niedziela, 30 września 2012

1001 książek, które musisz przeczytać przed śmiercią część 7 (lata 40. XX-go wieku)




Po bardzo długiej przerwie powracam z kolejną częścią cyklu "1001 książek, które musisz przeczytać przed śmiercią".

Cykl powstaje na bazie listy przygotowanej przez Petera Boxalla. Dominuje w nim literatura anglosaska, przez co zestawienie to było niejednokrotnie krytykowane. Im dalej "brnę" przez listę tym bardziej jestem przekonana, że mimo tego, iż czytam sporo, nadal mam ogromne braki w tym, co uznawane jest za swoistą klasykę. Co pewien czas sięgam po powieści wymienione w zestawieniu i póki co - nie zawiodłam się.

Dzisiaj w zestawieniu pojawią się utwory, które ukazały się w oryginale w latach 40. XX-go wieku.




Lata 40.















Love in a Cold Climate - Nancy Mitford (brak polskiego wydania)
The Case of Comrade Tulayev - Victor Serge (brak polskiego wydania)
The Heat of the Day - Elizabeth Bowen (brak polskiego wydania)
Królestwo z tego świata - Alejo Carpentier (MUZA 2000)
The Man with the Golden Arm - Nelson Algren (brak polskiego wydania)
All About H. Hatterr - G.V. Desani (brak polskiego wydania)
La Disubbidienza - Alberto Moravia (brak polskiego wydania)
L'Arrêt de mort - Maurice Blanchot (brak polskiego wydania)
Sedno sprawy - Graham Greene (Sonia Draga 2011)















Płacz, ukochany kraju - Alan Paton (PAX 1954)
Doktor Faustus - Tomasz Mann (MUZA 2008)
Ofiara - Saul Bellow (Czytelnik 2012)
Ćwiczenia stylistyczne - Raymond Queneau (Świat Literacki 2005)
Czy to jest człowiek - Primo Levi (Wyd. Literackie 2008)
Pod wulkanem - Malcolm Lowry (Rebis 2007)
Ścieżka pajęczych gniazd - Italo Calvino (PIW 1998)
Dżuma - Albert Camus (PIW 2010)
Back - Henry Green (brak polskiego wydania)
Tytus Groan - Mervyn Peake (Wyd. Literackie 2011)















Most na Drinie - Ivo Andrić (TMM Polska 2007)
Powrót do Brideshead - Evelyn Waugh (Prószyński i S-ka 2009)
Folwark zwierzęcy - George Orwell (MUZA 2006)
Ulica Nadbrzeżna - John Steinbeck (Czytelnik 1958)
The Pursuit of Love - Nancy Mitford (brak polskiego wydania)
Loving - Henry Green (brak polskiego wydania)
Arcanum 17 - Andre Breton (brak polskiego wydania)
Chrystus zatrzymał się w Eboli - Carlo Levi (Książka i Wiedza 1949)
Ostrze brzytwy - William Somerset Maugham (Awir 1947)
Tranzyt - Anna Seghers (Czytelnik 1975)















Fikcje - Jorge Luis Borges (Prószyński i S-ka 2003)
Stan zawieszenia - Saul Bellow (PIW 1984)
Mały książę - Antoine de Saint-Exupery (Algo 1997)
Caught - Henry Green (brak polskiego wydania)
Gra szklanych paciorków - Hermann Hesse (PIW 1999)
Żar - Sandor Marai (Czytelnik 2008)
Zstąp, Mojżeszu - William Faulkner (PIW 1968)
Obcy - Albert Camus (Zielona Sowa 2003)
Sycylijska rozmowa - Elio Vittorini (PIW 1984)
The Poor Mouth - Flann O'Brien (brak polskiego wydania)















