poniedziałek, 31 października 2016

Końca świata nie było - Anita Demianowicz



Uwielbiam podróże i kocham o nich czytać. Z dużą przyjemnością sięgam po relacje z wypraw szczególnie jesienią i zimą. Sama jestem ciekawa świata, ale trochę podróżniczych jaj mi brakuje, dlatego w zimne, ciemne wieczory fajnie jest poczytać o tym, co można zobaczyć na drugim końcu świata.

Bywają takie relacje, które mnie irytują (pisałam o tym przy okazji "Mojej Afryki" Kingi Choszcz), bo autorzy sprawiają wrażenie chaotycznych, nieprzygotowanych i ignoranckich wobec miejsc do których się udają. Anita Demianowicz profilem podróżniczym odpowiadała mi bardzo - jest to opowieść szczera, pełna autentycznych emocji, zwykłego kobiecego strachu i obaw. Jako podróżniczka zdawała się być ostrożna, ale nie bojaźliwa, ciekawska, ale nienachalna. To sprawia, że "Końca świata nie było" czyta się lekko i bez poczucia, że czytamy wygładzoną wersję wydarzeń.

Anita opowiada o rejonie świata o którym pewnie większość z nas wie bardzo mało. Przez pięć miesięcy przebywała w Gwatemali, Hondurasie i Salwadorze. Zwiedzała miasta, wioski, parki narodowe, w szczególności pozostałości po cywilizacji Majów. Mówi o tym w naturalny sposób, bez nadęcia i zadzierania nosa. Co jednak wydaje się najważniejsze dla autorki - w relacji nie brakuje opisów spotkań z ludźmi, którzy stworzyli prawdziwy klimat tej wyprawy. Tekst ilustrują zdjęcia autorki, a całość została wydana w piękny sposób przez Bezdroża (tym, którzy nie znają ich zacięcia do pięknego wydawania podróżniczych relacji polecam TĘ recenzję).

Polecam, szczególnie w jesienno-zimną szarugę, która powoli nas opanowuje. Warto zainspirować się lub chociaż na chwilę oderwać od swojej codzienności. 

kategoria: literatura podróżnicza
Wydawnictwo Bezdroża 2016, s. 312
Moja ocena: 4/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Bezdroża.

poniedziałek, 19 września 2016

Dziedzictwo Orchana - Aline Ohanesian



Moje zainteresowanie Turcją nie jest dla uważnych czytelników tego bloga żadnym zaskoczeniem. Mogę tym samym potwierdzić, że temat Ormian w dawnym Imperium Osmańskim jest pomijany milczeniem. Tylko ciekawski czytelnik/turysta może dotrzeć w swoich dociekaniach do tego zagadnienia. Użycie określenia "ludobójstwo" niesie za sobą wiele konsekwencji w prawie międzynarodowym, dlatego pewnie jeszcze długo nie usłyszymy go z ust władz tureckich.

Fakty jednak nie kłamią. W latach 1915-1917 wymordowano około 1,5 mln ludzi pochodzenia ormiańskiego. Część z nich zmarła z wycieńczenia podczas morderczej wędrówki z terenów Anatolii do Syrii i Mezopotamii. Zainteresowanych tłem historycznym polecam chociażby od przeczytania hasła na Wikipedii. 

Jeśli natomiast ktoś nie ma ochoty na "fachową" literaturę, polecam gorąco powieść Aline Ohanesian. Poznajemy w niej młodą Ormiankę, która w wyniku zawirowań historycznych zostaje wraz z rodziną wygnana na południe dawnego Imperium Osmańskiego. Jej losy są związane z Turkiem, który w obliczu działań władz nie może zbyt wiele zrobić.

Opowiadanie Wam któregokolwiek z wątków zdradzi zbyt wiele, powieść mimo powagi i szacunku wobec losów poległych Ormian, czyta się szybko. Jest bardzo wciągająca. Bohaterów nie jest zbyt wielu, akcja szybko się zawiązuje. Powieść jest przetłumaczona bardzo sprawnie, przez co czyta się przyjemnie. Szkoda jedynie, że mniej więcej w połowie książki zaczynamy podejrzewać w którą stronę potoczą się losy bohaterów.

Trudno jest mi zaszufladkować pod względem gatunku i stylu pisania autorkę, najbliżej jej jednak do literatury kobiecej w klimacie Barbary Wood czy Any Veloso. Czyli to zdecydowanie coś więcej niż romans historyczny, ale jednak sporo brakuje do literatury wyższych lotów. 

