Po "Buddenbrooków" sięgnęłam w ramach przygotowania się do czytania "Cevdet Beja..." O. Pamuka. Nie raz i nie dwa odczuwałam pewien dyskomfort czytając książkę, która odnosi się klasyki, a ja tej klasyki po prostu nie znałam. Powoli, krok po kroku, zaległości nadrabiam, a teraz przyszedł czas na literkę B jak Buddenbrookowie.
Thomas Mann otrzymał za nią Nagrodę Nobla (plotka głosi, że "oficjalnie" za nią). Była to jego pierwsza książka, której inspiracją były losy jego rodziny. Dokładnie biografii autora nie prześledziłam - wiem jednak, że on, jak i jego brat, byli pisarzami i nie podtrzymywali kupieckiej tradycji rodzinnej. Po pobieżnym chociażby zapoznaniu się z notką na Wikipedii, można odnaleźć wiele odniesień autobiograficznych w "Buddenbrookach".
Już sam tytuł wskazuje w jakim to kierunku będą się układać losy Buddenbrooków. Poznajemy rodzinę w momencie zakupu pięknego, wytwornego domu, który ma być symbolem ich możności. Tytułowi bohaterowie to kupcy z miasta Lubeki. Śledzimy ich losy przez cztery pokolenia, obserwując powolny upadek idei, które wyznawał założyciel rodzinnej firmy Jan Buddenbrook.
Przyznam się, że z początku czytało się paskudnie ciężko - szczegółowe opisywanie postaci, pomieszczeń, uczuć, odczuć sprawiało, że zgubiłam się w tym gąszczu. Jednak zgrabnie wplecione ironiczne uwagi narratora i bardzo wyraziście zarysowane charaktery głównych postaci, sprawiły, że czytanie stało się prawdziwą przyjemnością.
Mogłabym się spróbować mądrzyć się na temat leitmotivów dotyczących oper Wagnera, odniesień stanu zdrowia do stanu ducha czy też roli kolorów w powieści. Jednak nie byłoby to moje zdanie, a mądrości wyczytane w Wikipedii. Dla mnie była to dobra powieść. Powieść z tego rodzaju, jakie pisano chyba tylko w XIX wieku , gdzie czytelnik jest dopieszczony literacko. Kiedy zamykasz taką książkę po przeczytaniu, wiesz, że to, co czytałeś było dobre.
Historia jest interesująca - Mann pokazuje jak zbytnie roztkliwianie się nad sobą i swoją pozycją niszczy czystego ducha interesu. W brutalny sposób pokazuje jak kompleksy dotyczące miejsca na drabinie społecznej wpływają na członków rodziny - mimo bogactwa i dobrej pozycji w mieście, odczuwają dyskomfort z braku "von" przed nazwiskiem i starają się tę pustkę wypełniać wytwornym noszeniem się czy to domostwem.
Przez całą powieść wracają pewne osoby z charakterystycznymi stwierdzeniami czy zachowaniami. Bardzo, ale to bardzo urzekła mnie ironia, którą autor - im dalej w powieść - stosuje obficie. Czuć, że nie darzy on swoich bohaterów subiektywną sympatią, ale stara się ich oceniać w kontekście ich zachowań i podjętych decyzji.
Interesujący jest dla mnie motyw księgi rodzinnej, w której to zapisywane są ważne wydarzenia. Robił to przeważnie senior rodu. Zastanawia mnie czy nie było to inspiracją dla "Księgi ojców" ...
Polecam gorąco, pomimo szczegółowości opisów i niekiedy nieznośnej rozwlekłości. Piękny język, dbałość o fabułę - dobry czytelnik tym nie wzgardzi. Klasykę znać trzeba - to pewne. I zdecydowanie warto zarezerwować sobie czas na "Buddenbrooków".
Kategoria: klasyka obca
Wydawnictwo TMM Polska 2007, s. 736
Biblionetka: 4,79/6
Lubimy czytać: 4,14/5
Moja ocena: 5/6
Hm, osobiście ostatnio wolę unikać dołujących książek - a historia upadku z taką się kojarzy. Trzeba będzie jednak za jakiś czas rzeczywiście po to sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńKiedyś z pewnością przeczytam tę książkę, ale jak to z klasyką bywa, boję się,że będę mieć zbyt duże oczekiwania albo ( co gorsze) nie zrozumiem geniuszu powieści.
OdpowiedzUsuń@Karodziejka - no troszkę jest dołująca..czuć w niej mocno jesień. Ale emocjonalnie jest ona ... neutralna dość. Zastanawiałam się po Twoim komentarzu czy jest smutna czy wesoła... i tak - jest neutralna.
OdpowiedzUsuń@Dosiak - po przeczytaniu analizy na Wikipedii zrobiłam dość zdziwioną minę, ale "Buddenbrookowie" nie są trudni w odbiorze, mimo, że nie zauważyłam dominacji koloru żółtego i niebieskiego w treści :)
Ja się też niedługo za tą powieść zabiorę:)
OdpowiedzUsuńCzytałam :) nawet w tym samym wydaniu co wkleiłaś okładkę.
OdpowiedzUsuńNie jest to książka łatwa, ale czyta się dobrze, chociaż ja od chwili zakupu czekałam chyba dwa lata na przeczytanie
Mnie się podobała:)pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńAch, moja kopia została w Polsce! Chyba poproszę siostrę, żeby mi wysłała.
OdpowiedzUsuńTeż musze nadrobić ogromne braki w klasyce!
Zbieram się do tej ksiażki już jakiś czas. Kilka razy miałam w ręku egzemplarz biblioteczny, wyd. dwutomowe, zniszczone, z małym, zbitym drukiem. Nie wzięłam.
OdpowiedzUsuńTym postem mnie tak zachęciłaś, że będąc ostatnio u koleżanki oswajałam się z jej wydaniem (to samo co na zdjęciu), przeczytałam pierwszą stronę i wiem, że przyjdzie na nią czas. Musi jednak pan Mann poczekać, bo póki co wyszłam z "Książką" Łozińskiego, do kolejnej pożyczki szykuje się Głowiński i jego "Kręgi obcości" już się nie mogę doczekać:)
Z Manna czytałam tylko "Czarodziejską górę", która to książka absolutnie mnie zaczarowała (zdarza mi się ją otwierać raz na jakiś czas na chybił trafił i podczytywać) Przyznam się szczerze, że bardziej mnie interesował wątek miłosny i obyczajowy niż rozprawki filozoficzne, dlatego te drugie czytałam mało uważnie:)) Pozdrawiam:)
@papryczka - no wydanie książkę czyni. Jeśli chodzi o stare biblioteczne wydania z mikrodrukiem - nie dla mnie. Męczy takie czytanie. Wydanie, które czytałam jest w miarę OK - jednak nadal tekst za bardzo zbity. Lubię lekkie prześwity między wersami - szybciej się czyta po prostu.
OdpowiedzUsuń"Czarodziejskiej góry" nie czytałam, ale jestem przekonana, że przeczytam. Bo "Buddenbrookowie" po prostu mi się podobali, o!
@Kinga Bee - ja sukcesywnie nadrabiam zaległości w "must read". Lista jest ogromna i cały czas coś do niej przybywa. Ból czytelnika.
@montgomerry, Kasiek - swoje przeleżała, ale warto. Lubię klasykę - za styl, za piękne słowa, za piękne zdania trącące myszką. To jest klimat. Jestem troszkę retro, więc bardzo mi to odpowiada.
@Aneta - czekam na recenzję!