Żywi i umarli - Patrick White (KIK 1966)
Hangover Square - Patrick Hamilton (brak polskiego wydania)
Między aktami - Virginia Woolf (Wyd. Literackie 2008)
Zaścianek - William Faulkner (Czytelnik 1981)
Żegnaj, laleczko - Raymond Chandler (Wyd. Dolnośląskie 2008)
Komu bije dzwon - Ernest Hemingway (MUZA 2001)
Syn swego kraju - Richard Wright (PIW 1980)
Moc i chwała - Graham Greene (PAX 1967)
The Tartar Steppe - Dino Buzzati (brak polskiego wydania)
Party Going - Henry Green (brak polskiego wydania)

czwartek, 27 września 2012

Randka w ciemno - Jerzy Kosiński




Z osobą Jerzego Kosińskiego spotkałam się po raz pierwszy w klasie maturalnej, gdzie jego "Malowany ptak" znajdował się na liście lektur uzupełniających. Powieści koniec końców nie przeczytałam, zapoznałam się jednak pobieżnie z jej treścią. Dobre kilka lat później miałam okazję wdać się w rozmowę z osobą, dla której Kosiński to jeden z ulubionych autorów. Na początek poleciła mi "Randkę w ciemno". Obawiam się, że moje pierwsze spotkanie z powieściami Jerzego Kosińskiego może okazać się ostatnim ...

Słowo, które najlepiej oddaje charakter powieści to chaos. Totalny chaos. Gdybym miała streścić fabułę - przygody, podboje i potknięcia Georga Levantera. Wykształcony, obyty w świecie fotograf, pochodzenia wschodnioeuropejskiego emigruje do Stanów Zjednoczonych, gdzie odkrywa wszelkie smaki życia. To w ładnych słowach. A szczerze - mnóstwo dziwnych, nieskładnych i nieprzystających do siebie wątków opisujących przygody Georga. Jego historia sprawa wrażenie sztucznej, na siłę sklejonej z kilku bardzo bujnych życiorysów - wszystkiego jest za dużo i za bardzo, jak na życie jednego człowieka. 

Podobno (poprawcie mnie jeśli się mylę) znakiem rozpoznawczym prozy Kosińskiego jest duża dawka erotyki. Doskonale wpisałam się zatem z lekturą w ogólnie panujący szał na punkcie erotyki w literaturze. W przypadku "Randki w ciemno" podbojów erotycznych jest owszem - sporo, właściwie bohater nie odpuścił niemal żadnej kobiecie, która stanęła na jego drodze.  Opcje seksualne też wszelkiej maści - sado-maso, homoseksualny epizod również miał miejsce,  był i opis gwałtu, orgietek, jak również rozdziewiczanie transwestyty. Samych "momentów" jest jednak raptem kilka, są w niezłym guście i szczerze - ratują tę powieść. Co do języka Kosińskiego, który pisał swoje powieści po angielsku, to mimo moich zarzutów czyta się powieść bardzo dobrze i sprawnie. Jak na książkę, która raczej nie przypadła mi do gustu - przeczytałam ją bardzo szybko.

Główny bohater jest wyjątkowo odpychającym typem. Arogancki, cwaniakujący pajac, przekonany o własnej nieomylności i doskonałości. Wszystko uchodzi mu na sucho - gwałty, morderstwa, przekręty. Wszelkie dziwactwa, dewiacje, nienormalności są jego udziałem. Dawno żaden z bohaterów nie działał mi tak na nerwy. Ciekawostką jest, że powieść zawiera wiele wątków autobiograficznych. Georg unika chociażby śmierci z rąk szaleńców, którzy napadają na dom jego przyjaciela. Jest to bezpośrednie odwołanie do historii z udziałem żony Romana Polańskiego - Sharon Tate, brutalnie zamordowanej w swojej posiadłości przez członków sekty dowodzonej przez Ch. Mansona. Jerzy Kosiński przyjaźnił się z Romanem Polańskim i uniknął masakry w kalifornijskiej posiadłości - razem z reżyserem wracali z Francji, jednak w wyniku zagubienia ich bagażu znacznie spóźnili się na organizowane przyjęcie. To uratowało im życie - podobnie jak Georgowi, bohaterowi "Randki w ciemno".

Sama postać autora wydaje się być wyjątkowo interesująca. Urodzony w przedwojennej Łodzi, Żyd z pochodzenia, przeżył wojnę dzięki ukrywaniu się u polskiej rodziny na Podkarpaciu. Po wojnie studiował na uniwersytecie w Łodzi, wyemigrował do USA. Obracał się wśród nowojorskiej bohemy, czego wynikiem były przyjaźnie ze wspomnianym Romanem Polańskim, W. Frykowskim czy samym Georgem Harrisonem. Pisał w języku angielskim, mimo, że nie był to jego ojczysty język, był nawet prezesem amerykańskiego PEN Clubu. W 1991 roku popełnił samobójstwo. Jego najpopularniejsze powieści to "Malowany ptak", "Wystarczy być" (powieść, którą uznawano za plagiat nieznanej na Zachodzie "Kariery Nikodema Dyzmy"). 

