piątek, 6 kwietnia 2012

Musimy porozmawiać o Kevinie - Lionel Shriver




Wstrząsająca, trudna, szokująca. Oto najczęstszy zestaw przymiotników, jaki znalazłam w recenzjach powieści autorstwa Lionel Shriver "Musimy porozmawiać o Kevinie". O filmie słyszałam pobieżnie, recenzje książkowego pierwowzoru swojego czasu zawojowały blogi książkowe. Wszędzie zachwyt pomieszany z szokiem. Przyznam szczerze - dość sceptycznie podchodzę do masowych peanów na cześć konkretnego tytułu. Jednak tym razem biję się w pierś - ta książka, jest jedną z, o ile nie najlepszą z tych, jakie dane było mi przeczytać w ciągu mojego życia. 

Chcąc streścić fabułę wystarczy tak naprawdę jedno zdanie - matka nieletniego Kevina stara się wytłumaczyć i zrozumieć, dlaczego pewnego Czwartku jej syn zamordował kilkanaście osób. Masakry w szkołach uskuteczniane przez nastolatków nieakceptowanych przez otoczenie - to, coś co bezsprzecznie kojarzy nam się ze Stanami Zjednoczonymi (choć dzisiejsze doniesienia pokazują, że nie tylko USA ma ten problem). Autorka bez pardonu wtłacza czytelnika w trudną rolę - narracja jest pierwszoosobowa, oddaje głos Evie, matce Kevina. Poznajemy ją półtora roku po Czwartku. Listy adresowane są do jej męża Franklina. Eva dokonuje w nich oczyszczenia, spowiedzi, tłumaczenia. Poznając historię tylko z jednej perspektywy zostajemy poddani niełatwej próbie - staje przed nami pokusa wydania osądu. A w przypadku historii tej rodziny, nie będzie to takie proste ...

To jedna z tych powieści, które już z początku wywołują w czytelniku poczucie dyskomfortu. W miarę czytania - uczucie to niebezpiecznie się zwiększa. Już pierwszy rozdział jasno i dobitnie pokazuje nam, że ta historia nie będzie ani lekka, ani łatwa, ani tym bardziej przyjemna. Kevin nie jest wymarzonym i wyczekanym dzieckiem. Jest swoistą formą kompromisu pomiędzy Evą a Franklinem. Eva jest kobietą spełnioną - ma kochającego męża, ciekawą pracę, która daje jej sporą satysfakcję umysłową i finansową. Nie potrzebuje dziecka i nie ma problemu, aby się do tego otwarcie przyznać. Co w sytuacji, jeśli jej mąż tego dziecka jednak pragnie? Na dużo płytszym poziomie problem ten próbowała zbadać E. Giffin w "Dziecioodpornej". U Giffin jednak były to różowe mrzonki na tle pastelowych chmurek - L. Shriver problem potraktowała bardziej kompleksowo. Od Evy uzyskujemy relację szczerą i bezkompromisową. Kevin według niej to dziecko złe do cna, złośliwe, uparte, piekielnie inteligentne. 

Po słowach, które padają z ust Evy, znów łatwo jest wyrzucić z siebie osąd, że taka kobieta nie powinna być matką. I ona nieustannie zadaje sobie pytanie: po co ludziom dzieci? Przyznaje, że Kevina nie kochała, postrzegała go jako intruza w intymnej bliskości dwojga kochających się osób. Prowadzenie takich przemyśleń w chłodnym, logicznym wywodzie, sprawia, że czułam się mocno zakłopotana. Zostałam wychowana w kulturze, w której bycie matką jest zupełnie naturalną rolą społeczną i wręcz nie akceptuje się odstępstw (vide ostatnie "ataki" na p. Marię Czubaszek czy nadal świeża sprawa Madzi z Sosnowca) - tu nie można nie kochać swojego dziecka lub w ogóle go nie chcieć. I pojawia się pierwsze, trudne pytanie, rzucone mi w twarz  przez autorkę - czy miłość do dziecka zawsze jest bezwarunkowa? Czy są kobiety, które po prostu nie potrafią być matkami? I czy z punktu widzenia czysto naturalnego mają takie prawo?

