka ginie w tajemniczych okolicznościach. Mamy do czynienia z molami książkowymi, których życie toczy się wokół książek. Ktoś chce  wydobyć od Mo, ojca Meggie wyjątkowo cenną książkę. Postanawiają wybrać się nad Wybrzeże Liguryjskie do matki Meggie - Elinor. Ta okazuje się być jeszcze większą molicą książkową niż ci dwoje, razem wzięci. I tu rozpoczynają się przygody.
Piękna historia. Z morałem, dająca do myślenia. Kierowana jest do młodzieży, ale mnie - "starszemu" dziecku, czytało się fenomalnie tę historię. Troszkę byłam (jestem) na siebie zła, że widziałam wcześniej film, bo wiedziałam jak historia sie zakończy. Są ciemne charaktery, z rysami na swoich wizerunkach. Są postaci skrajnie pozytywne - wierzące tylko w dobro, i dobro czyniące. Ale, i tu wielkie brawa dla Autorki, są też postaci, którym trudno przypiąć łatkę bohatera pozytywnego czy negatywnego.
Czytając "Atramentowe serce" puściłam wodze fantazji, kogo lub co wyczytałabym sobie z książek. Jaką postać chciałabym spotkać? I sobie wymarzyłam, że chciałabym sobie porozmawiać z Natalią Borejko (moja kochana Jeżycjada), potem poszłabym sobie na jakąś popijawę z Yossarianem z "Paragrafu 22". A w jakie książki dałabym się wysłać? Spokojnie można mnie wpakować w Dumasa, i w świat "Ani z Zielonego Wzgórza" oraz "Emilki ze Srebrnego Nowiu". No i oczywiście Bullerbyn. A wy - kogo byście wyczytali/ły? W jaki świat chciałybyście się przenieść?

Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo Egmont 2005, s. 512
Biblionetka: 4,95/6
Moja ocena: 5/6

wtorek, 28 lipca 2009

Pożegnanie z Afryką - Karen Blixen




Męczyłam się czytając tę książkę. Troszkę odstręczał mnie chaos narracyjny. Mnogość bohaterów. Trudno było mi wbić sobie do głowy świadomość, kiedy tak naprawdę rozgrywała się akcja książki. Niestety, stety - patrzyłam na to co się dzieje u pani Blixen oczami osoby żyjącej na początku XXI wieku. I co w związku z tym - przerabianie jaszczurek na bransoletki, myślenie o odstrzale koni i psów po sprzedaży plantacji kawy - brrrrrr ... To na minus. A co na plus? Interesujący obraz Afryki oczami białej kobiety. Przedstawiona plejada ludów zamieszkujących Kenię. "Pożegnanie ..." pokazało jednak troszkę inny obraz, chociażby Masajów. Kiedyś kiedyś czytałam trylogię Białej Masajki Corinne Hofmann i troszkę się te wizje rozmijają. Jednak trzeba wziąć pod uwagę upływ czasu. Co jeszcze na plus - mimo mnogości bohaterów, są oni opisani bardzo szczerze. No i opisy przyrody - Kenia to jedno z moich marzeń podróżniczych. Opisy barwne, pomagają wyobraźni.
Zastanawia mnie kwestia w jaki sposób S. Pollack przeniósł na ekran te wspomnienia... Należałoby sobie zafundować seans.
Podsumowując jednak - książka mnie rozczarowała. Nie wiem czego się spodziewałam, pewnie ckliwej historyjki. A tu dziennik, reporterskie wręcz zdanie relacji. I klasyka czasem rozczarowuje ...