Powieść nie przypadła mi do gustu - wszystkiego za dużo, zbyt wiele skojarzeń z prozą Janusza L. Wiśniewskiego, zbyt antypatyczny bohater. Przerysowana postać, mało prawdopodobna. Chaos, powierzchowność -  to właściwie powieść o wszystkim. Czyli o niczym. Nie polecam.

kategoria: współczesna proza
Wydawnictwo Albatros 2010, s. 368.
Biblionetka: 4,36/6
Lubimy czytać: 6,14/10
Moja ocena: 3/6

Książkę w formie e-booka przeczytałam dzięki uprzejmości portalu Woblink.

środa, 26 września 2012

Miasto ślepców - José Saramago




Portugalia to miejsce, gdzie niemal zawsze świeci słońce i ludzie sprawiają wrażenie szczęśliwych. Jose Saramago, to obok Fernando Pessoi najbardziej znany pisarz pochodzący z kraju na krańcu Europy. Czytając kiedyś "Historię oblężenia Lizbony" odniosłam jak najbardziej pozytywne wrażenia, będąc pod sporym wrażeniem samego autora, jak i kraju z którego pochodził. Po wizycie w ojczyźnie fado Portugalia kojarzy się pozytywnie, ciepło, słonecznie i pięknie. Jakim ciosem okazała się zatem być powieść "Miasto ślepców" ...

"Miasto ślepców" to wizja antyutopijna, apokaliptyczna. W mieście bez nazwy mężczyzna ślepnie. Nie otacza go ciemność, lecz biała jak mleko mgła. Po badaniu u uznanego okulisty okazuje się, iż z medycznego punktu widzenia z jego oczyma jest wszystko w porządku. Następnego dnia ślepną kolejno - okulista oraz wszyscy pacjenci, których spotkał mężczyzna w poczekalni. Zdezorientowane władze miasta postanawiają zamknąć ociemniałych w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym. Początkowo dostarczana jest im żywność, jednak uwięzieni są skazani sami na siebie. Z początkowej garstki ślepców w kilka dni robi się ich ponad dwieście osób, tworzy się hierarchia oraz swoista mafia, która zamierza wykorzystać sytuację. Na zewnątrz sytuacja wymyka się spod kontroli. W szpitalu przebywa jedna osoba, której nie dotknęła epidemia - jest to żona okulisty. Nie przyznaje się jednak przed ogółem do tego, iż choroba ją ominęła - subtelnie pomaga mężowi przetrwać trudny czas, widząc jednocześnie zbyt wiele ...

Sam pomysł fabuły wydaje się być bardzo oryginalny. Pod pozorem wprowadzenia w akcję epidemii białej ślepoty, autor podejmuje się obserwacji człowieka sprowadzonego do niemal zwierzęcego poziomu - jedynym celem jest przetrwanie, pomimo upośledzenia najważniejszego ze zmysłów. Obserwacja bohaterów, ich decyzji, prób bycia człowiekiem w tak trudnych warunkach mimowolnie wywołuje pytania o granice człowieczeństwa. Saramago szafuje realizmem, naturalizmem, turpizmem, brutalnymi opisami. Powieść śmierdzi, tarza się w fekaliach, brudzie, zgniliźnie. Przywoływane wydarzenia dopełniają tego obrazu - żołnierze strzelający na "ślepo" (sic!) do człowieka wołającego o pomoc, brutalny gwałt na kobietach w zamian za ochłapy jedzenia, mieszkania wypełnione odchodami, skórami zwierząt, padliną, ogólny chaos i zniszczenie panujące na ulicach. Obraz niczym z koszmaru, apokaliptyczna wizja.

Saramago słynie z odmiennego traktowania interpunkcji - również w "Mieście ślepców" mamy do czynienia z tym zabiegiem. Jest tu i tak o wiele prościej niż w "Historii oblężenia Lizbony" - tam nie było nawet rozdziałów. "Miasto ..." podzielone jest na rozdziały-akapity. Wypowiedź narratorów to potok słów, rozdzielany jedynie przecinkami. Czytelnik postawiony jest w trudnej sytuacji - nigdy nie jest pewien, kto wypowiedział daną frazę. A może bohater tylko pomyślał, a nie wymówił tych słów? Bohaterowie nie mają imion, jedynie przydomki (żona lekarza, dziewczyna w ciemnych okularach, chłopiec z zezem etc.), nie ma informacji, które pozwoliłyby ustalić w jakim mieście rozgrywa się akcja. To może być wszędzie, a bohaterem może być tak naprawdę każdy - uniwersalizm jest tutaj oczywisty. 

