Mam ogromny problem z polską literaturą poważną. Pisząc "poważna" mam na myśli prozę nagradzaną, wyróżnianą, docenianą przez krytyków, obwoływaną objawieniem, arcydziełem, bóg-wi-czym-jeszcze. Masłowska mi nie podeszła ani trochę, Kuczok nawet się spodobał. Mój problem z takim pisaniem polega głównie na tym, że go klasycznie "nie łapię". Osoba pisząca przemawia do mnie językiem tak udziwnionym, tak wykręconym, że przy całym moim uwielbieniu do absurdu stosowanego ... nie rozumiem i nie czerpię przyjemności żadnej. Ignacego Karpowicz mocno cenię za felietony w ś.p. BLUSZCZu, gdzie trafnymi sformułowaniami, celnymi zdaniami i doskonałymi porównaniami doprowadzał mnie do parsknięcia, śmiechu, uciechu. Bluszczu nie ma, comiesięcznej dawki Karpowicza nie ma, trzeba było zastosować środek zastępczy. I tak oto w moje ręce trafiły "Balladyny i romanse".
Miałam tremę przed czytaniem. Podejść było kilka. Bo gruba, a ja do czytania ostatnio serca nie mam. Bo nagrodzona, a ja tak średnio merytorycznie przygotowana do literatury wysokich lotów. Bo lato i za dużo się nie chce. Wymówek było pod dostatkiem. Spotkanie stopnia pierwszego nie okazało się straszne, bolesne ni trudne. Bo "Balladyny ..." czyta się paskudnie przyjemnie. Jest chaos, absurd, groteska, zamieszanie z zamerdaniem. Ale tylko na początku - im dalej w treść, tym bardziej klarownie, choć niekoniecznie mniej absurdalnie.
Pomysł był prosty i średnio świeży. Bogowie postanawiają zamknąć interes zwany "religią", likwidują niebo, piekło, zstępują na Ziemię, do promocyjnego kraju i ... w zamyśle zaczynają żyć jak ludzie. Ci, którzy stają na ich drodze zadania nie ułatwiają, gdyż są godnymi przedstawicielami gatunku - nie obce im problemy, rozterki emocjonalne, zdrady, przestępstwa. Anka, Olga i Janek - nimfomanka, pięćdziesięcioletnia dziewica oraz młodociany przestępca, uwikłani w trójkąt, Rafał i Bartek - przyjaciele porzuceni przez kobiety, ukrywający się w świecie filmów batalistycznych, Maciek i Paweł - para homoseksualna przeżywająca kryzys oraz Kama i Artur - para heteroseksualna na chwilę przed ślubem. W to wszystko wplątują się Hermes, Ares oraz ich syn Eros, Atena przeżywająca romans z Ozyrysem, Afrodyta rozczarowana ludzką cielesnością Lucyfera, Nike spotykająca się z Jezusem.
Ignacy Karpowicz bawi się motywami znanymi z mitologii - historie przestawianie niczym klocki w układance. Wszystko tutaj przenika się wzajemnie, miesza. Nic nie jest takie, jak przedtem. Wychodzi się z tego lekki chaos, zabarwiony absurdem, groteską. Niejednokrotnie Karpowicz balansuje na granicy dobrego smaku, obrazoburstwa czy nawet kiczu. Finalnie wypada to jednak wyjątkowo zgrabnie. Kompozycja została przemyślana - historie łączą się i nabierają sensu. "Balladyny..." to nie tylko zabawa motywami kulturowymi, ale też dawka doskonałego humoru, szarżowanie językiem (totalnie ciekawa, jakże mi bliska składnia). Autor sprowadza religię do języka pop i poprzez fabułę zadaje czytelnikowi pytanie - czy wierzenia/religia to wartość, która nadal ma rację bytu w XXI wieku?
Uzasadnienie wyboru kapituły Paszportów Polityki wydaje się być najlepszym podsumowaniem: "Za rozmach, odwagę i poczucie humoru oraz zaufanie do czytelnika, który zostaje zaproszony do inteligentnej rozmowy o współczesności". Powieść nie spowodowała u mnie eksplozji zachwytu, jednak poruszyła mnie i mój umysł, na tyle, aby pozwalać sobie na przemyślenia podczas lektury. Zdecydowanie nowatorskie, odważne podejście do religii i miłości.
Kategoria: współczesna literatura polska
Wydawnictwo Literackie 2010, s. 580.
Biblionetka: 4,76/6
Lubimy czytać: 6,86/10
Moja ocena: 4+/6
Czekałam na recenzję tej książki i z ogromnym zainteresowaniem przeczytałam Twoją. Już od dłuższego czasu "Balladyny..." migają do mnie z księgarnianych półek, ale jakoś zawsze miałam obawy podobne do Twoich. Teraz już wiem, że nie taki diabeł straszny :)
OdpowiedzUsuńdobra recenzja
OdpowiedzUsuńksiążka jednak nie w moich klimatach
pozdrawiam
@bezrobotna.pl - to chyba ten rodzaj powieści, do której fajnie jest podejść bez oczekiwań. Mi przypadła do gustu i polecam innym.
OdpowiedzUsuń@Miłośniczka Książek - dziękuję.
O właśnie, ja podobnie nie trawię polskiej udziwnionej literatury. "Balladyny i romanse" już jednak ktoś kiedyś zachwalał, że da się przeczytać, więc chyba się z nią uporam :)
OdpowiedzUsuń