Kategoria: literatura współczesna - autobiografia
Wydawnictwo MUZA 2009, s. 424
Moja ocena: 3+/6

piątek, 17 lipca 2009

Rubinowe czółenka - Joanne Harris




Lato to dobry czas na czytanie książek. Wracając z pracy rzucałam się na leżaczek i pochłaniałam książeczkę. "Rubinowe czółenka" czytało się OK. Vianne i Anouk z przybranymi imionami zjawiają sie w Paryżu, na Montmartre. Mieszkają już jakiś czas w okolicach Place du Tertre, i prowadzą chocolaterie. Nie jest ona jednak tak popularna, jaka ta w Lansquenet. Vianne staje się być z całej siły normalna, szara, niezwracająca uwagi. Nadal przecież ucieka przed Życzliwymi. W ich życiu pojawia się Zozie d'Alba - kobieta, której profesją jest kradzież tożsamości. Tym razem na celownik wzięła Vianne, a szczególnie jej córkę  - Anouk. Zozie uczy Anouk magii. Anouk przy pomocy magicznych meksykańskich znaków stara się naprawić życie swoje i Vianne.
Czy podobne do "Czekolady"? Ani trochę. Vianne jest nijaka. Anouk też do końca nie wiadomo jaka jest. A główna bohaterka Zozie niby taka zła, taka straszna, taka mściwa, a  ... zresztą same/sami przeczytajcie. Czytając książkę spodziewamy się jakiegoś wieeelkiego zakończenia, a tu .... kiepściutko. Powieść jest bardzo nierówna, i mam wrażenie nie do końca przemyślana. 
Podsumowując jednak - warto przeczytać. Moim zdaniem "Czekolada" dużo przyjemniejsza, "Rubinowe czółenka" wnoszą wiele nowego do tego, co już znamy z części "pierwszej". Czyta się miło, jednak ja odczuwam niedosyt. Z tak sprytnie przygotowaną intrygą można było rozwiązać sytuację w książce inaczej.


Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Prószyński i S-ka 2007, s. 504
Biblionetka: 4,78/6
Moja ocena: 4/6


A teraz moje fotki z Montmartre, co prawda zrobione latem, ale może troszke przybliży klimat dzielnicy:



Rzekomo (wg Joanne Harris) znienawidzona przez mieszkańców Montmartre bazylika Sacre-Coeur


czwartek, 9 lipca 2009

Czekolada - Joanne Harris




Dostałam do przeczytania "Rubinowe czółenka", jak głosi okładka - kontynuację losów bohaterów "Czekolady"... i nie mogłam sobie przypomnieć, co się tam w "Czekoladzie" działo. Kiedyś kiedyś oglądałam film z Juliette Binoche i ach och ech Johnnym Deppem :) Rozpoczęłam intensywne poszukiwania w okolicznych bibliotekach, no i znalazłam. Książka pochłonięta w dwa popołudnia. Taka leniwa, troszkę magiczna, baaardzo czekoladowa. Czekoladowym łasuchem jestem strasznym, więc i to sprawiło, że miałam niemałą frajdę z czytania o różnych słodkościach. Z tego co pamiętam, fabuła filmu nie do końca pokrywa się z tym, co dzieje się w książce. Jednak - jak to przeważnie bywa - książka lepsza. Czyta się szybko, język jest przyjemny, cały czas mamy wrażenie, że spowija nas jakaś baśniowa mgiełka. Mam wrażenie, że jednak postać Pere - Księdza troszkę płaskawa... Ale na letnie, deszczowe popołudnia ... "Czekolada" mniam!


Kategoria: literatura współczesna
Wydawnictwo Prószyński i S-ka 2001, s. 310
Biblionetka: 4,63/6
Moja ocena: 5/6

A poniżej fotki chocolaterie w Brukseli, które miałam okazje odwiedzić zeszłego lata (wydałam tam majątek!) ... mniam!