Niemniej - polecam - na jesienny wieczór czy poczytywanie w parku. Dla zapracowanych to świetny pomysł na prezent - książkę czyta się szybko i rozdziały są krótkie. 

Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo Kobiece 2016, s. 368.
Moja ocena: 5/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kobiecego.

poniedziałek, 9 maja 2016

Turcja. Półprzewodnik obyczajowy - Agata Bromberek, Agata Wielgołaska



Turcja. Mówienie o niej, że to kraj kontrastów, pomieszania kultury Wschodu z Zachodem to oklepane banały, jednak na miejscu. To kraj, który urzeka, zadziwia, czasem oburza, ale pewne jest, że trudno po wizycie w nim pozostać obojętnym.  Nieważne, czy trafiasz tam na wakacje z pakietem all inclusive, czy staje się Twoją drugą ojczyzną, czy może postanawiasz się związać z nią na jakiś czas i jest już Twoją przeszłością (to ja).

Uważni czytelnicy wiedzą, że na moim blogu literatury (około)tureckiej nie brakuje. Jeszcze uważniejsi wiedzą, że jedna z dłuższych przerw w pisaniu była spowodowana pobytem tamże. Z duża przyjemnością przeczytałam więc "Półprzewodnik obyczajowy" autorstwa kobiet, które w Turcji mieszkają od wielu lat. Dwie Agaty znacie pewnie z blogów Tur-tur blog oraz (agaty) Tureckie kazania. Z obydwu z nich korzystałam, douczając się przed wyjazdem do pracy w branży turystycznej na Riwierze Tureckiej. Dzięki nim nieco łatwiej było mi wejść w turecki rozgardiasz, nie popełniać aż tak wielu gaf i polubić ten kompletnie inny świat.

Z czym kojarzy się Wam Turcja? Wakacje, kawa, Stambuł, popularny serial o czasach osmańskich, kebab, dywany? To wszystko znacie, ale czy wiecie jacy są Turcy w codziennych kontaktach, co lubią oglądać, czego słuchać, jak spędzać wolny czas? Jeśli nie - koniecznie sięgnijcie po "Półprzewodnik". Lekko napisany, w formie krótkich felietonów przypominających nieco pisanie blogowe, pogrupowanych tematycznie w przyjemne rozdziały. Dowiecie się z nich o codzienności tureckiej, również tej dla cudzoziemców (yabanci). Agaty opowiadają o swoich tureckich początkach, poznawaniu Stambułu i Alanyi, poznawaniu zwyczajów, próbie odnalezienia się w nich. Sama pamiętam, jak bardzo zaskoczyło mnie, że jako samotnej kobiecie w autobusie międzymiastowym nie mogłam usiąść obok mężczyzny. 

Tureckie społeczeństwo to temat niezwykle ciekawy, dlatego chociażby z tego względu zachęcam Was do zajrzenia do książki. Z jednej strony Polaków i Turków łączy umiłowanie bliskich stosunków rodzinnych, jednak szacunek mieszkańców Turcji (czasem nawet ślepy) wobec rodziców i starszych, budowanie społeczeństwa na dzieciach i młodzieży - wierzcie mi, to szok nawet dla osoby z Polski. Służba wojskowa, islam, romanse Turków - to zagadnienia, które również warto poznać. Poza tym - to moja życiowa misja - należy poznać bogactwo kuchni tureckiej!

Książka dziewczyn wzbudziła we mnie sporą nostalgię - za codziennym słońcem, cudownym ciepłem, świeżymi i ekstremalnie tanimi warzywami, fantastycznym jedzeniem (poszukajcie w większych miastach PL prawdziwych tureckich knajp, prowadzonych przez Turków, a dowiecie się czym jest prawdziwy kebab!)* Jeśli w tym roku na celowniku Waszych wojaży jest właśnie Turcja - koniecznie sięgnijcie po tę książkę. A jeśli lubicie czytać o innych krajach  - tym bardziej zachęcam!

Książkę można kupić w formie papierowej, jak i ebooka TUTAJ
Poza tym, będąc na wakacjach w Alanyi, skorzystajcie z oferty wycieczek fakultatywnych u Agaty TUTAJ

Kategoria: literatura podróżnicza
Wydawnictwo agata&agata 2015, s. 276.
Moja ocena: 5/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości autorek, dziękuję!