To, że historię poznajemy tylko z perspektywy Evy, mogło stworzyć iluzję, że jest to relacja obiektywna. Należy sobie jednak zadać (kolejne) pytanie, czy Kevin urodził się zły, czy jego osobowość to wynik braku miłości i emocjonalnego chłodu ze strony matki? Czy - z drugiej strony - mamy jakikolwiek wpływ na osobowość i charakter dziecka? Pytania spadają lawiną - czy masakra w szkole, którą urządził Kevin to zemsta na Evie, a może była to próba zwrócenia na siebie uwagi? Kogo potępić w tej historii? Komu współczuć? Kto tutaj tak naprawdę jest winny? 

Po przeczytaniu ostatniej strony, dostałam ogromną ochotę, aby przeczytać tę książkę raz jeszcze. Jak ktoś słusznie stwierdził w jednej z recenzji - za pierwszym razem czyta się ją, aby dowiedzieć się "co było później". A warto poświęcić większą uwagę przemyśleniom głównej bohaterki - są to piekielnie inteligentne, mocne słowa. Siłą pisania Lionel Shriver jest zaskoczenie - właściwie od pierwszych zdań miałam mocne przeświadczenie, JAK to się skończy, a mimo tego na końcu powieści doznałam niemałego szoku. Zastanawiam się, jak wyglądałaby ta historia opowiedziana z perspektywy Kevina. Czy można podejrzewać trzylatka o perfidię, w przypadku gdy pomalował ściany w ukochanym pokoju matki jaskrawą farbą, aby było "lepiej"? Czy rozkładanie posiłku na czynniki pierwsze i umieszczaniu kolejnych, co bardziej lepkich, elementów we włosach jest czymś dziwnym u dzieciaków? Trudno, niezwykle trudno jest dać w przypadku tej powieści jakąkolwiek odpowiedź na stawiane pytania. A co dopiero dać odpowiedź jednoznaczną...

"Musimy porozmawiać o Kevinie" nie jest lekturą na radosne, wiosenne dni. Zdaję sobie sprawę, że nie jest również lekturą dla każdego. Zachęcam jednak, aby osoby, które nie widzą świata nas otaczającego w czarno-białych barwach sięgnęły po tę, moim zdaniem, wybitną powieść. Zmierzcie się ze swoimi przekonaniami, spróbujcie wtłoczyć się w tą historię. Nie jestem w stanie oddać ogromu myśli, jaki tłoczy się w mojej głowie po przeczytaniu "Musimy porozmawiać ..." - mam tyle pytań, tyle kwestii do przemyślenia. Rzadko, która książka pozostawia w głowie taki chaos. Polecam bardzo, bardzo!

Kategoria: współczesna literatura piękna
Wydawnictwo VIDEOGRAF II 2008, s. 424.
Biblionetka: 5,13/6
Moja ocena: 6/6

15 komentarzy:

  1. Koniecznie musze przeczytac ta ksiazke, jezeli nie dam rady jej zdobyc to zawsze zostaje mi film - podobno tez niezly.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po takiej recenzji to grzechem byłoby ominąć powieść. Filmu nie widziałam, na razie poczekam aż opadnie szum wokół książki, ale później przeczytam. Muszę się tylko nastawić na taką mocną lekturę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na pewno ją przeczytam. Kiedyś o niej słyszałam, ale do tej pory się bliżej nie zainteresowałam. Po Twojej recenzji stała się jedną z priorytetowych.

