sobota, 2 kwietnia 2011

Malowany welon - Maugham W. Somerset




Zbierałam się jak sójka za morze do tej notki. Dlaczego? Bo trudno jest mi się odnieść do książki, która nie zrobiła na mnie ani negatywnego, ani pozytywnego wrażenia. Poza tym - męczyłam ją niemalże miesiąc. Jak na kieszonkowe wydanie z dużą czcionką o raczej małej objętości - słabo. Ale powoli, powoli ...
Kitty to rozpieszczona, wytresowana do życia na salonach, starzejąca się panna na wydaniu. Kiedy dowiaduje się, że jej młodsza siostra ma niebawem wyjść za mąż - popada w panikę i popełnia małżeństwo "z rozsądku" - z pierwszym napotkanym adoratorem. A ten nie jest znów taki "feee", gdyż jest on doktorem nauk medycznych ze specjalizacją z bakteriologii. Nie ma różowego pyłku i "big love", ale na osłodę Kitty zostaje wywieziona do Szanghaju, gdyż tam Walter, jej mąż, pracuje. Poznaje tu wicegubernatora - Charliego i nawiązuje się pomiędzy nimi płomienny romans. Pewnego upalnego popołudnia, nakrywa ich mąż. Banalna historia, nieprawdaż? Jednak ów zamiast karczemnej awantury wybiera dużo bardziej wyrafinowaną karę w imię zasady, iż zemsta lepiej smakuje na zimno. Zabiera swoją małżonkę w epicentrum epidemii cholery. Na totalne bezludzie, gdzie jej towarzyszami są siostry zakonne oraz oficer, który umila jej czas konwersacją. W rozkapryszonej Kitty powoli następuje przemiana.
Co na plus? Dbałość o język. Jest on piękny, niezbyt wyrafinowany, ale i nie prostacki (po "Lawendowym Pyle" - miód na moje czytelnicze serce). Wynika to pewnie z przedwojennego tłumaczenia. Nieskażonego niczym - to na myśli miałam. Wyraziste postaci - udało mi się nie skazić filmem przed przeczytaniem książki, także bez trudu wyobrażałam sobie głównych bohaterów. Ciekawa fabuła. Minus - potraktowanie czytelnika jako małego bachorka, który nie lubi dopowiedzeń. Gdybym mogła coś poprawić, to pewnie ucięłabym historię nieco wcześniej. A niech się czytelnik domyśla...mózg ma przecież!
Zainteresowała mnie jedna kwestia - pochodzenie tytułu. Doszperałam czym autor się sugerował (tytuł jest zainspirowany sonetem Percy'ego Bysshe Shelley'ego - "Lift not the painted veil which those who live / Call Life" - do przeczytania tu). Jednak nadal czuję się głodna wiedzy w tej kwestii. Jakieś pomysły? Sugestie?
Nowy zwyczaj nastał - z moim oglądaniem ekranizacji to jest trochę tak, jak było z napisaniem tej notki - odkładam i odkładam. A tym razem - obejrzałam. Ładny film. Cukierkowy bym nawet powiedziała. Oczywiście, że odbiega od książki. I mam trudność z osądzeniem co lepsze - film czy książka. Są potraktowane z nieco innego punktu widzenia, co utrudnia ich porównanie. Jako książkolub, przyznam jednak pierwszeństwo książce. Za co? Za zakończenie. Paradoksalnie.

Kategoria: Literatura piękna/klasyka obca
Świat Książki 2007,  s. 288
Biblionetka4,27/6
Lubimy czytać3,03/5
Moja ocena: 4/6

1 komentarz:

  1. Ośmielę się przyznać pierwszeństwo filmowi, ale to po części dlatego, że dane mi było obejrzeć go na długo przed lekturą i wywarł na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Bardzo bowiem lubię takie miłe dla oka kino. Co do samej książki - szaleństwa nie było, lecz czytało się ją przyjemnie. Podobnie jak Ty skróciłabym trochę tę historię, ale mimo to nie żałuję czasu, który jej poświęciłam. Pozdrawiam i zapraszam do mnie ;)

    OdpowiedzUsuń

.
.
Template developed by Confluent Forms LLC