*W Poznaniu bezapelacyjnie polecam lahmacun (również w wersj kebab) i pide (najlepiej z serem) w Ankara Grill Hause przy Wielkiej 22

niedziela, 28 lutego 2016

Pochłaniacz - Katarzyna Bonda


O Katarzynie Bondzie słyszał chyba każdy. I tyle samo osób polecało mi jej książki. Jako, że ja akurat z kryminałami obeznana jestem słabo, jeśli już sięgam po ten gatunek, naprawdę zależy mi, aby przeczytać petardę. Jako licealistka zaczytywałam się w powieściach Christie i przyznam, że najbardziej lubię ten stary klimat i zabawę z czytelnikiem w "kto zabił?". Trudno więc doścignąć królową gatunku, ale zawsze fajnie jest dać się miło zaskoczyć.

"Pochłaniacz" to kawał dobrej i żmudnej roboty. Imponuje drobiazgowością, mnogością wątków i intrygą, która najpierw jest konsekwentnie budowana, a potem fajnie się zazębia. Jak na osobę, która musi robić sobie listę bohaterów przy niemal każdej historii, całkiem nieźle poradziłam sobie w przypadku powieści Katarzyny Bondy, jednak potwierdzam krążące opinie - jest ich od diabła i trochę. Wciąga - to na pewno. Jest jednak mocno przegadana i nie rozumiem, czemu niemal każdy autor piszący w tym gatunku nie umie się od tego powstrzymać. Jasne - jak widzę grubą knigę, to mi ślinka cieknie na myśl o lekturze, ale jak się przy niej umęczę, bo za dużo, bo bez sensu, to już jest mniej fajnie.

Główna bohaterka ma to coś, co mnie zawsze w nich drażni - odarcie z czynnika ludzkiego. One nigdy się nie mylą, zawsze trafiają na ważne wątki, z których wysnuwają najlepsze wnioski. Jeśli pakują się jakiś syf, to tylko na chwilę i zawsze po coś. Fikcja rządzi się swoimi prawami, ale naprawdę fajniej jest przeczytać coś co się skleja z rzeczywistością. 

Wersja audiobookowa, której słuchałam, jest absolutnym popisem Agaty Kuleszy. Myślę, że większość wrażenia jakie zostawiła po mnie książka, zawdzięczam właśnie lektorce. Dlatego jeśli jeszcze nie czytaliście "Pochłaniacza", warto sięgnąć po książkę czytaną.

Nie jestem natomiast pewna, czy stałam się fanką Katarzyny Bondy. Przyjemne czytadło, idealne na podróż pociągiem czy plażę. Nadal jednak czekam na kryminał idealny.

Kategoria: thriller/sensacja/kryminał
Nagranie na podstawie edycji książkowej, MUZA 2014.
Moja ocena: 4/6

niedziela, 17 stycznia 2016

Próba - Eleanor Catton




Nie ominął mnie szał związany z Eleanor Catton, jednak jej "Wszystko, co lśni" nadal czeka na swoją kolej. Dało mi to jednak pewien dystans podczas czytania "Próby" - nie czułam się skażona zachwytem powieścią, która zdobyła Bookera. "Próbie" towarzyszyły z jednej strony bardzo zachowawcze opinie, z drugiej - entuzjastycznie - jak choćby ulubionego redaktora Nogasia z PR3. "Próba" to mocne wejście w nowy rok, murowany kandydat na polecanie i zachłystywanie się ciągłym powtarzaniem "musisz to przeczytać!".

Skrajnie imponuje fakt, że powieść została napisana przez autorkę jako praca na zaliczenie (bądź magisterska, zdania są podzielone). Bardzo fajnie odbiera się młody punkt widzenia, niedotknięty dorosłym zgorzknieniem i poczuciem wyższości - wyszła spod klawiatury dwudziestoczterolatki. To bardzo prawdziwe również dla bohaterów, którzy wchodzą w dorosłość, która jest bardzo żywa i pozbawiona literackiego przekłamania.  

Tytułowa próba jest odmieniana przez wszystkie przypadki i znaczenia (polskie słowo daje dużo więcej znaczeń niż angielski odpowiednik). To również opowieść o młodości i wejściu w dorosłość. Przede wszystkim jednak jest to wysmakowana gra z czytelnikiem, mamienie go i dopuszczenie do swobodnej interpretacji. Pozbawienie opowieści chronologii i perspektywy różnych bohaterów wzmagają to przeświadczenie. Roi się od smaczków, niuansów i niedosłowności. Przedstawione postacie są bardzo wyraziste i charyzmatyczne. Te, które grają role mentorów są niemal karykaturalnie narysowane. 

Niejednoznaczna i doskonale napisana. Wciągająca jak diabli, co jest chyba moim ulubionym przymiotem literatury. Mocno teatralna i jak mówi wspomniany wyżej ulubiony redaktor "to sztuka o sztuce w sztuce". Bardzo ambitna - strach pomyśleć, co dalej stworzy Eleanor Catton.