Nie sposób nie odnieść "Miasta ślepców" do innych powieści - naturalnie nasuwa się   chociażby "Dżuma" Alberta Camus. Powieść-parabola ukazująca miasto w Algierii podczas epidemii jest pretekstem do opisu postaw ludzkich. "Miasto ..." kojarzy się również z literaturą obozową - ociemniali są zamkniętą społecznością walczącą o przetrwanie, żyjącą w nieustannym zagrożeniu i strachu przed strażnikami, ale również przed współwięźniami. Walczą z głodem, okrucieństwem, złem. Postawieni w sytuacji totalnej starają się mimo wszystko pozostać ludźmi.


Powieść jest przerażająca, okrutna, emanuje wszechobecnym koszmarem. Kiedy ślepnie niemal każdy człowiek na ziemi, czytelnik zauważa jak kruche są fundamenty cywilizacji w której żyjemy. Mimo osiągnięć naukowych i innych, koniec końców i tak nasza egzystencja ogranicza się do zdobycia pożywienia i przeżycia kolejnego dnia. Czasem za wszelką cenę. 


Powieść Saramago zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nie jest to jednak typ literatury o której można powiedzieć, że się "podobała". Powieść zostaje w głowie, nie daje spokoju - ze spisaniem przemyśleń i opinii wstrzymywałam się kilka dni. Przypisanie "Miastu ..." miana literatury pięknej brzmi niemal jak farsa. Jeśli nastawiacie się na akcję i elementy z dreszczykiem - rozczarujecie się. Tutaj prym wiedzie psychologia i socjologia, w gruncie rzeczy akcji tu niezbyt wiele. Mnogość pytań, które pojawiają się w trakcie i po przeczytaniu przytłacza.  Doskonały temat na dyskusje i przemyślenia. Polecam, mimo dość przewidywalnego zakończenia.


Kategoria: współczesna literatura piękna

Dom Wydawniczy REBIS 2009, s. 346.
Biblionetka: 4,80/6
Lubimy czytać: 7,26/10
Moja ocena: 4+/6

piątek, 21 września 2012

Hotel New Hampshire - John Irving




Moja przygoda z Johnem Irvingiem rozpoczęła się paradoksalnie od jego jednej z ostatnich powieści, mianowicie "Ostatnia noc w Twisted River". Sposób prowadzenia narracji, absurd, irracjonalność ujęta w bajkowe ramy, bohaterowie na krawędzi normalności i obłędu - to mnie ujęło. Za nieco ponad tydzień ukaże się na polskim rynku najnowsza powieść Irvinga "W jednej osobie". Ja jednak nadal nadrabiam zaległości i podczytuję kolejne jego dzieła. Czytam impulsywnie, niechronologicznie, może nieco niedbale. Ale każdy kolejny tytuł utwierdza mnie w przekonaniu - uwielbiam Johna Irvinga. 

"Hotel New Hampshire" to jedna z bardziej znanych jego powieści. Swoista saga mocno doprawiona czarnym humorem, absurdem i smutkiem, opowiada o rodzinie Berrych, których ambicją jest prowadzić hotel z klasą. Trzy kolejne wcielenia - dwa w Nowej Anglii, jeden w Wiedniu okazują się jednak mieć mało wspólnego z poważnym interesem. Stają się zbieraniną dziwnych ludzi o jeszcze dziwniejszych upodobaniach. Historia opowiadana jest z perspektywy średniego syna - Johna, który szczegółowo wprowadza czytelnika w kolejne losy rodziny Berrych. Frank, Franny, Lilly i Jajo to rodzeństwo nietuzinkowe, mocno ze sobą zżyte. Mieszka wraz z nimi dziadek - Bob z Iowy, który nie wyobraża sobie życia bez podnoszenia ciężarów i wysiłku fizycznego. Prawdziwym czarnym bohaterem jest jednak czarny labrador - Smutek, który sieje prawdziwe spustoszenie w życiu rodzinnym ...

