O tak! Kocham sagi! Kocham historie rodzin wielopokoleniowych, z wszystkimi smutkami, troskami, radościami, które temu towarzyszą. "Wrześniowe dziewczynki" kusiły mnie od dawna - linia stylistyczna okładki (piękna!), którą przyjęło wydawnictwo (w nawiązaniu do oryginałów angielskich) tak bardzo kusiła swoim dyskretnym, urokiem w klimacie retro, że miałam ogromną ochotę na spróbowanie pisarstwa Maureen Lee. Upolować jej powieść w bibliotece, to nie lada wyzwanie. Przychodzą jednak takie dni, kiedy książka sama znajdzie Ciebie.
Maureen Lee jest autorką niemal dwudziestu sag, zatem trafiłam chyba na jedną ze swoich ulubionych pisarek. Urodziła się i wychowywała w okolicach Liverpoolu, jako dziecko przeżyła bombardowanie tej części Anglii. Pisała od zawsze - rozpoczynała od krótkich historii, które później stały się kanwą dla pisanych z rozmachem powieści. Głównym tłem dla niemal wszystkich jej utworów jest II wojna światowa i wpisane w nią dzieje poszczególnych rodzin na przestrzeni lat. Podobnie jest w przypadku "Wrześniowych dziewczynek" - poznajemy dwie rodziny w kluczowych dla nich momentach. Brenna i Colm Carffrey przybywają do Liverpoolu za namową brata Colma - miał przygotować dla nich mieszkanie, chcieli rozpocząć nowe, odmienne od irlandzkiej biedy życie. Niestety - Paddy nie zjawia się w umówionym miejscu, rodzina musi więc poszukać mieszkania na własną rękę. Cały kłopot w tym, że Brenna jest w dziewiątym miesiącu ciąży, a ich dwaj synowie są na tyle mali, że z trudem znoszą podróż. Brenna przysiada w pewnym momencie poczuła skurcze i przysiadła na schodach przypadkowego domu. Ta chwila okazała się być znamienna dla dwóch rodzin. Brenna zostaje przygarnięta przez gosposię pracującą w domu, u którego progu się znalazła. Tego samego wieczoru pod tym samym dachem rodzą się dwie dziewczynki - Cara i Sybil. I tak oto losy rodziny Carrefrey i Allardyce połączyły się ze sobą - jak się później okazało - nierozerwalnie.
Niejednokrotnie zwracam uwagę, że trudno jest w literaturze napisać o czymś nowym - wszystkie elementy już wcześniej gdzieś występowały. Sztuką jest jednak połączyć je w taki sposób, aby primo - tworzyły zgrabną całość, secondo - zaciekawiły czytelnika. Maureen Lee wplątała swoich bohaterów w niemałe kłopoty - mamy wojnę, pijaństwo, hazard, zdrady, romanse, kalectwo. Nagromadzenie tylu nieszczęść może sugerować banał i naiwność fabuły. Nie jest to powieść wybitna, jednak M. Lee pisze w tak zgrabny, chwytający za serce sposób, że nie sposób oderwać się od jej powieści. W niedzielne południe usiadłam w fotelu, aby "chwilkę poczytać" i ocknęłam się kilka godzin później, zamykając przeczytaną książkę. Wiem doskonale, że nie jest to arcydzieło literackie, a raczej czytadło dla pań. Nie można jednak odmówić M. Lee świetnego pióra, interesujących postaci i zwrotów akcji.
Lubię sagi, lubię wchodzić w jakąś literacką rodzinę, poznawać ją, zżywać się z siostrami, braćmi etc. Maureen Lee pisze ciepło, przedstawia historię z punktu widzenia kobiety - dlatego tyle tu emocji czy wzruszeń. Bohaterowie są niemal żywi - tytułowe wrześniowe dziewczynki stworzone na zasadzie kontrastu, ich matki - Brenna i Eleanor, początkowo nieznoszące swojego towarzystwa, później stają się przyjaciółkami. Mężczyźni, którzy nie są idealni, gubią się, popełniają błędy. Okładka zapowiada cukierkową opowieść - nic bardziej mylnego. Nieszczęście ścieli się tu gęsto, ale wszystko nosi znamiona realizmu. Wszystko zapakowane w realia II wojny światowej w takich miejscach jak Liverpool czy Malta. Jaki jest finał - straciłam głowę dla tej powieści. Czyta się ją z podobnym zapałem z jakim zdarzało mi się słuchać starych opowieści o swojej rodzinie. Moją ukochaną postacią jest Nancy - ciepła kobieta, zaradna, niepozwalająca sobie na chwile słabości, ratująca każdego, kto wpadł w opresję. Doskonały portret!
