wtorek, 26 lutego 2013

Kochanie zabiłam nasze koty - Dorota Masłowska



Jest taka tradycja w recenzowaniu książek Doroty Masłowskiej. Pisana-niepisana. Należy zacząć od zdania "Czytelnicy opowiadają się po dwóch stronach - jedni nienawidzą Masłowskiej, drudzy ją uwielbiają". I ironizując mniej lub bardziej - nie sposób nie zgodzić się z tym twierdzeniem. Ja zdecydowanie zaliczałam się do tej pierwszej grupy. Czas przeszły nie pojawia się przypadkowo. Prawdopodobnie stanęłam na rozdrożu i nie wiem czy już lubię Masłowską, czy jeszcze się nieco waham. Bo zaiste, TO było dobre.

Nie sięgnęłabym po tę powieść. Nigdy nigdy. Bo się jej pisanie nie podobało wcześniej (ni trochę!), bo wszyscy czytali (a ja lubię w niszę iść, jednak!), bo to Masłowska, bo faktycznie niemal z lodówki wyskakuje. Ale na takie uparte gadziny jak ja są sposoby. Wystarczy polecić książkę w nietypowy i ujmujący sposób, wysyłając na tenże przykład Niegodnej skan bardzo dobrego fragmentu, nieco ją opisujący (gadzinę opisujący). Kotu z tego miejsca dziękuję, bo gdyby nie ten miły gest - tych wypocin tutaj by nie było ;)

Sięgam stosunkowo mało po polską literaturę tak zwanych lotów wysokich. Doznałam olśnienia i zachwytu i książkoorgazmu po przeczytaniu "Piaskowej Góry" Joanny Bator. Dlaczego w tym miejscu ją wspominam? Bo klimatem pisania, zabawą słowem i językiem polskim w "Kochanie ..." nieco mi Dorota Masłowska swoją koleżankę po fachu przypomina. Jest podobnie onirycznie, może nieco mniej magicznie, a bardziej w klimacie senno-alkoholowego majaku, z którego chciałoby się jak najszybciej obudzić. Bohaterkami są również kobiety mocno przeciętne, nie wymagające od życia zbyt wiele. U Doroty Masłowskiej bohaterki są trzy, wszystkie w okolicach osławionej trzydziestki. Podstawą ich współistnienia była z założenia awersja do płci przeciwnej. Nieszczęśliwie (sic!) jedna z nich poznaje absolwenta hungarystyki i wpada w sidła związku. I w przyjaźni kobiecej w ujęciu Masłowkiej nic już nie jest takie samo.

To tak naprawdę powieść o niczym. To dla mnie, osoby początkującej i onieśmielonej na tym gruncie, jedna z cech charakterystycznych współczesnej polskiej literatury. Byłam nieco oblepiana i mamiona słowami, zgrabnymi i wyjątkowo trafnymi tworami językowymi. I przy całej ich doskonałości, zgubiłam  jednak gdzieś fabułę, co niekoniecznie poczytuję za coś złego. Doskonale bawiłam się zaznaczając co lepsze zabiegi językotwórcze autorki. Trzeba oddać, że zmysł obserwacyjny jest u niej wyostrzony, a w połączeniu z odpowiednią mieszanką ironii, złośliwości i wyczucia leksykalnego tworzy autentyczną ucztę literacką. 

Zamiast wypisywać akapity zakręconych i mało logicznych zdań pozwolę sobie zacytować dwa fragmenty. Moje zdecydowanie ulubione. 

"Znacie te charakterystyczny momenty, kiedy trzymacie się histerycznie jakiejś chwili, nie chcąc wypuścić jej w przeszłość: chcecie sobie ją nagrać, zabrać, puszczać w kółko, nieważne, że wasz magnetofon lada chwili zamieni się w dynię, kaseta w kalarepę, a wasza szpanerska koszulka z Sex Pistols w poplamioną łojem ścierkę do naczyń." *

A poniższy fragment zachęcił mnie do przełamania wewnętrznego oporu i sięgnięcia po najnowszą powieść Masłowskiej.

