Od pewnego czasu trwa u mnie blogowy kryzys. Dzieje się tak w głównej mierze dlatego, że nie do końca czytam to, na co naprawdę miałabym ochotę. Jako blogerka z niemal pięcioletnim stażem czuję się w mocy nieco zamieszać i pokaprysić. A przede wszystkim wrócić do starego stylu blogowania - czy ktoś pamięta jeszcze czasy przed egzemplarzami recenzyjnymi? Wtedy czerpałam mnóstwo inspiracji książkowych z blogów, co teraz zdarza się bardzo rzadko. Przyznaję, że sporo w zmianie mojego myślenia zasługi - obecnego intensywnie w moim życiu - Kota (nie-sierściucha, nie-czworołapa, mocno człowieczego ludka o kocim usposobieniu). Dlatego ochoczo przyjmuję wszystkie Jego książkowe propozycje i nawet - niech stracę- się skubany dorobi swojej etykietki ("Z Kociej rekomendacji"). Tyle tytułem wstępu i krótkiego wytłumaczenia (wiem, nie muszę, ale chcę!).
Z Hemingwayem jakoś zawsze nie było mi po drodze. "Stary człowiek i morze" szczęśliwie mnie ominął i tak się jakoś poskładało, że nie było okazji później przeczytać niczego z jego "stajni". Poczułam to nieco jako wyrzut sumienia przygotowując (porzuconą troszkę) listę książek, które (rzekomo) należy przeczytać przed śmiercią. Powodów by sięgnąć po cokolwiek z całkiem bogatego dorobku pisarza nie brakowało, jednak to Kocia Rekomendacja przeważyła - dostałam w łapki mocno zaczytany egzemplarz (uwielbiam!), no i zaczęło się.
Refleksja, która powraca przy okazji wielu lektur to nieodparte wrażenie, że język i środki stylistyczne w literaturze mainstreamowej zanikają. Obecnie zdania są krótsze, mocniej informacyjne, przesączone treścią i kontekstem. Kiedyś (wcześniej?) pisało się inaczej - i właśnie o tym przypomniał mi Ernest Hemingway. Kiedy byłam jeszcze w liceum mocno drażniły mnie opisy przestrzeni, przyrody, ludzi - ta cała otoczka, która spowalniała akcję. Po latach doceniam te właśnie walory powieści - może zmienił się mój sposób patrzenia na świat, a może poczułam brak tego elementu we współczesnych powieściach, które są nieco jak my - pospieszne, niedbałe, konkretne. A czasami fajnie jest zatrzymać się na chwilę i pooglądać to, co dookoła.
Kompletnie (moja ignorancja!) nie spodziewałam się historii osadzonej w Hiszpanii podczas wojny domowej. Dopiero uzupełnienie stanu wiedzy o biografię Ernesta Hemingwaya uświadomiło mi jak ważny był to etap w jego życiu. Jedną z pozostałości była jego pasja do corridy, o której to wspominał nawet Janusz Kasza. Ernest Hemingway wprowadza drobiazgowo w przebieg konfliktu, ale - co moim zdaniem znamionuje jego spory zmysł literacki - nie trzeba oczytywać się w historii wojny domowej w Hiszpanii, aby czerpać przyjemność z lektury. Doskonałe są rysy charakterologiczne postaci, są one absolutnie żywe, prawdziwe i niepapierowe. Spory wpływ na to ma skrupulatność z jaką autor potraktował portrety psychologiczne bohaterów.
Autor nie szczędzi też naturalistycznych opisów przebiegu rewolucji na Półwyspie Iberyjskim. Są one na tyle plastyczne, że poważnie zastanawiałam się czy nie są czasem formą zakamuflowanego reportażu. Opis rzezi w miasteczku z którego pochodziła Pilar i Pablo - absolutne mistrzostwo przy całym okrucieństwie.
Nieco celowo pomijam wprowadzanie Was w fabułę - zainteresowanych zachęcam mocno do sięgnięcia po Hemingwaya. Jest to na pewno literatura wymagająca skupienia, trudno jest "połknąć" tę książkę w dwa popołudnia. Zostałam okrutnie przyłapana w trakcie lektury na ślizganiu się po tekście - okazało się, że w przypadku "Komu bije dzwon" traciłam sporą część tego, co najlepsze. Polecam, a już szczególnie tym, którzy za mocno utknęli w tym, co współczesne. Zaryzykuję stwierdzeniem, że kiedyś pisało się dbalej, a może przez to lepiej.
Kategoria: klasyka literatury pięknej
Książka i Wiedza 1987, s. 464.
Moja ocena: 4+/6
Dla mnie "Komu bije dzwon" to jedna z najlepszych książek ever. Bardzo mnie poruszyła i wzruszyła na końcu. I chyba za pierwszym razem czytałam to samo wydanie :)
OdpowiedzUsuńTeż mam to samo wydanie. Może w Polsce wydali to tylko raz;)
UsuńDementuję. Wydań było więcej. Widocznie to najbardziej popularne. Mój egzemplarz mocno zaczytany i przeszedł przez wiele łapek, co mocno miłe i fajne dla mola książkowego :)
Usuń"Komu bije dzwon" Hemingwaya to podobno najlepsza jego książka. Nie czytałam, ale chętnie zmierzę się z tym dziełem literatury:)
OdpowiedzUsuńJako moje pierwsze spotkanie z nim - zachęca, zdecydowanie.
UsuńJa się zaczytywałam Hemingwayem w czasach, kiedy jeszcze w ogóle mało rozumiałam z książek. Może jakoś instynktownie wyczuwałam, że to kawał dobrej literatury :) Potem, już w okresie większej czytelniczej świadomości, odświeżyłam sobie "Komu bije dzwon" (od której zresztą zaczęła się moja przygoda z tym pisarzem, nie licząc nieszczególnie zachęcającego szkolnego epizodu pt. "Stary człowiek i morze", który mnie nie ominął) i podobało mi się równie mocno, więc uznałam że nie było w tej fascynacji przypadku. Choć słyszę czasem o przedstawicielkach płci pięknej, które niezbyt cenią sobie Hemingwaya, bo dla nich jest zbyt szorstki, zasadniczy, taki ogólnie męski i fuj.
OdpowiedzUsuńTo ciekawe, co piszesz, bo wyjaśniałoby dlaczego tak bardzo mi się spodobał. Nie przepadam za miękkimi romansidłami, lubię męską literaturę i męski punkt widzenia świata. Jak pisałam, Hemingway był nieco moim czytelniczym wyrzutem sumienia, bo zaniedbałam w czasach szkolnych. Dopiero, kiedy dostałam książkę w łapsko i zabrałam się za czytanie to zobaczyłam ile straciłam. Dobre, bo męskie!
UsuńPozdrawiam!
Cześć!
OdpowiedzUsuńWiem jak odbierane są takie wiadomości, bo sama piszę bloga, ale mimo wszystko spróbuję. Wiesz dlaczego? Bo chcę pomóc koleżance. Niesamowicie utalentowana bloggerka wydała książkę, ale w naszym kraju nie wspiera się debiutantów. Książka ma same pozytywne recenzje, więc na pewno spodoba się ludziom, jeśli ją przeczytają. Może i Ty się skusisz?
Chociaż sprawdź: www.o-k.xn.pl