Po "Kodzie da Vinci" Dana Browna namnożyło się thrillerów z wątkiem historycznym/archeologicznym/religijnym/jakimkolwiek innym. Schemat mniej więcej podobny - bohater - wcielenie wszelkiego dobra, niesamowite odkrycie (przełomowe, burzące dotychczasowy porządek świata), przeciwnik - dla odmiany wcielenie wszelkiego zła, gonitwa przez pół świata, po drodze mnóstwo bełkotu naukowego, 30 stron przez zakończeniem historii wielka bijatyka, no i szlachetny bohater wychodzi bez szwanku, a tajemnica nie zostaje ujawniona. Na Dana Browna i jemu podobnych mam uczulenie. Z prostej przyczyny - poza drobnymi różnicami, książki brownopodobne są niemal identyczne i ... dość banalne. Bohaterowie są tworzeni według klucza - dobry i zły. Zakończenie jest przewidywalne od samego początku. Literatura plażowa. Po tygodniu nie pamiętasz o czym czytałeś.
W przypadku "Skarbu heretyka" scenariusz powieści w klimacie Dana Browna jest mniej więcej spełniony. Mamy kryształowo czystego w sensie moralnym głównego bohatera Bena, o jak wiele mówiącym nazwisku, Hope. Były żołnierz, który w wyniku traumatycznych wydarzeń odchodzi ze służby i postanawia poświęcić się prowadzeniu firmy, która w wielkim skrócie - ma ratować świat. Złem wcielonym jest tutaj (troszkę mam wrażenie przypadkowo) - Khaled Kamal, terrorysta egipski, który ... chce zapanować nad światem i zniszczyć pięć największych miast świata zachodniego, a przy okazji nieźle obłowić się zabytkami starożytnego Egiptu. Jest i postać niemal dwulicowa (dlaczego "niemal" - odsyłam do książki) - pułkownik Harry Paxton. I mnóstwo postaci pobocznych, mniej lub bardziej ważnych. Co jest tłem historycznym - ukryte skarby pochodzące ze starożytnego Egiptu, a mianowicie z czasów faraona heretyka -Echnatona. Faraon ten, jako pierwszy w historii, postanowił odejść od politeizmu i odrzucił, tradycyjne dla Egiptu wielobóstwo. Kapłani, z dnia na dzień stali się przeciwnikami politycznymi. Jeden z owych kapłanów, postanowił ukryć symbole bóstw, które już ówcześnie stanowiły ogromną wartość. "Skarbiec", w którym je złożył nie został odnaleziony do naszych czasów...
Jak już napisałam wcześniej literatura jest stricte urlopowo-plażowa. Dlaczego? Ano dlatego, że nie da się brać ni troszkę na serio, tego co główny bohater wyprawia. Ben jest nieskazitelny moralnie, nic nie jest w stanie złamać jego moralnego prowadzenia się, jednocześnie psychika bohatera jest skrajnie infantylna. Zakochuje się w kobiecie, którą widzi pierwszy raz i to przez kilka sekund. I to zakochuje się tak, że to dla niej postanawia zbawić świat. Jestem pełna podziwu dla farta bohatera - niczym w bajce - próbuje się do kogoś dodzwonić, ta osoba od razu odbiera telefon, jednak nie chce rozmawiać z Benem. Ten postanawia się udać do niej osobiście, to jest w podróż z Paryża do Edynburga, co zajmuje mu jakieś 4 godziny. Kiedy udaje się na lotnisko oczywiście znajduje czekający na niego samolot, z wolnymi miejscami, który odlatuje już za chwilę. Kiedy dociera do osoby, która nie chciała z nim uprzednio rozmawiać przez telefon, ta nadal siedzi w swoim biurze, jakby na niego czekała. Takich "kwiatków" w "Skarbie ..." niestety, aż za dużo. Skojarzenia z filmami ze Stevenem Seagalem raczej nieprzypadkowo wykluły się w mojej głowie. Ben jest również nadczłowiekiem - pod trzech butelkach wina, zapijanych whisky i dwugodzinnym śnie jest w stanie pokonać trasę Normandia-Paryż. W dwie godziny. Ałć.
Doczepiałam się u pana Litmanowicza o rozwlekłe opisy i wplatanie product placement w powieść "Apsara". Pojawiła się u mnie myśl, czy może nie jest to typowo męska maniera pisania. Zaczynam skłaniać się ku tej hipotezie, gdyż u S. Marianiego jest dokładnie to samo - wino marki X wypił facet ubrany w koszulę Armaniego, pachnący YSL. Prestiż w każdym znaku. Dość drażniące. Dorzućmy do tego teatralne gesty w momentach kluczowych dla fabuły, zupełnie wbijające nas w klimat Stevena Seagala, jak chociażby zapalenie papierosa za progiem budynku, który właśnie wybucha i oddalenie się leniwym krokiem. Moja cierpliwość i wyrozumiałość czytelnicza ma swoje granice. Szkoda, że tłumacz nie zadbał o "klimat" rozmów, bo Arab mówiący do Brytyjczyka "nie rozmawiajmy o d ... e Maryni" brzmi co najmniej zabawnie.