Od bardzo dawna nie zostałam tak totalnie pochłonięta przez lekturę, że musiałam doczytać, zanim poszłam spać. Niemal nigdy nie zdarzyło mi się zapłakać nad książką - ostatnie strony "Wrześniowych dziewczynek" przeryczałam. No babsko ze mnie. Straszliwie fajna książka, doskonała zarówno na urlop, jak i jesienne popołudnie. Na pewno sięgnę po kolejne powieści Maureen Lee - pokochałam jej styl pisania, sposób tworzenia postaci i pomysły na fabułę. Jeśli szukacie powieści w której się zatracicie - "Wrześniowe dziewczynki" są idealne dla Was!
Kategoria: literatura współczesna zagraniczna
Wydawnictwo Świat Książki 2011, s. 472.
Biblionetka: 4,61/6
Lubimy czytać: 6,85/10
Moja ocena: 5+/6
Maureen Lee jest autorką niemal dwudziestu sag, zatem trafiłam chyba na jedną ze swoich ulubionych pisarek. Urodziła się i wychowywała w okolicach Liverpoolu, jako dziecko przeżyła bombardowanie tej części Anglii. Pisała od zawsze - rozpoczynała od krótkich historii, które później stały się kanwą dla pisanych z rozmachem powieści. Głównym tłem dla niemal wszystkich jej utworów jest II wojna światowa i wpisane w nią dzieje poszczególnych rodzin na przestrzeni lat. Podobnie jest w przypadku "Wrześniowych dziewczynek" - poznajemy dwie rodziny w kluczowych dla nich momentach. Brenna i Colm Carffrey przybywają do Liverpoolu za namową brata Colma - miał przygotować dla nich mieszkanie, chcieli rozpocząć nowe, odmienne od irlandzkiej biedy życie. Niestety - Paddy nie zjawia się w umówionym miejscu, rodzina musi więc poszukać mieszkania na własną rękę. Cały kłopot w tym, że Brenna jest w dziewiątym miesiącu ciąży, a ich dwaj synowie są na tyle mali, że z trudem znoszą podróż. Brenna przysiada w pewnym momencie poczuła skurcze i przysiadła na schodach przypadkowego domu. Ta chwila okazała się być znamienna dla dwóch rodzin. Brenna zostaje przygarnięta przez gosposię pracującą w domu, u którego progu się znalazła. Tego samego wieczoru pod tym samym dachem rodzą się dwie dziewczynki - Cara i Sybil. I tak oto losy rodziny Carrefrey i Allardyce połączyły się ze sobą - jak się później okazało - nierozerwalnie.
Niejednokrotnie zwracam uwagę, że trudno jest w literaturze napisać o czymś nowym - wszystkie elementy już wcześniej gdzieś występowały. Sztuką jest jednak połączyć je w taki sposób, aby primo - tworzyły zgrabną całość, secondo - zaciekawiły czytelnika. Maureen Lee wplątała swoich bohaterów w niemałe kłopoty - mamy wojnę, pijaństwo, hazard, zdrady, romanse, kalectwo. Nagromadzenie tylu nieszczęść może sugerować banał i naiwność fabuły. Nie jest to powieść wybitna, jednak M. Lee pisze w tak zgrabny, chwytający za serce sposób, że nie sposób oderwać się od jej powieści. W niedzielne południe usiadłam w fotelu, aby "chwilkę poczytać" i ocknęłam się kilka godzin później, zamykając przeczytaną książkę. Wiem doskonale, że nie jest to arcydzieło literackie, a raczej czytadło dla pań. Nie można jednak odmówić M. Lee świetnego pióra, interesujących postaci i zwrotów akcji.
Lubię sagi, lubię wchodzić w jakąś literacką rodzinę, poznawać ją, zżywać się z siostrami, braćmi etc. Maureen Lee pisze ciepło, przedstawia historię z punktu widzenia kobiety - dlatego tyle tu emocji czy wzruszeń. Bohaterowie są niemal żywi - tytułowe wrześniowe dziewczynki stworzone na zasadzie kontrastu, ich matki - Brenna i Eleanor, początkowo nieznoszące swojego towarzystwa, później stają się przyjaciółkami. Mężczyźni, którzy nie są idealni, gubią się, popełniają błędy. Okładka zapowiada cukierkową opowieść - nic bardziej mylnego. Nieszczęście ścieli się tu gęsto, ale wszystko nosi znamiona realizmu. Wszystko zapakowane w realia II wojny światowej w takich miejscach jak Liverpool czy Malta. Jaki jest finał - straciłam głowę dla tej powieści. Czyta się ją z podobnym zapałem z jakim zdarzało mi się słuchać starych opowieści o swojej rodzinie. Moją ukochaną postacią jest Nancy - ciepła kobieta, zaradna, niepozwalająca sobie na chwile słabości, ratująca każdego, kto wpadł w opresję. Doskonały portret!