"Nigdy nie wiążcie się z piszącymi, to nieznośne. Wybuchają histeriami, urządzają kaźnie, strzelają na chybił trafił, łoją kogo popadnie. Tłoczą słowa masowo i beztrosko, jakby dziergali ubrania z powietrza, dla samego dziergania, dla samego składania ich w jakże udatne kształty, efektowne, przekładane żółcią i dziegciem torty. Zaś położywszy na nich ostatnią warstwę azbestowego icingu, ostatnią kroplę jadu i wisienkę z cyjanku, truchleją, zastygają przerażeni, zdruzgotani sobą, własną nikczemnością." **

Tak, poczułam się bardzo rozczarowana Masłowską. Rozczarowana w najlepszym tego słowa znaczeniu. Autorka dojrzała, pisze wyśmienicie. Nie jest więźniem własnej przewidywalności, zaskakuje czytelnika i to takiego, który spodziewał się po niej najgorszego (piję do siebie ;) ). Bardzo dobra rzecz, którą Wam niniejszym szczerze polecam. 

* D. Masłowska "Kochanie zabiłam nasze koty", Warszawa 2012, s. 90-91.
** tamże, s. 103-104.

Kategoria: współczesna literatura polska
Wydawnictwo Noir Sur Blanc 2012, s. 160.
Moja ocena: 5/6

środa, 20 lutego 2013

Listy - Jack Kerouac, Allen Ginsberg



Czas do czytania mam teraz, delikatnie mówiąc, nienajlepszy. Bez wdawania się w szczegóły - w głowie wszystko, tylko nie chęć na toto. Takie tło, paradoksalnie, przyciąga trudne lektury. Takie, którym trzeba poświęcić czas, energię i uwagę. Wszystko, czego mi teraz brak. Miałam ogromną chętkę na "Listy" - na prozę Kerouaca ostrzę sobie czytelnicze zęby od dawna. Chciałam, naprawdę chciałam, żeby się podobało. Niestety ...

Troszkę dałam się podpuścić swojemu głodowi na intelektualizm. Tak, przyznałam się ;) (Sub)kultura bitników leżała blisko mojego kulturalnego serducha - indywidualizm, nonkonformizm, swoboda twórcza, włóczęgostwo. Do tego (to już nie moje) dragi, wóda, swoboda seksualna czy pisanie na maszynie do późna w nocy z fają w ustach. Tak, taki obraz literatów noszę w głowie. I jeśli chodzi o korespondencję Kerouaca i Ginsberga, w tym aspekcie się nie zawiodłam. Życie wiedli hulaszcze, z rozmachem, bez zbytniej refleksji nad kwestiami materialnymi. I jeśli szukacie właśnie "tego" w ich listach - bez obaw sięgajcie po nie. Lwia część epistolografii o tym właśnie traktuje - o pisaniu, niemożności pisania, kasie, braku kasy, piciu, dziewczynach, facetach, dziewczynach i facetach. Fajnie jest również poczytać o byciu w drodze - to bliskie mi uczucie, a panowie sporo podróżowali i to w dobrym stylu.

Co poza tym? Sporo filozofii, plotek dotyczących socjety, dysput literackich i egzystencjalnych. Przyznam szczerze - o bitnikach, hipsterach (ówczesnych) wiedziałam mało, dlatego pewnie poczułam się nieco przytłoczona mnogością i szczegółowością informacji. I głównie to zniechęcało mnie do czytania. Przedzierając się przez zbitki nic nie mówiących mi nazwisk czułam się zagubiona. 

Jakie plusy? Zaczęłam szukać i szperać. I doszukałam się świetnych, mocno klasycznych zdjęć przedstawiających bitników. Portal booklips zebrał je w ciekawy zbiór, dlatego odsyłam właśnie tam. Trudno mi cokolwiek więcej napisać o "Listach" - wywołały we mnie tyle frustracji i niechęci, powodując niemal kryzys czytelniczy. Ciekawie i spójnie o książce napisali Jarek Czechowicz oraz Krzysztof Varga - odsyłam Was, bo panowie znają się na rzeczy bardziej niż ja. A cóż mi pozostaje? Sięgnąć chyba po literaturę dla kucharek ;)

Kategoria: listy (korespondencja)
Wydawnictwo Czarne 2012, s. 768.
Moja ocena: 3+/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne.

piątek, 1 lutego 2013

Czarnobylska modlitwa: Kronika przyszłości - Swietłana Aleksijewicz




Mogłabym tak siedzieć przed ekranem z migającym kursorem jeszcze kilka dobrych tygodni. "Czarnobylska modlitwa" odsłuchana już kilkanaście dni temu, a ja nadal nie wiem - co napisać, jak to zrobić, jakich użyć słów, żeby przekazać chociaż cząstkę z emocji, które towarzyszyły mi podczas lektury.