Już po przeczytaniu kilku powieści Irvinga można zauważyć wiele motywów, które autor z upodobaniem łączy w wielowymiarowe kompozycje. W "Hotelu ..." mamy do czynienia z wszechobecnymi niedźwiedziami - ojciec rodziny Win Berry posiada niedźwiedzia "Żarł", który potrafi jeździć na motorze. W okresie wiedeńskim pojawia się w życiu rodziny Susie - zgwałcona dziewczyna, która ukrywa swoje ciało w kostiumie niedźwiedzia, doskonale naśladując zwierzę. Kolejnym częstym motywem u Irvinga jest inicjacja seksualna z osobą dużo starszą - John, podobnie jak bohaterowie innych powieści traci dziewictwo ze sporo starszą od siebie kobietą. Skoro mowa o seksie, nie może zabraknąć i prostytutek. Tutaj stanowią one dość ekscentryczne dopełnienie Hotelu New Hampshire w Wiedniu. Absurdalnych, pozornie niepasujących elementów jest u Irvinga sporo - możliwość odkrywania powiązań pomiędzy powieściami jest naprawdę inspirujące.

Tragifarsa, gorzkie poczucie humoru, absurd - tak można w skrócie napisać o "Hotelu ...". Trudno jest mi ocenić, czy jest to lepsza czy też gorsza powieść autora - dla mnie każde kolejne spotkanie z nim to niesamowita przygoda. W myśl zasady, iż dziwne rzeczy przytrafiają się dziwnym ludziom Irving przesuwa coraz dalej granice niedorzeczności, pozostając cały czas w obrębie prawdopodobieństwa. Tutaj wszystko może się zdarzyć i nie dajcie się zwieść - największe fajerwerki i bomby w fabule pojawiają się mimochodem. Irving nie ucieka jednak od ważnych tematów - w "Hotelu ..." próbuje zmierzyć się przede wszystkim z problemem gwałtu i seksualnego zranienia. Kazirodztwo, dewiacje, anormalność - wszystko ujęte w baśniowej konwencji. To ogromna sztuka pisać bez patosu i tragizmu o ważnych sprawach, pozostawiając czytelnikowi ocenę wydarzeń.

Uwielbiam styl w jakim pisze, sposób w jaki przedstawia fabułę, miks dziwności, absurdów. Każda kolejna powieść utwierdza mnie w przekonaniu - to mój ulubiony pisarz. Bo smutek zawsze wypływa na wierzch, a wszystko jest bardziej bezpieczne niż miłość. I wszyscy jesteśmy zaszajbowani na amen. Polecam bardzo!

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Prószyński i S-ka 1998, s. 544.
Biblionetka: 4,80/6
Lubimy czytać: 7,22/10
Moja ocena: 5+/6

niedziela, 9 września 2012

Ty, ja i fejs - Jay Asher, Carolyn Mackler




Literatury młodzieżowej nie czytam od bardzo dawna. Przyczyna jest prozaiczna - magiczną barierę wieku przekroczyłam lata temu. Bardzo lata temu. Oczywiście miałam epizody ze Zmierzchem czy Atramentowym światem - były one mniej lub bardziej udane. Niemniej - do tego typu literatury raczej mi dalej niż bliżej, miewam po prostu ochotę na coś "więcej". Popyt na tego typu czytadła nie słabnie jednak - młodzież czyta, a tę potrzebę należy zaspokoić. Powstaje więc coraz więcej tego typu powieści, o coraz bardziej szerokiej tematyce. Mam wrażenie, że szał na wampiry, syreny i inne dziwne twory powoli słabnie i tylko coś wyjątkowo prozaicznego może zaspokoić wybredne gusta. A co może być bardziej powszechnego dla dzisiejszych nastolatków niż internet i Facebook.

Dla mnie internet nie jest oczywistością. Wywodzę się prawdopodobnie z ostatnich lat pokolenia, które pamięta, jak to jest bawić się na podwórkach, trzepakach, na powietrzu. Pamiętam również, że można było wchodzić tylko na kilka godzin w miesiącu do internetu. I dało się żyć bez telefonu komórkowego, konta na Facebooku czy e-maila. I o takich właśnie dzieciakach jest "Ty, ja i fejs".

