Moja przygoda z literaturą iberoamerykańską rozpoczęła się kilka lat temu, kiedy w moje łapki trafiło "Sto lat samotności" Marqueza. Historia oczarowała mnie i długo nie pozwalała o sobie zapomnieć. Później moja wiedza poszerzyła się o pojęcie realizmu magicznego, które to okazało się spoiwem dla literatury z tej części świata. O Isabel Allende słyszałam wcześniej, jednak dopiero "Podmorska wyspa" jest moim (wstyd!) pierwszym z nią spotkaniem. I jak na randkę w ciemno -wypadło nadspodziewanie zachęcająco.
Historię poznajemy z ust Zarite, niewolnicy, która jako mała dziewczynka trafia do domu francuskiego plantatora -Valmoraine'a . Jest ona prezentem ślubnym dla jego hiszpańskiej małżonki. Dziewczyna, nie bez problemów, przystosowuje się do warunków w jakich przyszło jej żyć i dość szybko zajmuje uprzywilejowane miejsce w hierarchii Valmorain - jej pana. Widocznym efektem ich zażyłości jest dwójka dzieci - chłopiec, który został odebrany niewolnicy w dniu narodzin oraz dziewczynka - Rosette, którą pozwolono jej wychować. Losy Zarite i jej dzieci przeplatają się z historią powstań niewolniczych na Saint-Domingue (dzisiejsza wyspa Haiti), hiszpańskiej supremacji nad Nowym Orleanem, jak i kiełkowaniem myśli abolicjonistycznej w Stanach Zjednoczonych. Postaci drugoplanowe takie jak Violette Boiser - kokota, don Sancho - szwagier Valmoraine, doktor Parmentier (a to tylko niektórzy) - mają niemały wkład w żywotność historii.
Powieść napisana jest bardzo sprawnie - bohaterowie, przemyślana konstrukcja, niebanalne rozwiązania akcji mimo sprawdzonych tematów- to bardzo dobrze połączone składniki, które utworzyły ciekawą historię. Kilkaset stron umyka niepostrzeżenie, gdyż opowieść jest smakowita, pełna doskonałych przypraw, takich jak opisy wierzeń vodou, emocji, ekspresyjności, które towarzyszą bohaterom. Imponuje lekkość z jaką autorka serwuje nam fakty historyczne. Gdzieś w tyle głowy mam cały czas książki Barbary Wood, która też para się powieścią "historyczną", jednak robi to tak topornie, że czytając Isabel Allende poczułam jak moje czytelnicze "ja" oddycha pełną piersią (zdaję sobie sprawę, że porównanie tych pań jest sporym nietaktem z mojej strony). Duża w tym zasługa narracji - prowadzonej naprzemiennie przez wszechwiedzącego narratora oraz Zarite, która z prostotą i "kolorowym" pojmowaniem świata popełnia dopowiedzenia.
Całość idealnie dopełnia tytuł, którego prostota i oczywistość dotarła do mnie dopiero po przeczytaniu całej książki. Podmorska wyspa to według wyznawców vodou mityczne miejsca, gdzie mieszkają bóstwa. Po śmierci człowieka to tam właśnie trafia jego "dusza". Informacje o religii vodou zostały bardzo zgrabnie wplecione w historię, ciekawość nasyca również słowniczek umieszczony u końca książki.
"Tańcz, tańcz, Zarite, bo niewolnik, który tańczy, jest wolny ... dopóki tańczy" - to hasło umieszczone z tyłu okładki pięknie oddaje charakter głównej bohaterki. Jej spokój, ciche pogodzenie się z losem, a jednocześnie niema zawziętość, która sprawia, że osiąga cel - wolność, to coś, co tworzy postać z krwi i kości. Bohatera niepapierowego. A to chyba największy komplement dla autora.
Książkę polecam z czystym sumieniem. Dla mnie kolejne potwierdzenie faktu, że coś musi być dobrego w językach hiszpańskim i portugalskim, że literatura tworzona w tych językach ma w sobie coś niezwykłego, przyciągającego i magnetycznego. A co do pani Isabel Allende - to zdecydowanie nasze nieostatnie spotkanie.
Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo Muza 2011, s. 528
Biblionetka: 5,10/6
Lubimy czytać: 4,77/5
Moja ocena: 5/6
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Muza.
Po tym co przeczytałam książka wygląda naprawdę zachęcająco, lubię takie wielowymiarowe książki z ciekawymi wątkami, muszę nadrobić zaległości w literaturze iberoamerykańskiej :)
OdpowiedzUsuńIsabel Allende jest na liście autorów, z którymi muszę się zapoznać, jak tylko znajdzie się ku temu jakaś okazja :) Znalazłam to nazwisko również przez realizm magiczny, który zdecydowanie przypada mi do gustu: Mistrz i Małgorzata, Sto lat samotności, Dzieci Północy - wszystkie przemawiają za tym, żeby sięgać po książki z tego gatunku :)
OdpowiedzUsuńJuż wiem, że przyjaciółka mi ją pożyczy i nie mogę się tego doczekać ;)
OdpowiedzUsuńPolecam, polecam. Naprawdę - początek czytałam sceptycznie, zniechęcona (paradoksalnie!) pochlebnymi opiniami, po czym ... totalnie wsiąkłam w historię.
OdpowiedzUsuń@Karodziejka - "Dzieci północy" nie czytałam, koniecznie muszę! - a M&M oraz "Sto lat..." to moje best of..
pozostaje jedynie podpisać się pod Twą recenzją :)
OdpowiedzUsuńKtóra książka autorki będzie następna? Ja sama muszę się rozejrzeć za innymi tytułami :)
@Kinga - mam w domu "Ines, pani mojej duszy" - myślę, że to będzie następne spotkanie z panią Allende.
OdpowiedzUsuń