Na wspomnienie tego wszystkiego, co wtłoczone zostało brutalnie do mojej głowy mam ściśnięty żołądek. Czarnobyl był dla mnie awarią reaktora jądrowego, skażeniem środowiska, ekstremalnymi wyprawami do Zony. Dość pobieżnie i hasłowo takie właśnie skojarzenia miałam do tej pory. Zanim zapoznałam się z reportażem Swietłany Aleksijewicz. 

Wraca ona po dwudziestu latach od katastrofy i rozmawia z ludźmi, których awaria dotknęła bezpośrednio. Naukowcami, żonami robotników, przesiedleńcami, partyjnymi. Autorka przypisała sobie rolę marginalną - wysłuchuje. Na kilkuset stronach niemal jej nie ma - we wstępie szybko tłumaczy swoją motywację i milknie, oddając głos bohaterom. Nie wtrąca się w to, co mówią - monologi płyną nieprzerwanie. Czytelnik nie usłyszy komentarza czy podsumowania, na wszelkie pytania musi odpowiedzieć sobie sam. 

Każdy monolog to opowieść z innego punktu widzenia. Rozpoczyna się mocnym akcentem - o swoim ukochanym opowiada żona. Był strażakiem, jednym z zastępu, który przybył na miejsce awarii jako pierwszy. Proste słowa, żadnych dramatycznych gestów i przerysowanych metafor - opowieść płynie, zdanie za zdaniem, a ja miałam wrażenie, że słuchając jej rozpadnę się na kawałki. Tyle bólu, rezygnacji, cierpienia. Byłam szczerze wstrząśnięta tą historią. Każda kolejna jest równie mocna, żadna nie pozostawiła mnie obojętną. Niektóre z nich były tak intensywne, tak intymne, że ich słuchanie sprawiało niemal fizyczny ból. 

Jedna z bohaterek mówi: "Nie powinnam o tym, ale opowiem ..." i właśnie te słowa wrzucają czytelnika z pełnym impetem w świat ludzi zwanych homo sovieticus. Określenie stworzone przez Aleksandra Zinowjewa, rosyjskiego pisarza i socjologa precyzuje człowieka niezdolnego do samodzielnego myślenia, czy podejmowania decyzji, całkowicie podporządkowanego władzy, zniewolonego intelektualnie. Krystyna Kurczab-Redlich, dziennikarka i chodzące źródło wiedzy o współczesnej Rosji, podkreśliła w recenzji książki Aleksijewicz, że homo sovieticus był tak bezgranicznie oddany państwu i lekceważył siebie, iż bardziej przerażała go reakcja zwierzchnika niż promieniowanie jądrowe. I monologi większości to boleśnie potwierdzają. KGB w elektrowni poszukujące szpiegów, wojskowi pilnujący terenów wokół obiektu, broń - jeden z rozmówców pyta "Przed czym nas bronili? Przed fizyką?!?". Inny bohater nazywa zbiorowym samobójstwem to, co się ówcześnie działo - strażacy gaszący pożar w zwykłych kurtkach, absurdalne dozymetry, które służyły jedynie uspokojeniu sumienia, bo i tak nie działały, wręczanie umierającym na chorobę popromienną medali i listów gratulacyjnych. ZSRR w pełnej krasie. Na szczęście u schyłku.

Ogromne wyrazy uszanowania należą się lektorce - Krystynie Czubównie. Tajemnicą nie jest, że jest to interpretatorka doskonała. Wyczucie, empatia, stopniowanie emocji - to zdecydowanie czyniło lekturę głębszą i bardziej intensywną. I chociażby dlatego warto poznać książkę S. Aleksijewicz w tej formie.

Reportaże przeważnie są z gatunku tych ciężkich kalibrem lektur. "Czarnobylska modlitwa" nie jest wyjątkiem. Przyznam szczerze, że  czytelniczo nie za bardzo jestem w stanie przyjąć po niej cokolwiek. Nic nie będzie tak prawdziwe, istotne, potrzebne. Bo reportaż ten jest pomnikiem wystawionym wszystkim, którzy zginęli w tej wojnie. Wojnie człowieka z fizyką i własną ignorancją.  Zdecydowanie bardzo mocna rzecz.

Kategoria: reportaż
Nagranie na podstawie edycji książkowej, Czarne 2012
czas nagrania: 14 godz. 59 min.
Moja ocena: 6/6

Audiobook wysłuchałam dzięki uprzejmości Audeo.pl
.
.
Template developed by Confluent Forms LLC