Powieść zbudowana jest na dość wyświechtanym schemacie. Jest ona - Emma, jest on - Josh. Znają się od zawsze, znają się do cna, ale żadne z nich nie traktuje drugiej osoby jako potencjalnego partnera. Pewnego dnia Emma otrzymuje od swojego ojca komputer. Josh pomaga jej zainstalować aplikację do połączenia z internetem - przypadkowo w jej komputerze pojawia się tajemnicza strona "facebook.com", która pokazuje Emmę, Josha i wiele innych osób za 15 lat. Każde kolejne kliknięcie czy odświeżenie strony zmienia przyszłość. 

Po powieść sięgnęłam tylko dlatego, że chciałam mieć coś lekkiego i niewymagającego na podróż. I z takim nastawieniem czytałam, bez większego zagłębiania się w wartości literackie. Powiedzmy to sobie szczerze - jako takich powieść nie ma ich za grosz. To po prostu sprawnie napisane czytadło, które tak naprawdę jest o niczym i bazuje na dość oklepanym schemacie. Niemniej jednak  nie da się zignorować tego, że książkę pochłania się błyskawicznie. Mnie najbardziej frapowało jak wątek zmiany przyszłości zostanie wykorzystany, jednak "Ty, ja i fejs" to zgrabna historyjka z morałem. Pojęcia nie mam czy na współczesnych nastolatkach zrobi jakiekolwiek wrażenie, ale jest na tyle przyjemną opowiastką, że nie odstraszy. 

Trudno jest mi określić, czy powieść podobała mi się. Ocena wynika raczej z tego jak bardzo zaskoczyło mnie, że powieść nie jest tak fatalna. Czytało się błyskawicznie, nie było kwadratowo w sensie językowym, fabuła banalna ale nie boleśnie. Polecam zdecydowanie młodszym odbiorcom. 

Kategoria: literatura młodzieżowa
DW Rebis 2012, s. 360.
Lubimy czytać: 5,29/10
Moja ocena: 4-/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości DW Rebis. 

środa, 5 września 2012

Nie opuszczaj mnie - Kazuo Ishiguro




Ishiguro chodził za mną od dawna. Czekał bardzo cierpliwie na swój moment. Jako, że nieoficjalnie realizuję wewnętrzny projekt pt. "Walczę z przeświadczeniem, że najdalej do książek z własnej półki" sukcesywnie sięgam po kolejne tytuły, który leżą, czekają, pokrywają się kurzem. Jeszcze gorsza sprawa dotyczy e-booków, jako, że zakurzenia tudzież zapleśnienia tych nie widać. Utkwiły biedaczki w folderze na dysku twardym i tyle je widać. 

Bardzo rzadko pomijam opis na okładce przed rozpoczęciem lektury. Wprowadzam się tym samym w klimat, nastawiam się, oczekuję. Kompletnym i ślepym trafem przy "Nie opuszczaj mnie" nie przeczytałam blurba. I chwała mi za to, bo (powtórzę) to, co poczynił wydawca w opisie na skalp zasługuje. Na całe szczęście nie pokusił się o  wyjaśnienie na czym owa antyutopia polega! Mówiąc krótko i bez zdradzania najważniejszych szczegółów fabuły - Kathy, wspomina swoje dzieciństwo, które spędziła w szkole z internatem, Heilsham. Jej najbliższymi przyjaciółmi byli Ruth i Tommy. Szkoła w której przebywali była dość nietypowa - ogromny nacisk kładło się w niej na tężyznę fizyczną oraz wszelkiej maści kreatywność. Mało mówiło się tutaj o rodzinach, na weekendy nikt nie wyjeżdżał do domu. Wszelkie rozmowy toczyły się wokół cielesności, jak również tajemniczych donacji, które czekały każdego wychowanka.


Najbardziej urzekła mnie atmosfera tajemniczości, swoistego zawieszenia - czytelnik mgliście podejrzewa o CO w tym wszystkim chodzi, jednak - podobnie jak wychowankowie Heilsham - nieco odsuwa od siebie tę wykreowana przez Ishiguro rzeczywistość. Narracja prowadzona jest spokojnie, w charakterze swobodnego gawędzenia. Jak zauważyli forumowicze Biblionetki - swoim stylem przypomina ona nieco zawiłości ludzkiej pamięci. Mnóstwo tu rozpoczętych, urwanych wątków, przerywanych kolejnymi dygresjami. Wprowadza to pewien chaos w narrację. Jest to jednak jeden z tych elementów, który tworzy atmosferę niedopowiedzeń i napięcia. Jednocześnie ze wspomnień Kathy wyziera nostalgia i melancholia. 