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Literackie 2015, s. 336.
Moja ocena: 5,5/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Woblink.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Człowiek o 24 twarzach - Daniel Keyes




Kolejna powieść (reportaż?), której bym nie przeczytała, gdyby nie klub dyskusyjny. Na spotkanie (niestety dość tradycyjnie) nie dotarłam, ale książkę domęczyłam do końca. No właśnie, nie będę dla Was miała zbyt słodkich słów na jej temat.

O Billym Milliganie usłyszałam pierwszy raz właśnie dzięki Danielowi Keyes, autorowi "Człowieka o 24 twarzach". To historia ekstremalnego przypadku osobowości wielorakiej - zaburzenia polegającego na występowaniu wielu osobowości u jednej osoby. U Billiego rozpoznano ich aż dwadzieścia cztery. Podręcznikowo osobowości nie wiedzą o sobie nawzajem, różnią się płcią, ilorazem inteligencji, wzorcami zachowań, tożsamością, wspomnieniami, a nawet ostrością wzroku czy alergią. Mechanizm pojawienia się zaburzenia, póki co nie został rozpoznany, wiąże się go jednak z traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa, mającymi powiązanie ze śmiercią lub seksualnością - jak to było u Billiego.*

"Człowiek o 24 twarzach" ma bardzo dobre opinie w internecie, dlatego zaczęłam czytać z ogromnym entuzjazmem. Opadł mniej więcej po ćwiartce książki - to przyzwoicie napisana (i przetłumaczona!) literatura, jednak brakuje jej iskry i tempa akcji, które mają dobre biografie (np. Steve'a Jobsa, czy wielokrotnie przeze mnie polecana Andre Agassiego). Jakoś tam wciąga i ciągnie do końca, ale nie powiem, żebym zasiadała do niej z wypiekami na twarzy. Miałam ochotę dobrnąć i nieco zapomnieć. Autor nieco męczy drobiazgowością, zbytnio poświęcanej uwadze wydarzeniom mało istotnym dla całokształtu. Miała też problemy z określeniem gatunku - trudno sklasyfikować ją jako reportaż, bo jest jednak mocno fabularyzowana, nie jest też typową biografią. Taki niestety papkowaty miszmasz.

Powieść na pewno prowokuje do pytań w temacie karania osób cierpiących na schorzenia psychiczne, zasadność takich wyroków i ewentualnego pobytu w więzieniu. Historia Billiego Milligana pokazuje drugą część tego medalu, jak ignorancja psychiatrii może spowodować spustoszenie w głowie skazanego. Polecałabym ją osobom o wąskim postrzeganiu świata z tendencją do kategoryzowania. Billy i jego różne "twarze" znacznie się od siebie różniły - płcią, wiekiem, inteligencją - był wśród nich nawet głuchoniemy chłopiec. To niesamowite, niezrozumiałe i niejednoznaczne.

Historia niemal nieprawdopodobna, ciekawa, ale jednak podana w mało apetyczny sposób. Troszkę żal straconego na nią czasu.

Kategoria: biografia/reportaż
Wydawnictwo Wielka Litera 2015, s. 560.
Moja ocena: 3,5/6

*za Wikipedia.pl

piątek, 8 stycznia 2016

Dzieci to koszmarne zwierzątka domowe - Peter Brown



Pojawiająca się tutaj opinia o książeczce dla dzieci musi mieć swoje wyjaśnienie. Ma to związek z pewnym projektem, który się dzieje i zwie Biblioteką Małego Człowieka. Projekt jest domowy i polega z grubsza na tym, żeby skompletować biblioteczkę dla potomnych. Na razie owi są w planach, zapas książek jednak się dzieje. Wciągnęły mnie te cudowności, od "Map" Mizielińskich zaczynając, i wpadłam w ciąg kupowania i zbierania literatury dla potomnych. Ogarnął mnie paniczny strach, że wydadzą, nakład się skończy, a to taka fajna książka! Kurczowo trzymam się myśli, że większość czytających przyszłych matek tak po prostu ma. Książki nie będą oceniane, jedynie opisywane na gorąco, kilkoma słowami. Sama szukałam niedawno opinii o literaturze dziecięcej, więc nikt się pewnie o to nie obrazi. Szczególnie, że większość blogerek, które znam albo mamami zaraz zostaną, albo już nimi od (nie)dawna są!

