czwartek, 14 kwietnia 2011

Jeden dzień - David Nicholls





Czy ktokolwiek z Was miał kiedyś bratnią duszę do której mógł zadzwonić o każdej porze dnia czy nocy? Której chcielibyście zwierzyć się jako pierwszej ze swoich sukcesów, ale i zryczeć się kiedy upadacie? Która starała się zrozumieć Wasze zachowanie jakkolwiek by głupie nie było? Macie? Bo ja mam. I być może dlatego "Jeden dzień", bardzo ale to bardzo mi się podobał.
Historia dwojga znajomych ze studiów, którzy w ich trakcie nie zamienili ze sobą słowa. Spędzają ze sobą noc po rozdaniu dyplomów, właściwie to ją przegadują i następnego dnia każde idzie w swoją stronę. Autor zastosował ciekawy trik - przedstawia dalsze losy dwojga przyjaciół w dniu 15 lipca. Dlaczego akurat tego dnia? W Anglii ten dzień obchodzony jest jako dzień świętego Swithina i tradycja każe wierzyć, że warunki pogodowe panujące tego dnia utrzymają się przez kolejnych czterdzieści. I stąd właśnie ciekawy zabieg - pierwszy 15. lipca Emmy i Dextera ma być wróżbą na ich kolejne lata.
Jaka jest ich przyjaźń? Czasami trudna, wymagająca wzajemnego zrozumienia. Nie są cukierkową parą rodem z romantycznych komedii. Nie szczędzą sobie gorzkich słów, ale i wspierają się w trudnych momentach. Autor nie stosuje banalnych rozwiązań. Nie zdradzę oczywiście zakończenia (choć korci mnie małe porównanie), ALE! autor nawiązał do jednego z moich ulubionych filmów.
Książkę czyta się bardzo sprawnie - dialogi są błyskotliwe, ironiczne, co ja zwierzę szyderczo autoironiczne bardzo sobie cenię. Sposób prowadzenia rozmowy głównych bohaterów buduje intymną atmosferę - jako czytelnica czułam, że Em i Dex są ze sobą bardzo bardzo blisko. Postaci nie są papierowe, na okładce pojawił się slogan: "Odkładając tę książkę, masz niesamowite wrażenie, że znasz jej bohaterów jak najlepszych przyjaciół"* - i te słowa są prawdziwe. Zamykając książkę czułam ogromny niedosyt i byłam wściekła na autora. Że już koniec. Więcej, więcej takich książek.
Dla bibliofila (stosikoholika, książkoholika) już sama okładka jest ucztą. Namacałam się, nagłaskałam zanim rozpoczęłam czytać. Nie doszukałam się niestety informacji kto taką piekną okładkę popełnił, ale jest urzekająca i jestem przekonana, że skusi wielu. I w tym przypadku - okładka książkę czyni.
Podsumowując, bo tak jakoś mało konkretnie się wyrażam. Polecam! To okropne słowo, ale ta książka jest po prostu bardzo fajna. Jest lekka i nielekka, bo czyta się szybko, ale i zmusza do refleksji. Czasem boimy się konfrontacji z tym co czujemy do kogoś nam bliskiego, czasem zbyt późno sobie uświadamiamy jak ta osoba jest dla nas ważna. A czasem potrafimy się tak mijać i nigdy czas nie jest odpowiedni (tak, tak - prywata :p). Rzekomo (przy wszystkich wzmiankach o książce pojawia się ta informacja, więc i ja się nie wymigam) - przygotowywana jest ekranizacja książki z Anne Hathaway i Jimem Sturgessem (którego kocham za rolę w "Across the Universe" i brytolski wygląd). Ciekawa jestem strasznie tego filmu, a najbardziej ścieżki dźwiękowej. Główna bohaterka wzruszyła mnie pewnym gestem (czy to jest gest?) - nagrywała Dexterowi kasety z ważnymi dla niej piosenkami. Strasznie fajny i jakże mi znajomy zwyczaj.

*Jonathan Coe


Kategoria: Literatura piękna współczesna zagraniczna
Świat Książki 2011, s. 448
Biblionetka: 4,68/6
Lubimy czytać4,22/5
Moja ocena: 5+/6


Książka przeczytana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Świat Książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
Template developed by Confluent Forms LLC