Podróżuję niemało. Kocham to. Jednak dopiero od pewnego czasu wyjeżdżam świadomie. Staram się "oczytać" w kraju, który zamierzam odwiedzić. Dowiedzieć co ludzie tam kochają, a czego nienawidzą. Gdybym przeczytała "Belgijską melancholię" przed swoją wizytą, odebrałabym go pewnie zupełnie inaczej niż kraj dobrobytu, totalnie zachodnioeuropejski, w którym wszystko jest przysłowiowo piękne i gładkie.
Książka Marka Orzechowskiego to nie reportaż, ani przewodnik turystyczny, a raczej dogłębny opis pozbawiony wartościowania. Wieloletni korespondent TVP stara się pokazać przede wszystkim tło, ocenę zostawiając czytelnikowi. Panoramę belgijskiej melancholii roztacza szeroko - poznajemy historię kraju, bez politycznej poprawności, zwyczaje, nałogi, codzienne życie. A wszystko to z perspektywy osoby z zewnątrz, która kraj poznała dogłębnie.
Przy próbie wyliczenia tematów z którymi rozprawia się autor, przed przeczytaniem książki, można odnieść wrażenie, że kluczem wyboru była kontrowersyjność. Nic bardziej mylnego - problem kolonii belgijskiej w Kongo, kolaboracja z nazistami, prześladowania Żydów, podział kraju na część walońską i flamandzką czy ignorancja wobec władzy zostały przedstawione rzetelnie, bez cienia sensacji. Wyważony ton wypowiedzi autora wydaje się być potwierdzeniem głębokiej obserwacji kraju, w którym przyszło mu pracować.
Powrócę w tym miejscu do myśli, którą rozpoczęłam tę notkę. W Belgii byłam z zerową świadomością tego, jak głęboki jest podział kraju na dwie części. Z jeszcze mniejszą wiedzą na temat belgijskiej krwawej przeszłości kolonialnej. I wielu, wielu innych aspektów, na które oczy otworzył mi Marek Orzechowski. Już bardzo dawno nie przeczytałam książki, która tak bardzo zainspirowałaby mnie do dalszych poszukiwań i pogłębiania wiedzy. Nastawiałam się na lekki reportażyk z opowiastkami kulinarnymi w tle - lekko, łatwo, strawnie i kolorowo. Dostałam obuchem w łeb, bo zamiast komiksowej opowiastki zostałam zmuszona do myślenia i wytworzenia w sobie stanowiska. Uwielbiam takie zaskoczenia. I na tym właściwie zakończę moje zachęty - odkryjcie ten ląd sami. Warto!
Co za tym idzie - zachęcam gorąco do przeczytania "Belgijskiej melancholii". Warto poświęcić temu tytułowi uwagę, czas i myśli. Polecam gorąco wszystkim zainteresowanym historią, polityką, dziejami Europy, wszystkim, co dzieje się wokół nas. Nastawcie się na ostre buszowanie w internecie - Wasz głód wiedzy zostanie mocno niezaspokojony.
Kategoria: literatura faktu, reportaż
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA 2011, s. 288.
Moja ocena: 5/6
Książka Marka Orzechowskiego to nie reportaż, ani przewodnik turystyczny, a raczej dogłębny opis pozbawiony wartościowania. Wieloletni korespondent TVP stara się pokazać przede wszystkim tło, ocenę zostawiając czytelnikowi. Panoramę belgijskiej melancholii roztacza szeroko - poznajemy historię kraju, bez politycznej poprawności, zwyczaje, nałogi, codzienne życie. A wszystko to z perspektywy osoby z zewnątrz, która kraj poznała dogłębnie.
Przy próbie wyliczenia tematów z którymi rozprawia się autor, przed przeczytaniem książki, można odnieść wrażenie, że kluczem wyboru była kontrowersyjność. Nic bardziej mylnego - problem kolonii belgijskiej w Kongo, kolaboracja z nazistami, prześladowania Żydów, podział kraju na część walońską i flamandzką czy ignorancja wobec władzy zostały przedstawione rzetelnie, bez cienia sensacji. Wyważony ton wypowiedzi autora wydaje się być potwierdzeniem głębokiej obserwacji kraju, w którym przyszło mu pracować.
Powrócę w tym miejscu do myśli, którą rozpoczęłam tę notkę. W Belgii byłam z zerową świadomością tego, jak głęboki jest podział kraju na dwie części. Z jeszcze mniejszą wiedzą na temat belgijskiej krwawej przeszłości kolonialnej. I wielu, wielu innych aspektów, na które oczy otworzył mi Marek Orzechowski. Już bardzo dawno nie przeczytałam książki, która tak bardzo zainspirowałaby mnie do dalszych poszukiwań i pogłębiania wiedzy. Nastawiałam się na lekki reportażyk z opowiastkami kulinarnymi w tle - lekko, łatwo, strawnie i kolorowo. Dostałam obuchem w łeb, bo zamiast komiksowej opowiastki zostałam zmuszona do myślenia i wytworzenia w sobie stanowiska. Uwielbiam takie zaskoczenia. I na tym właściwie zakończę moje zachęty - odkryjcie ten ląd sami. Warto!
Co za tym idzie - zachęcam gorąco do przeczytania "Belgijskiej melancholii". Warto poświęcić temu tytułowi uwagę, czas i myśli. Polecam gorąco wszystkim zainteresowanym historią, polityką, dziejami Europy, wszystkim, co dzieje się wokół nas. Nastawcie się na ostre buszowanie w internecie - Wasz głód wiedzy zostanie mocno niezaspokojony.
Kategoria: literatura faktu, reportaż
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA 2011, s. 288.
Moja ocena: 5/6
Jak tylko przeczytałam w tytule przymiotnik "belgijska", od razu pomyślałam o czekoladkach, a że na okładce są właśnie one to spodziewałabym się czegoś innego po tej książce. Reportaże raczej mnie nie pociągają, ale być może z tą pozycją si zapoznam przez ewentualnym wyjazdem do Belgii. Mimo wszystko lubię odwiedzać miejsce posiadając już o nim jakieś informacje.
OdpowiedzUsuńPodobnie to u mnie wyglądało, dlatego bardzo zachęcam do książki Marka Orzechowskiego :)
UsuńAkurat ja reportaże uwielbiam, ale ten to taki nieco w starszym stylu.
To ciekawe, bo byłam w Belgii kilka miesięcy temu i szczerze powiedziawszy moja wiedza na temat tego kraju nadal jest na bardzo niskim poziomie. Nie miałam pojęcia o kolonijnej przeszłości Belgów. Bardzo lubię reportaże, dlatego chętnie sięgnę po powyższą publikację :)
OdpowiedzUsuńZupełnie jak ja. Jest sporo ciekawych książek na ten temat, chociażby ostatni Hochschild.
UsuńO tym kraju nie wiem praktycznie nic. No poza czekoladkami oczywiście. Właściwie, to bardzo chętnie dowiedziałabym się czegoś nowego ;)
OdpowiedzUsuń