sobota, 1 października 2011

Klub Matek Swatek. Operacja: Londyn - Ewa Stec




Filmom sequele (czy mówiąc po polsku: kontynuacje) nie wychodzą na dobre. Książkom? A tu już różnie bywa. W przypadku książki pani Stec pomyślałam, że o ile "Klub Matek Swatek" spokojnie można by przenieść na ekran i stworzyć z tej historii coś bardzo ekranowego, o tyle kontynuacja odebrała mi wszelkie złudzenia. Pani Ewa poszła złym tropem. Przedobrzyła. A już pradawni Słowianie powtarzali niczym mantrę - co za dużo to niezdrowo.

Tradycyjnie - od początku. Panie z Klubu Matek Swatek (powtórzmy raz jeszcze - oby nasze rodzicielki nie wpadły na taki pomysł - chór odpowiada: AMEN!) otrzymały zlecenie. I to nie byle jakie, gdyż wymagało one tymczasowej emigracji. Zaniepokojona mamusia wysyła KMS do Londynu celem "przypadkowego" zetknięcia jej córki Alicji z synem jej bliskiej znajomej - Igorem. Panie, lekko zaniepokojone brakiem znajomości terenu, jako ambitny zespół - zadanie biorą na swoje menopauzalne barki (to nie jest złośliwość z mojej strony - wyjaśnienia poniżej). Na miejscu, jak to zwykle w takich historiach bywa, okazuje się, że każdy jest kimś zupełnie innym niż tym za kogo się podaje. I historia się gmatwa. Gmatwa tak, że nawet wnikliwy czytelnik przestaje nadążać.

Matki-Swatki niestety troszkę zgubiły swojego ciętego humoru. Stały się chaotyczne, niezgrane i ... niestety, stały się ofiarami nadpobudliwej inwencji pani Stec. Mam nadzieję, że pani Ewa nie zapragnie raz kolejny fundować "kontynuacji" - może być wyjątkowo boleśnie. W "KMS. Operacja: Londyn" zupełnie nie ma tego błysku, co w poprzedniej książce. "KMS" połknęłam w jeden dzień. Tak, połknęłam. Było zabawnie i ze swadą. Kontynuację męczyłam tydzień. Bo zniechęcała. Niestety skutecznie. Mocno drażniło podkreślanie, że mimo, iż Matki-Swatki to kobiety w czasie menopauzy, to mogą działać, być fantastyczne, podobać się facetom i biegać po Londynie z giwerą. 

Autorka padła ofiarą swojej wyobraźni. Wprowadziła tyle wątków, próbując jednocześnie nawiązywać znacznie do "KMS", że w pewnym momencie zabrakło jej pomysłu jak z wybrnąć z tego zaplątania. No i wyszło banalnie. A szkoda, bo odniosłam wrażenie, że w Matkach-Swatkach tkwi ogromny potencjał. Stąd i porównanie do J. Chmielewskiej. Na plus dla pani Stec - było jednak parę zabawnych momentów, cięte riposty i wartkie dialogi - szkoda, naprawdę szkoda, że było ich mniej kosztem zbyt dużej, jak na taką historię liczby bohaterów i wątków.

Interesująco wypadła też próba opisania Londynu w wykonaniu pani Stec. Ciekawie pokazała wielokulturowość tego miasta, wątek emigrantów z różnych krajów również dodał kolorytu całej historii. Jednak - jak wyżej - co za dużo to niezdrowo - i próba rozwinięcia wypadła niestety blado.

Podsumowując - kto zacznie czytać panią Stec od "Operacji Londyn" może się zawieść. Osoby, które przeczytały wcześniej "KMS" pewnie nieco uszczkną z kredytu zaufania, jednak  zarówno ci pierwsi, jak i ci drudzy pewnie nie sięgną po ewentualną kontynuację. Pani Stec dam na pewno "szansę" w innych jej książkach, bo każdemu może zdarzyć się wypadek przy pracy. A "Operacja: Londyn" - lektura na plażę, do pociągu, ale raczej nieporywająca. Lepiej przeczytać jeszcze raz "Klub Matek Swatek".

Kategoria: literatura współczesna polska
Wydawnictwo Otwarte 2011, s. 378
Biblionetka: 2,75/6
Moja ocena: 3/6

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwarte. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
Template developed by Confluent Forms LLC