poniedziałek, 27 grudnia 2010

Dziecioodporna - Emily Giffin




[Wielkie westchnienie]. No i co ja o tej książcę sądzę? Po pierwsze czyta się bardzo dobrze, przede wszystkim dlatego, że Wydawnictwo Otwarte starannie książkę wydało. Papier niemęczący wzroku, dobra czcionka, stron ubywa, dobre tłumaczenie, lekkie. Także duże brawa dla wydawnictwa. Po drugie - czyta się lekko, jako czytadło plażowo-choinkowe - baaardzo dobre. Ale z opisu na okładce i deklaracji autorki wynika, że miała ona ambicje, aby w temat wejść głębiej. Udało się? Na Boga, nie!
Książka jest jak 99% filmów rodem z Hollywood - po grudach, górach ale do pozytywnego końca. Czy w naszym życiu - prawdziwym, naszym zaokiennym zakończenie pozytywne by się zdarzyło? Pomijam fakt, że finał jest banalny i naiwny jak historie o księżniczkach i księciach ze smokiem walczących. Rozczarowałam się. Czytało się świetnie, okładka mnie nakręciła na tę książkę - kupiłam ten pomysł. A tutaj taka breja (główna bohaterka Claudia jest redaktorem/agentem w dużym wydawnictwie nowojorskim i powieści przewidywalne nazywa "breją"). Naprawdę naiwnie wierzyłam, że autorka wejdzie w temat głębiej. No, ale - tutaj przyznaję się szczerze - na czytadło świąteczne jak znalazł. Stąd może i taka, zawyżona, ocena.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Otwarte 2007, s. 392
Biblionetka: 4,13/9
Moja ocena:4/6

sobota, 25 grudnia 2010

Belcanto - Ann Patchett





O syndromie sztokholmskim słyszeli chyba wszyscy. Pojawia się on u ofiar porwania, które zaczynają sympatyzować z osobami je przetrzymującymi. A czym jest syndrom limski? Ano właśnie sytuacją odwrotną - to przetrzymujący współczują swoim zakładnikom.
Między innymi o tym jest książka "Belcanto" Ann Patchett. Moje odczucia? Dziwnie mi strasznie po przeczytaniu tej książki. Bo nie wiem co napisać. I podobała mi się i nie podobała. Dziwna, nierealna. Nieprzystająca zupełnie do tego co dzieje się wokół nas. Rzekomo inspirowana wydarzeniami autentycznymi - zainteresowanych odsyłam tu. Autorka otrzymała za nią nagrodę Orange Prize w 2002 roku. Z nagrodami jak jest każdy wie. Zaskakujące jest to, że książka zaczęła mnie serio wciągać dopiero pod samiuśki koniec [sic!] - stąd moja zasada, że każdej książce daję szansę do końca.
Co na plus? Postaci - ciekawe portrety ciekawych ludzi. Każdy jest tam Kimś. I nie jest postacią papierową. Na plus leniwa atmosfera książki, która totalnie wytrąca nas z przeświadczenia, że czytamy książkę o porwaniu, zakładnikach, o brutalności. Jest leniwie, błogo.
Polecam? Nie polecam? Nie wiem. Naprawdę trudno jest mi się jednoznacznie odnieść do tej książki. Nie czuję, że zmarnowałam czas, ale nie czuję też, że wniosła ona coś fajnego w moje jestestwo. Stąd pewnie i taka ocena.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo REBIS 2008, s. 410
Biblionetka: 4,41/6
Moja ocena: 3+/6

