Jak mawia stare porzekadło - nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Czy więc nie powinno czytać się dwa razy tej samej książki? Brwi unosicie, powoli ślecie słowa oburzenia w moją stronę. Nic dwa razy się nie zdarza, a każda książka przeczytana raz kolejny - zostanie przez nas odebrana inaczej. Wracając jednak do pytania, które sama sobie zadałam - nie, zdecydowanie nie czyta się dwa razy tej samej książki. Oczywiście, jeśli za pierwszym razem nam się nie spodobała.
"Belcanto" dość powściągliwie recenzowałam ponad rok temu (swoją drogą można zauważyć, ile daje dużo pisania - moje recenzje zrobiły bardziej rozwlekłe). Wtedy, za pierwszym razem nie spodobała się. Ba! Nawet za dobrze nie zapamiętałam treści. Okazja do ponownego zajrzenia do niej pojawiła się z okazji lutowego spotkania poznańskiego Klubu z Kawą nad Książką. Tak się nieszczęśliwie poskładało, że na spotkaniu pojawić się nie mogłam, książkę jednak postanowiłam mimo wszystko doczytać. Z ciekawości, z przekory, a chyba przede wszystkim z chęci sprawdzenia się - ile pamiętam z treści po ponad dwunastu miesiącach i czy czas oraz kondycja psychiczna, jaką prezentujemy w momencie czytania danej książki mają tak naprawdę wpływ na odbiór tekstu. Przynajmniej w moim wypadku.
I jak wypadł eksperyment? W przeciwieństwie do poprzedniej recenzji/opinii mogę bardziej zdecydowanie opowiedzieć się za tym, że subiektywnie książka mnie nie porwała. Nie potrafię jednak odmówić jej paru zalet - doskonale opisanych postaci, absurdalnego, niemal groteskowego podejścia do tematu oraz nieszablonowości. Niepokoi mnie jednak fakt, że w trakcie czytania nie otwierały się szufladki z gotowymi (znanymi już przecież) rozwiązaniami i zakończeniami. Ja naprawdę niemal nic z tej książki nie pamiętałam. Dużo czytam - to prawda. Bardziej jednak obawiam się, że historia opowiedziana przez Ann Patchett jest na tyle prosta (za chwilę się z tego słowa wytłumaczę), że taką się ją właśnie zapamiętuje. Bez niuansów, które przyuważone przy drugim czytaniu, zrobiły na mnie spore wrażenie.
Dlaczego użyłam określenia "prosta" na tę historię? Tytuł sugerowałby skojarzenia z muzyką. Bel canto to przecież styl w muzyce, w którym śpiew ma współgrać z linią melodyczną. Styl ten był uprawiany najchętniej w baroku, a ten okres w muzyce to z kolei bardzo utylitarne ujęcie tematu - utwory muzyczne miały przede wszystkim uczyć. "Belcanto" Ann Patchett, mimo mnogości elementów wskazujących na muzykę, bardziej odbieram jako obraz pod tytułem "Na pewno porwanie?". Wszelkie smaczki związane z opisem postaci, porównań umkną mi szybko i obawiam się, że znowu zapamiętam tylko tyle, że książka jest historią ataku terrorystycznego, który przemienia się w farsę.
Szczerze łudziłam się, że czytając tę książkę w grudniu 2010 roku byłam na tyle zaaferowana swoim poplątanym życiem, że książki tej najzwyczajniej nie doceniłam. To również, jednak nadal nie potrafię zachwycić się tą historią. Dużą radość sprawiały mi różne detale, które wychwytywałam, doceniając jak bardzo autorka dopracowała szczegóły specyfiku kraju, w którym rozgrywa się akcja (nienazwany kraj w Ameryce Południowej). Portrety charakterologiczne postaci są po prostu świetne. Jednak nie zawsze (moim zdaniem!) doskonałe składniki tworzą dobrą całość.
Książka jest mocno przyzwoita i wiem, że są osoby, którym bardzo się spodobała. Swoją ocenę zmieniłam, nieco ją podnosząc. Czułam się jednak, ponownie, dość sfrustrowana tą historią i nie umiałam dać się jej ponieść. Dlatego podtrzymuję swoje zdanie, że książki, które nie spodobały mi się za pierwszym razem - będę obchodzić raczej z daleka.
Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo REBIS 2008, s. 410
Biblionetka: 4,47/6
Lubimy czytać: 6,42/10
Moja ocena: 4/6
Nie czytałam tej książki, ale swego czasu miałam na to ogromną ochotę. Po Twojej recenzji sama nie wiem co myśleć, nie jestem przekonana, że to lektura dla mnie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń@Dosiak - warto przeczytać, chociażby żeby swoje zdanie wyrobić. Niby wszystko ok i na wysokim poziomie, ale ... nie czuję się w jakikolwiek sposób wzruszona/poruszona przez tą historię.
OdpowiedzUsuńA ja uważam, że to piękna książka, dająca do myślenia (jeśli zagłębisz się w motywy działania a może nawet właśnie niedziałania bohaterów). I do tego - już dawno nie czytałam tak wzruszających i w idealnych proporcjach przedstawionych opisów miłości... kogo? nie powiem, bo zdradzę Wam, co się dzieję.
OdpowiedzUsuń@PrzyAromacieKawy - czytałam książkę drugi raz - mierziła nie mniej niż za pierwszym razem. Zastanawiam się co jest nie tak - bo poszczególne elementy nie były słabe, wręcz bardzo dobre. A całościowo było to dla mnie mocno niestrawne. Autorka pisała zabawnie, z uczuciem, ale ... po prostu mnie nie porwało. Znowu się męczyłam czytając ją, znowu "kończyłam" książkę przez tydzień. Już dawno ustaliłyśmy, że nie podobają nam się te same książki :)
OdpowiedzUsuń