Powieść czyta się sprawnie. Przy założeniu, że sięgamy po literaturę rozrywkową nie rozczarujemy się. Jeśli chcemy przeczytać coś oryginalniejszego - możemy mieć poczucie straconego czasu. Fabuła nie jest wyjątkowo oryginalna. Nic, o czym wcześniej nie można by przeczytać u innych. A można przeczytać fajniej. Na plażę idealne. Poza nią - już mniej.
Kategoria: thriller/sensacja/kryminał
Wydawnictwo MUZA 2011, s. 424
Biblionetka: 3/6
Lubimy czytać: 3,75/5
Moja ocena: 3-/6
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwu MUZA oraz portalu Sztukater.pl.
Nie myślałam, że ,,Skarb Heretyka'' będzie taki..przeciętny a ja miałam nadzieję na dobrą, ciekawą i oryginalną historię. No cóż raczej nie chce sprawdzać faktu, czy się rozczaruje czy nie, dlatego tej pozycji mówię pas.
OdpowiedzUsuńZawsze mam mieszane uczucia po lekturze typu "czytam, bo czytam, ale bez większego przekonania". Jest tyle wartościowych książek do przeczytania, a ja wciąż z poczucia obowiązku czytam każda książkę do samego końca, nawet taką, która okazuje się dla mnie słaba. Ciekawe czy mi kiedyś to przejdzie? Chociaż przyznaję uczciwie, że były też książki, które po przebrnięciu krytycznych stron (bądź rozdziałów) okazywały się całkiem przyzwoite. Pozdrawiam ;-*
OdpowiedzUsuń@cyrysia - jeśli chodzi o Egipt to literatura się już chyba wyżyła. Jeśli nie czytałaś wcześniej nic DB to pewnie zaskoczy.
OdpowiedzUsuń@Artsajke - dlatego zawsze powtarzam - czytajmy do końca :) Chociaż czasami troszkę boli :)
Coraz bardziej się nad nią zastanawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie podsumowałaś książki tego typu :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie są przewidywalne i pisane wg tego samego schematu... :)
@Bujaczek - jeśli lubisz taką literaturę, to pewnie się spodoba. Ale niestety dość przewidywalna.
OdpowiedzUsuń@Sol i Alien - Boleśnie według tego samego. Jednak "Skarb heretyka" nie jest najgorszą tego typu. Pamiętam jedno takie paskudztwo "Gliniana biblia" J. Navarro. Wszystkie wątki świata się tam przewijały. No ale pochłonęłam w jeden dzień, zamykając książkę z prychnięciem. I zawsze mam taki sam problem... co myśleć o książce, która wciągnęła, ale która jednak rozczarowała, bo była przewidywalna ...
Czytałam ostatnio, ale mam trochę odmienne odczucia niż Twoje. Jeśli chodzi o głównego bohatera, to rzeczywiście jest delikatnie przerysowany. Ale w większości kryminałów tak bywa, tak samo jak w filmach sensacyjnych. Kule ich się nie imają, zawsze zwycięsko wychodzą z opresji i z reguły "zbawiają świat". To trochę wynika z cech gatunkowych kryminału, że mniej ważny jest bohater, ale za to akcja musi być na wysokim poziomie.
OdpowiedzUsuńA "Skarb heretyka", tu trzeba przyznać, że wciąga od początku. Akcja jest tu wartka, następują zwroty, zakończenie też zaskakuje, a zagadka kryminalna - również jest ciekawa.
Nie czytałam nigdy Dana Browna, bo nie jestem zwolenniczką nowych, rewolucyjnych teorii (szczególnie jeśli chodzi o te związane z wiarą). Ale skłonna jestem stwierdzić, że jeśli porównać Browna i Marianiego, to ten drugi zdecydowanie wygrywa :) Pozdrawiam
@bibliofilka - zgodzę się z Tobą - bardzo w klimacie Jamesa Bonda. Ale nie zgodzę się w kwestii porównania Browna - w moim odczuciu Brown więcej pracy i przygotowań wkłada w książkę. Jednak jego książki są bardziej przegadane. U Marianiego akcja płynie bardziej wartko, gdyż po prostu nie trzeba wyjaśniać sensacyjnych teorii.
OdpowiedzUsuńJa chyba po prostu nie lubię takich książek :)
Pozdrawiam ciepło!