Ulica Rajskich Dziewic - Barbara Wood




Na fali książek o Wschodzie. Wschód, Orient - temat dla mnie nadal fascynujący, który rozgryzać będę długo długo. A szczególnie temat dla mnie fascynujący bo obrósł taką ilością stereotypów, że aż głowa boli. I ciekawy o tyle, że Egipt, Turcja, Maroko itd. to kraje tłumnie odwiedzane przez turystów z tak zwanego "Zachodu" - jaki wpływ mają turyści na to miejsce, a jakie te miejsca dla nas. Tyle tytułem prywatnego wstępu - do rzeczy.
Pierwsze skojarzenie - "Moda na sukces" lub coś w tym klimacie. Historia klanu Raszidów. Bogatego, dumnego ze swego pochodzenia, powiązanego z królewskim dworem. Bajka. Świat wokół nich wali się, ale oni trwają w swoim bogactwie. Bajka to dobre określenie, bo momentami historia mocno trąci brakiem realizmu. Czyta się świetnie - dobrze przetłumaczona, nie ma rażących błędów merytorycznych. Historia rozpoczyna się u końca II wojny światowej, w 1945 roku. Bohaterami są wszyscy członkowie rodziny - Ibrahim, jego matka Amira, jego angielska żona oraz ich córka - Yasmina.
Dlaczego bajka? Ibrahim swoją angielską żonę "przywozi" z wyprawy po Europie. Żonę po prostu wprowadza do domu i wszyscy entuzjastycznie ją przyjmują. Matka ją błogosławi i tak dalej i tak dalej. Nie orientuję się bardzo dokładnie jak to wygląda w Egipcie, ale znam sytuację z własnego doświadczenia z innego kraju muzułmańskiego - Turcji. Kobiecie, chrześcijance, baaaardzo trudno jest wejść w muzułmańską rodzinę i to rodzinę, którą "zarządza" matka. Na pewno nie odbywa się to tak łatwo i sielankowo jak w "Ulicy ... ".
Wszystko pięknie, ładnie się kończy.
A co do obrazu islamu opisanego w książce. No właśnie opisany stereotypowo - brutalny, krwawy, nieokrzesany. Kobiety odczuwają frustrację z tytułu tego, że są muzułmankami. Czy tak jest w krajach muzułmańskich? No i to jest właśnie postrzeganie Zachodu - kobiety muzułmańskie nie czują tego, są po prostu wychowane w takiej tradycji i z tego tytułu nie czują się gorsze, bo muszą nosić chusty czy kwefy. To nie jest oczywiście tak, że są bezwolne i bezmyślne - to nie jest dla ich realne ograniczenie. Dla kobiety "zachodniej", która wchodzi w taki świat jest to bolesne. Trzeba pamiętać o tym, że dla kobiet muzułmańskich, nasz świat - kobiet bez kwefów jest bardzo brutalny i gorszący.
Czułam się zaskoczona pewnym stwierdzeniem w książce - że każda kobieta muzułmańska musi być obrzezana. Autorkę nieźle tutaj poniosło - właściwie jest to tylko zwyczaj kultywowany w afrykańskim świecie islamu. Nigdzie na wschód od Egiptu nie praktykuje się tego zwyczaju. Kolejny stereotyp.
Podsumowując - moja ocena dotyczy samych wrażeń literackich, odcięłam się od tego czy to co jest w niej opisane jest możliwe, lub czy obraz Egiptu i islamu jest realistyczny. Oceniam same wrażenia czytelnicze - czytało się bardzo dobrze. Jednak merytorycznie, nie polecam książki - mąci w głowie i mało ma wspólnego z prawdziwym islamem. Ale to temat na dłuższy post.
Jeszcze jedna sprawa - osoba, która tworzyła opis na okładkę bardzo pobieżnie przeczytała książkę.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Książnica 2006, s. 424
Biblionetka:4,99/6
Moja ocena:5/6

Miłość w czasach zarazy - Gabriel García Márquez




Dłuugo wpisów nie było. Ale czytałam w tym czasie, czytałam. Jakoś tak zabrakło mi weny do pisania. Czuję się pusta wewnętrznie i kryzys mnie dopadł - mam wrażenie, że moje recenzje takie bez sensu się stały. Ale postanowiłam wrócić do tego. I podjąć próbę walki z lenistwem swoim.
"Miłość w czasach zarazy". Książka, która bardzo często pojawia się na listach "Książek, które trzeba przeczytać". Czy trzeba? Jestem wrogiem tego słowa - warto, to na pewno. O czym historia? O mężczyźnie, który pokochał kobietę na całe życie. O kobiecie, która przestraszyła się tej miłości. Bo jak nie przestraszyć się kogoś, kto po zobaczeniu jej jeden raz przysyła listy, wygrywa serenady pod jej oknem. Dziś pewnie by Florentinowi proces o stręczenie wytoczono. Fermina, wówczas nastolatka, daje się tej miłości porwać, dopóki ojciec nie dowiaduje się o tym zakazanym romansie. Następnie zostaje przedstawiona swojemu przyszłemu mężowi i ... co dalej to już w książce.
Lubię pisarstwo południowo-amerykańskie. Bo jest niby realne, ale osadzone gdzieś ponad tą naszą rzeczywistością. Lubię czytać o okolicach okołokolonialnych, bo to taki przesycony zapachem świat. Namiętność w krajach, gdzie jest cieplej jest też bardziej gorąca. Lubię erotyzm w wykonaniu południowo-amerykańskim, bo jest taki rozbuchany, ale nie przesadzony.
Czy polecam? Polecam, bo to piękna książka. Niestety najpierw obejrzałam ekranizację Mike Newella z Giovanną Mezzogiorno oraz Javierem Bardem. Dlaczego niestety, mimo tego, że film jest równie smakowity jak książka? Ano dlatego, że już nie potrafiłam stworzyć innego obrazu Florentina niż tego wykreowanego przez Bardema. Polecam zarówno książkę, jak i film.
Wesołych Świąt!


Kategoria: literatura piękna XX w.
Wydawnictwo TMM Polska 2007, s. 431
Biblionetka:4,88/6
Moja ocena:5/6
.
.
Template developed by Confluent Forms LLC