Szkoła,w której wychowuje się trójka bohaterów jest tajemniczym przybytkiem. Jedyne czego wymaga się od uczniów to sprawność fizyczna i zamiłowanie do jakiejkolwiek formy kreatywności. Najlepsze prace wychowanków są wybierane przez Madame, a następnie przeznaczone do Galerii. Warunki tam panujące są na tyle przyzwoite, że żaden z wychowanków nie odczuwa, jakby znajdował się w więzieniu. Niedopowiedzenia wokół tajemnicza donacja, do której każdy z nich jest przeznaczony sprawiają, że każdy drobiazg i niuans jest roztrząsany i przegadywany. Błahe, niemal nic nieznaczące sytuacje urastają do rangi problemów. Tommy - nieco odstający od reszty uczniów, postanawia nie tworzyć dzieł, buntuje się przed byciem kreatywnym. Jednak kiedy dowiaduje się, że uprawianie sztuki może spowodować przychylniejsze spojrzenie na jego osobę, a docelowo odroczyć donację o kilka lat - zaczyna tworzyć.


Najbardziej uderzyło mnie to, że żaden z wychowanków Heilsham nie zdecydował się na jakąkolwiek formę buntu przed przeznaczonym losem. Szkoła była, jak napisał ktoś na forum Biblionetki, więzieniem bez krat - stworzono ułudę wygodnego, normalnego życia. Nie zmieniało to jednak przeznaczenia uczniów tego "elitarnego" miejsca. Ishiguro w bezpośredni sposób pyta czytelnika o granice człowieczeństwa i to, co je definiuje? Czy posiadanie duszy to już bycie człowiekiem? Refleksja nad sobą i zainteresowanie sztuką - czy to właśnie to czyni nas ludźmi? Czy, abstrahując od wszystkiego, to wszystko nie sprowadza się do podążania określoną, z góry narzuconą ścieżką na którą nie mamy większego wpływu?


Niezmiernie trudno pisać o powieści, której najciekawszym elementem, jest ten który najbardziej zaskakuje i jednocześnie tym, którego nie można zdradzić. Niemniej jednak polecam gorąco tę powieść. Doskonale poprowadzona narracja, interesujący problem, mnóstwo pytań w głowie w trakcie lektury i jeszcze więcej po jej zakończeniu. Takie powieści są wręcz stworzone na potrzeby klubów dyskusyjnych. Polecam każdemu. Ku przestrodze  i do przemyśleń w którą stronę zmierza cywilizacja i jak daleko posuniemy się aby przeżyć...

Kategoria: współczesna literatura zagraniczna
Wydawnictwo Albatros 2011, s. 320.
Biblionetka: 4,65/6
Lubimy czytać: 7,15/10
Moja ocena: 5/6

Książkę w formacie e-book przeczytałam dzięki uprzejmości portalu Woblink.

poniedziałek, 3 września 2012

Wrześniowe dziewczynki - Maureen Lee




O tak! Kocham sagi! Kocham historie rodzin wielopokoleniowych, z wszystkimi smutkami, troskami, radościami, które temu towarzyszą. "Wrześniowe dziewczynki" kusiły mnie od dawna - linia stylistyczna okładki (piękna!), którą przyjęło wydawnictwo (w nawiązaniu do oryginałów angielskich) tak bardzo kusiła swoim dyskretnym, urokiem w klimacie retro, że miałam ogromną ochotę na spróbowanie pisarstwa Maureen Lee. Upolować jej powieść w bibliotece, to nie lada wyzwanie. Przychodzą jednak takie dni, kiedy książka sama znajdzie Ciebie.