Nie mam na stanie małego testera, który oceni brutalnie czy to się w ogóle do czytania nadaje, jednak dużo frajdy sprawia mi odmładzanie mózgu. Dzisiaj na ruszcie opowiastka o przecudnym tytule "Dzieci to koszmarne zwierzątka domowe". Inspiracją dla autora było autentyczne przeżycie z dzieciństwa, kiedy to zapragnął przygarnąć żabę. Historia niedźwiedzicy - Lucyny Beaty Niedźwiedzińskiej (love!), która pewnego dnia w lesie znajduje małego chłopca Piskacza i zabiera go go domu. Piskacz, jak to zwierzak z lasu, ani kuwety obsłużyć nie umie, ani zachować się na proszonych herbatkach też nie za bardzo.





Historyjka przewrotna, zabawna, a przede wszystkim przeurocza. Fajna jest też kreska Petera Browna - nieco geometryczna, ale też mocno retro. Oddanie rysunkiem entuzjazmu Lusi jest bezbłędne. Sporo tu smaczków, które pewnie wpadną w oko dokładnym oglądaczom. No czytałabym i do tego właśnie zachęcam!



Wydawnictwo Nasza Księgarnia, s. 32.



środa, 6 stycznia 2016

451 stopni Fahrenheita - Ray Bradbury



Mam sporo takich powieści, które chciałam przeczytać od bardzo dawna. Znajdują się one na wszelkiej maści listach "do przeczytania" albo "100 najlepszych książek według Amazona". Powieść Raya Bradburego była w "takich moich" zestawieniach od zawsze, dopiero jednak wskazanie tej lektury jako obowiązującej podczas grudniowego spotkania dyskusyjnego klubu książki zmobilizowało mnie, aby po nią sięgnąć. Na samo zebranie nie dotarłam, ale refleksjami mogę się przecież podzielić, prawda?

Zapewne wiecie, co było inspiracją do tytułu, że świat przedstwiony to dystopia, w której nie ma książek, a strażacy zajmują się wzniecaniem, a nie gaszeniem pożarów. Została napisana w latach pięćdziesiątych, jednak nie straciła na aktualności. Świat pozbawiony wysokiej kultury, w którym tępi się samodzielne myślenie, propaguje łatwą i niewymagającą rozrywkę- to mogło szokować przed półwieczem, dzisiaj natomiast może być smutną rzeczywistością. 

Główny bohater - Guy Montag - strażak, który pali domy, w których znajdują się książki, przechodzi przeobrażenie, budzi się z otępienia, zaczyna myśleć i zadawać pytania. Wyraża on obawy przed rozwijającą się technologią, wszechogarniająca życie przeciętnego człowieka. Sukcesywne niszczenie bibliotek, zanik zwyczaju rozmawiania ludzi ze sobą, manipulowanie przez strach i przemoc - to niemal podręcznikowe narzędzia totalitaryzmu. W "Fahrenheit 451" nie jest powiedziane kto rządzi, ale to, że wyższa instancja zniewalająca istnieje jest bezsprzeczne. Jej celem jest ujednolicenie obywateli, zmechanizowanie ich życia pod każdym względem. Brak jednoznacznie wskazanie przeciwnika może być traktowane jako proroctwo - społeczeństwo jest zniewolone ruchomymi obrazkami (u R. Bradbury'ego są to "ściany telewizyjne", interaktywne i mocno ingerujące w życie uczestniczącego), a najwyższą wartością jest ich własne szczęście. Bez względu na wszystko. Bardzo mocna jest scena pogoni za zbiegiem, którą na żywo transmitują ściany telewizyjne w każdym domu. Obawiam się, że ten etap "osiągnęliśmy" już jakiś czas temu.

Język powieści jest niestety mało współczesny, momentami miałam wrażenie, jakbym czytała Google Translator. W lekturze towarzyszyło mi wrażenie podobieństwa do "Roku 1984" George'a Orwella. Może i stąd podobna, dość mechaniczna fraza, skondensowana i nieprzegadana forma. Powieść jest swoistym hołdem wobec literatury, która nie tylko jest istotnym elementem kultury, budującym tożsamość, ale sama w sobie jest nośnikiem idei. 

"Fahrenheit 451" na pewno warto przeczytać, chociażby dla własnej ogłady intelektualnej i otrzeźwienia. Powieść zostawia sporo refleksji i nie sposób nie odnieść się do teraźniejszości. Językowo jest jednak bardzo męcząca i odstręcza. Stąd taka ocena.

Kategoria: literatura współczesna, science-fiction
Wydawnictwo Solaris, s. 220.
Moja ocena: 3,5/6



.
.
Template developed by Confluent Forms LLC