Od bardzo dawna nie zostałam tak totalnie pochłonięta przez lekturę, że musiałam doczytać, zanim poszłam spać. Niemal nigdy nie zdarzyło mi się zapłakać nad książką - ostatnie strony "Wrześniowych dziewczynek" przeryczałam. No babsko ze mnie. Straszliwie fajna książka, doskonała zarówno na urlop, jak i jesienne popołudnie. Na pewno sięgnę po kolejne powieści Maureen Lee - pokochałam jej styl pisania, sposób tworzenia postaci i pomysły na fabułę. Jeśli szukacie powieści w której się zatracicie - "Wrześniowe dziewczynki" są idealne dla Was!
Kategoria: literatura współczesna zagraniczna
Wydawnictwo Świat Książki 2011, s. 472.
Biblionetka: 4,61/6
Lubimy czytać: 6,85/10
Moja ocena: 5+/6
Ja również lubię sagi, więc chętnie sięgnę po tę pozycję. Mam na oku jeszcze inne książki tej autorki - podoba mi się poruszana przez nią problematyka. :)
OdpowiedzUsuńTeż lubię sagi, muszę to przeczytać :)
OdpowiedzUsuńNo i masz! Ja też lubię sagi. Jak możesz? Ty wiesz, jaką ja mam kolejkę książek w domu???
OdpowiedzUsuńKsiążkę koniecznie muszę przeczytać :)
OdpowiedzUsuńChciałam napisać: też uwielbiam sagi, ale po namyśle stwierdzam: lubiłam, jak miałam więcej czasu ;) Ale na pewno sięgnę po książki tej pani!
OdpowiedzUsuń@karkam - po jednej powieści żadna ze mnie specjalistka, ale poczytałam nieco o Maureen Lee i babka ma fajny schemat. Nie mam pojęcia, czy "Wrześniowe dziewczynki" są jej późniejszą powieścią, ale naprawdę czyta się świetnie. Jestem ciekawa opinii na temat innych jej powieści.
OdpowiedzUsuń@ederlezi, Aleksnadra - polecam z czystym sumieniem
@Joanna Gołaszewska - Kalio, z czystego wstydu nie wrzucam już żadnych stosików. Stosisk, wież książkowych. Piętrzy się to niczym wyrzut sumienia. A jakie sagi poleciłabyś? Może coś z mniej znanych?
@Książkozaur - na nadmiar czasu nie narzekam, a szkoda. W przypadku "Wrześniowych dziewczynek" trafiłam w jakąś kompletną dziurę czasową - autentycznie chciałam poczytać pół godzinki, godzinkę. No nie mogłam przestać - bardzo rzadko mam coś takiego. Potrzeby innej maści potrafią mnie skutecznie odciągnąć od książki. A tu wpadłam niczym śliwka w poncz. Naprawdę przyzwoite czytadło :)
Okładka faktycznie bardzo przyjemna dla oka. Nie jestem fanką takich całkiem babskich ksiażek, ale po Twojej recenzji skuszę się na tę sagę :)
OdpowiedzUsuńTotalnie mnie zachęciłaś - miałam już tę autorkę na liście pt. 'weź pod uwagę", ale teraz koniecznie muszę sie zaopatrzyć w jej ksiażki :) Bardzo ciekawa recenzja :)
OdpowiedzUsuńRecenzja cudowna,aż boję się co zastanę w książce :)
OdpowiedzUsuń@mamalgosia - a to taka babska książka w przyzwoitym wydaniu. Bez miziań, niepotrzebnych opisów - wszystko w zdrowych dawkach. A historia bardzo porywająca, więc czyta się dosłownie jednym tchem.
OdpowiedzUsuń@Hordubal - Dziękuję pięknie. Książka siedem niebos lepsza od recenzji :)
@aerien - dziękuję pięknie. Powieść polecam wszelkim sagolubom - czyta się doskonale. Czekam na więcej powieści tej autorki :)
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja bardzo mnie zachęciła, mam nadzieję, że trafię gdzieś na nią w przystępnej cenie :)
OdpowiedzUsuń@pink-pocket - Trudno mi doradzić gdzie taką możesz znaleźć - może Weltbild sprzedaje w jakimś fajnym pakiecie jej powieści i wtedy wychodzi taniej?
OdpowiedzUsuńA powieść gorąco polecam!