Maureen Lee jest autorką niemal dwudziestu sag, zatem trafiłam chyba na jedną ze swoich ulubionych pisarek. Urodziła się i wychowywała w okolicach Liverpoolu, jako dziecko przeżyła bombardowanie tej części Anglii. Pisała od zawsze - rozpoczynała od krótkich historii, które później stały się kanwą dla pisanych z rozmachem powieści. Głównym tłem dla niemal wszystkich jej utworów jest II wojna światowa i wpisane w nią dzieje poszczególnych rodzin na przestrzeni lat. Podobnie jest w przypadku "Wrześniowych dziewczynek" - poznajemy dwie rodziny w kluczowych dla nich momentach. Brenna i Colm Carffrey przybywają do Liverpoolu za namową brata Colma - miał przygotować dla nich mieszkanie, chcieli rozpocząć nowe, odmienne od irlandzkiej biedy życie. Niestety - Paddy nie zjawia się w umówionym miejscu, rodzina musi więc poszukać mieszkania na własną rękę. Cały kłopot w tym, że Brenna jest w dziewiątym miesiącu ciąży, a ich dwaj synowie są na tyle mali, że z trudem znoszą podróż. Brenna przysiada w pewnym momencie poczuła skurcze i przysiadła na schodach przypadkowego domu. Ta chwila okazała się być znamienna dla dwóch rodzin. Brenna zostaje przygarnięta przez gosposię pracującą w domu, u którego progu się znalazła. Tego samego wieczoru pod tym samym dachem rodzą się dwie dziewczynki - Cara i Sybil. I tak oto losy rodziny Carrefrey i Allardyce połączyły się ze sobą - jak się później okazało - nierozerwalnie.


Niejednokrotnie zwracam uwagę, że trudno jest w literaturze napisać o czymś nowym - wszystkie elementy już wcześniej gdzieś występowały. Sztuką jest jednak połączyć je w taki sposób, aby primo - tworzyły zgrabną całość, secondo - zaciekawiły czytelnika. Maureen Lee wplątała swoich bohaterów w niemałe kłopoty - mamy wojnę, pijaństwo, hazard, zdrady, romanse, kalectwo. Nagromadzenie tylu nieszczęść może sugerować banał i naiwność fabuły. Nie jest to powieść wybitna, jednak M. Lee pisze w tak zgrabny, chwytający za serce sposób, że nie sposób oderwać się od jej powieści. W niedzielne południe usiadłam w fotelu, aby "chwilkę poczytać" i ocknęłam się kilka godzin później, zamykając przeczytaną książkę. Wiem doskonale, że nie jest to arcydzieło literackie, a raczej czytadło dla pań. Nie można jednak odmówić M. Lee świetnego pióra, interesujących postaci i zwrotów akcji.


Lubię sagi, lubię wchodzić w jakąś literacką rodzinę, poznawać ją, zżywać się z siostrami, braćmi etc. Maureen Lee pisze ciepło, przedstawia historię z punktu widzenia kobiety - dlatego tyle tu emocji czy wzruszeń. Bohaterowie są niemal żywi - tytułowe wrześniowe dziewczynki stworzone na zasadzie kontrastu, ich matki - Brenna i Eleanor, początkowo nieznoszące swojego towarzystwa, później stają się przyjaciółkami. Mężczyźni, którzy nie są idealni, gubią się, popełniają błędy. Okładka zapowiada cukierkową opowieść - nic bardziej mylnego. Nieszczęście ścieli się tu gęsto, ale wszystko nosi znamiona realizmu. Wszystko zapakowane w realia II wojny światowej w takich miejscach jak Liverpool czy Malta. Jaki jest finał - straciłam głowę dla tej powieści. Czyta się ją z podobnym zapałem z jakim zdarzało mi się słuchać starych opowieści o swojej rodzinie. Moją ukochaną postacią jest Nancy - ciepła kobieta, zaradna, niepozwalająca sobie na chwile słabości, ratująca każdego, kto wpadł w opresję. Doskonały portret!


Od bardzo dawna nie zostałam tak totalnie pochłonięta przez lekturę, że musiałam doczytać, zanim poszłam spać. Niemal nigdy nie zdarzyło mi się zapłakać nad książką - ostatnie strony "Wrześniowych dziewczynek" przeryczałam. No babsko ze mnie. Straszliwie fajna książka, doskonała zarówno na urlop, jak i jesienne popołudnie. Na pewno sięgnę po kolejne powieści Maureen Lee - pokochałam jej styl pisania, sposób tworzenia postaci i pomysły na fabułę. Jeśli szukacie powieści w której się zatracicie - "Wrześniowe dziewczynki" są idealne dla Was!


Kategoria: literatura współczesna zagraniczna

Wydawnictwo Świat Książki 2011, s. 472.
Biblionetka: 4,61/6
Lubimy czytać: 6,85/10
Moja ocena: 5+/6
.
.
Template developed by Confluent Forms LLC