Pozdrawiam wszystkich czekoladowych i książkowych łasuchów!

niedziela, 5 lipca 2009

Oczarowanie. Życie Audrey Hepburn - Donald Spoto




Czytając "Oczarowanie" czułam się jakbym właśnie dostała worek prezentów od Św. Mikołaja, jakbym dostała najpyszniejszą czekoladę na świecie, albo wygrała fortunę na loterii. Audrey Hepburn jest uwielbiana przeze mnie od paru już dobrych lat. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ją na ekranie, a była to "Sabrina" pokazana mi przez moją Mamę, zakochałam się w niej i moje uwielbienie nie słabnie. Audrey jest moją ukochaną aktorką, symbolem kobiecości, elegancji, definicją klasy. Kiedy jest mi źle na duszy, zawsze oglądam "Rzymskie wakacje" - to mój najlepszy polepszacz humoru. Ale wróćmy do biografii Audrey ...
Polowałam na nią w moim Empiku od jakiegoś czasu. Wiem, wiem, mogłam kupić poprzez internet lub gdziekolwiek indziej. Ale chciałam sobie samej sprawić niespodziankę, natykając się na nię pewnego dnia. I tak się stało. Moja mina, w momencie kiedy położyłam książkę na ladzie i pogłaskałam, musiała być absolutnie bezcenna. Wróciłam do domu jak w amoku i książka otrzymała honorowe miejsce na półce. Na przeczytanie jej zarezerwowałam sobie słoneczne popołudnia i przyznam, że chciałam maksymalnie celebrować to doznanie, jednak padłam ofiarą własnej ciekawości. Na pewno jestem nieobiektywna w przypadku tej książki, ale mnie, jako fance Audrey, czytało się ją przerewelacyjnie. Jak bardzo dobrą powieść. Donald Spoto nie stworzył laurki Audrey (jak to zrobił syn Audrey - Sean w jej biografii), ale rzetelny obraz osoby, która była niekwestionowaną arcygwiazdą kina. Relacje są oparte na wielu źródłach, co pozwala wierzyć w obiektywność. Polecam wszystkim audrey-maniakom, jak również osobom, które nie mają pojęcia o Audrey jako aktorce i znają ją tylko z pop-artowego Warhola czy kubków z Empiku (zbrodnia!).

Kategoria: biografia
Wydawnictwo Dolnośląskie 2008, s. 272
Biblionetka: 4,83/6
Moja ocena: 6/6

Nie mogę sie powstrzymać - oto parę moich ulbionych fotek A.H.

Z Gregorym Peckiem w "Rzymskich wakacjach" (dostała za tę rolę Oskara)

W "Sabrinie":

Podczas zdjęć do "Historii zakonnicy":


W "Śniadaniu u Tiffany'ego" śpiewająca "Moonriver":

środa, 1 lipca 2009

Lato przed zmierzchem - Doris Lessing




I znowu okropnie długo trwało czytanie książki przeze mnie. A wszystko przez zwariowany czerwiec, sesje, natłok pracy, zmęczenie i tak dalej. Ale czy warto było sięgać po panią Lessing? Ależ oczywiście, że tak. Dlaczego? Już spieszę z wyjaśnieniami. Po pierwsze - już bardzo dawno nie czytałam książki tak pięknej językowo. Na pewno spora w tym zasługa pani tłumacz, ale z prawdziwą przyjemnością czytało się te pięknie zbudowane zdania. Bardzo staranny język. Po drugie - od bardzo dawna nie trafiła w moje łapki książka, gdzie kobieca psychika zostałaby przeanalizowana tak dogłębnie. Lessing przepięknie wyłapuje te różne kobiece chandry, chcenia bądź nie-chcenia, bunty, które siedzą głęboko w nas. Wiadomo - większość problemów Kate jak np. początkowe zniechęcenie lub nawet wrogość wobec młodej dziewczyny czy specyficzne uczucia wobec męża - nie są mi znane z autopsji, ale jestem kobietą i pokrętna logika naszej płci jest mi znana.
Jeśli chodzi o sferę wydarzeń, to za dużo się w "Lecie ... " nie dzieje. Nie przeszkadza to jednak w odbiorze książki. Podsumowując - polecam bardzo, bardzo. I nie tylko dlatego, że pani Lessing to noblistka.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo WAB 2008, s. 336
Biblionetka: 4,18/6
Moja ocena: 4+/6
.
.
Template developed by Confluent Forms LLC