Pamiętam, że na lekcjach języka polskiego w szkole podstawowej zanim przystępowaliśmy do omawiania lektury, zalecano nam sporządzenie noty biograficznej autora. Jako, że były to czasy przedWikipediowe, spędzaliśmy popołudnie wertując encyklopedię i redagując oraz przepisując (ręcznie!) notkę o autorze. Pomijając wszelkie pozytywne aspekty dotyczące myślenia nad tym, co piszemy - dawało nam to sporą wiedzę o samym autorze. W liceum zwyczaj ten był kontynuowany - moja polonistka często powtarzała, że bez znajomości biogramu autora nie można się w pełni pokusić o interpretację dzieła. Po cóż ten wywód? A po to, że sama siebie chciałabym w tym miejscu pochwalić za idealną kolejność czytania. To będzie kolejne wstydliwe wyznanie w mojej blogowej karierze - jestem Ania i nie czytałam jeszcze niczego, co wyszłoby spod pióra Philipa Rotha. Ach i po bólu ...
Wstyd, nie-wstyd - jest okazja, aby się zrehabilitować. W moje ręce trafiła autobiografia powieściopisarza wymienianego od wielu lat jako murowanego kandydata do Nagrody Nobla. Philip Roth, urodzony w 1933 roku w stanie New Jersey, to amerykański pisarz żydowskiego pochodzenia. W "Faktach ..." rozlicza się ze swoją przeszłością. Nie czytając żadnej z jego powieści, trudno będzie odnieść się do wątków autobiograficznych, które wykorzystywał w swoich publikacjach, ale mogę pokusić się o ocenę "Faktów ...", które w gruncie rzeczy są bardzo dobrze sfabularyzowaną biografią.
Pierwszym i najbardziej mocnym wrażeniem po zakończeniu lektury jest sposób w jaki autor próbował zmierzyć się z tematem pierwszej żony - Josie. Sam wydawca (Czytelnik) wskazał pięć głównych wątków, wokół których oscyluje autobiografia Rotha. Dla mnie jednak głównym bohaterem biografii jest właśnie Josie. Kobieta o której Roth mówił, że stała się "dziewczyną jego marzeń" - wielokrotnie podkreślał, że to w jaki sposób z nim postępowała było na tyle świetne literacko, że najlepszy powieściopisarz nie wymyśliłby lepszych wątków. Wiele wydarzeń zostało - według zapewnień autora - wykorzystanych jako kanwa fabuły jego powieści. Najdobitniej opisywał P. Roth historię domniemanej ciąży Josie - zainteresowanych odsyłam do lektury, gdyż przyznaję -literacko historia jest po prostu mocna. I mroczna. Związek z rozchwianą emocjonalnie kobietą, jaką niewątpliwie była Josie, spowodował, że pisarzowi trudno było się już później z kimkolwiek związać. W "komentarzu" do biografii, napisanym przez Nathana Zuckermana - jednego z bohaterów powieści samego Rotha, autor sam sobie zarzuca bycie złym człowiekiem wobec kobiety, która była w gruncie rzeczy alkoholiczką. Z jednej strony gładki obraz mężczyzny z zasadami w "głównej" części biografii i totalna krytyka w liście od Zuckermana będącym jakby podsumowaniem "Faktów ..."- daje nam to w miarę pełny, choć nadal subiektywny obraz Philipa Rotha jako mężczyzny i męża.
Mocno eksponowanym wątkiem jest również tożsamość autora. Sporą część swoich rozważań Philip Roth poświęca kwestii swojego domniemanego antysemityzmu, jednak całość jest przesycona szacunkiem dla swoich przodków i ich religii (mimo, że w dość ironiczny sposób przedstawione są przygotowania młodego Rotha do bar micwy). Jego publikacje w czasopismach, powieści, były szeroko komentowane przez środowiska judaistyczne. Dla samego Rotha było to trudne doświadczenie, z czym próbuje się zmierzyć w "Faktach ...".
Jak wspomniałam wcześniej, powieść kończy się listem-recenzją napisaną przez jednego z bohaterów powieści Rotha - Nathana Zuckermana. Jest to atak na samego autora, swoiste wylanie wiadra z pomyjami i odbrązowienie wizerunku, który został misternie utkany w części właściwej autobiografii. Jeśli Philip Roth w tak smakowity sposób kończy większość swoich powieści - czuję, że moje czytelnicze serce bardzo go pokocha. Warto też wspomnieć, że "Fakty ..." reprezentują styl pisania, który bardzo lubię, a mianowicie pisanie o Ameryce lat 50., 60., 70. - o tym niepowtarzalnym klimacie, stylu tych lat. Dla mnie idealnych - w literaturze, filmie, sztuce. Wplatanie detali, opisów wydarzeń, które wtedy miały miejsce - chociażby w przypadku "Faktów" zamachu na Martina Luthera Kinga, czy rewolucji '68.
Podsumowując - autobiografia Philipa Rotha - początkowo budująca obraz amerykańskiego inteligenta, który w dość mało spektakularny sposób zaczyna karierę pisarską i zaskakująca zakończeniem, jest w gruncie rzeczy jak dobra powieść. Mnie, jako osobę zupełnie nieznającą twórczości Philipa Rotha, zachęciła (i to bardzo!) do sięgnięcia po jego powieści. Polecam i przyznaję rację moim mentorkom z czasów szkolnych - znajomość biografii autora pozwala lepiej zrozumieć jego dzieła.
Kategoria: autobiografia
Czytelnik 2011, s. 224
Biblionetka: 4,5/6
Lubimy czytać: 6/10
Moja ocena: 4+/6
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Czytelnik oraz portalu Sztukater.pl .
Życie pisze najlepsze scenariusze, tak się powszechnie mówi i to jest prawda fundamentalna. Każdy człowiek to potencjalny bohater literacki, bo życie każdego to ciągła sinusoida. Ile cieni postaci wyrwanych z kart książek to odbicia lustrzane autentycznych powieści. Dlatego tak cenię biografie, biografie ludzi nietuzinkowych i znamiennych. Co do autobiografii to zawsze zastanawiałam się jak to w rzeczywistości z nimi jest. Czy zawsze są do końca wiarygodne, mimo wiadomości z pierwszej ręki, czy wręcz przeciwnie- to próba zatuszowania czegoś, przedstawienia swojej osoby w innym świetle...
OdpowiedzUsuńUwielbiam wszelkiego rodzaju biografie :) Z wielką chęcią przeczytałabym i tą. Ach i pomyśleć, że mogłam ją mieć :D
OdpowiedzUsuń@Kasia - na pewno ta autobiografia zwykła nie jest. Czemu? Nie zdradzę, lecz zachęcam do przeczytania. A biografie, również te auto-, pozwalają spojrzeć troszkę inaczej na autora, jego dzieła. I często zrozumieć - i jedno drugie.
OdpowiedzUsuń@miqaisonfire - pomyśleć, pomyśleć :D
OdpowiedzUsuń