    OdpowiedzUsuń
  4. Słyszałam o filmie. Bardzo chętnie zapoznam się z książką ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam tę książkę równo dwa lata temu i do tej pory o niej pamiętam, wryła mi się w pamięć aż za bardzo... Na początku żal mi było Evy, potem jednak zmieniłam zdanie. Tak, ona trzyletniego synka podejrzewała o perfidię, mało tego, kiedy Kevin był jeszcze u niej w brzuchu, podejrzewała, że specjalnie ją kopie. I jak myślała o dziecku - że to mały śmieć, bałwan.
    Też chciałabym wiedzieć, jak wyglądałaby ta historia z punktu widzenia Kevina.

    OdpowiedzUsuń
  6. @ann - po przeczytaniu książki mam mocno średnią ochotę na film. Przynajmniej nie za jednym zamachem. Jakoś tak... za dużo emocji, a Tilda Swinton jest wyjątkowo sugestywną aktorką.
    @Dosiak - mam wrażenie, że ani książka, ani film nie zostały na szczęście zbytnio przechwalone. Słyszy się o nich raz na czas jakiś. Na szczęście!
    @barwinka - polecam, warto. Nie jest łatwo, ale naprawdę warto. Chociaż nie jest to książka, którą można "połknąć" w jedno popołudnie. Zdecydowanie nie.
    @Catalina - filmu nie widziałam i tak szybko nie zamierzam obejrzeć. Jak pisałam w recenzji i piszę w komentarzach - książka zdecydowanie warta każdej poświęconej minuty.
    @koczowniczka - Obawiam się, że również nie zapomnę jej tak szybko. Dokładnie mam te same odczucia co Ty - na początku mocno wbiłam się w punkt widzenia Evy, a potem przyszło otrzeźwienie - przecież Kevin to małe dziecko, które po prost nie umie być jeszcze perfidne. Jestem bardzo ciekawa, jak zostało to ujęte w filmie, ale jak pisałam powyżej - na chwilę obecną emocji wystarczy. Zdecydowanie.

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja nie zamierzam oglądać filmu. Słyszałam, że w nim niektóre rzeczy zostały przedstawione inaczej niż w książce.

    OdpowiedzUsuń
  8. Moje koleżanki ostrzegały mnie, że przed porodem to jest raczej niewskazana lektura :) Książka zatem czeka na mnie do maja. Ale twoja recenzja jest zdecydowanie zachęcająca.
    Koniecznie potem :) Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  9. @koczowniczka - a to nawet nie widziałam. Moim zdaniem trudno będzie w filmie przedstawić to podobnie jak w książce, przekazać to napięcie i wbić czytelnika w fotel. Może za jakiś czas.
    @The_book - Monika, przed porodem na pewno nie! A "po" zapewne będzie to dla Ciebie interesujące doświadczenie czytelnicze. Książka dla matek - przyszłych, obecnych - wstrząsająca. Mimo tego, że jeszcze nie przeszłam na "ciemną stronę mocy" ;) czułam się mocno pokiereszowana moralnie. Jeśli chodzi o budowanie napięcia, samą konstrukcję powieści, język - tak, to jest zdecydowanie bardzo dobra literatura. A ja słoneczności życzę. Szczególnie dziś :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytałam tę książkę jakiś czas temu, lektura dostarcza wielu emocji, nie daje o sobie zapomnieć jeszcze długo po odłożeniu. I te cisnące się na usta pytania, na które trudno znaleźć odpowiedzi. Kto zawinił?
    Widziałam też film, mnóstwo w nim koloru czerwonego. Według mnie książka jest lepsza, ale ja już tak mam, że bardziej przemawia do mnie słowo pisane ;)
    Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  11. Z okazji Świąt Wielkiej Nocy
    Wszystkiego NAJNAJSZEGO! :)
    życzą
    Sol & Alien
    Więcej życzeń w naszym blogu... ;)
    Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  12. Widziałam tylko film, więc nie mogę porównać z książką, ale sam w sobie był świetny. I Tilda Swinton zagrała wspaniale.
    O co chodzi z atakami na Marię Czubaszek, bo ja nie w temacie? ;)
    Ciekawe spojrzenie na rolę macierzyństwa. Ja np obecnie nie planuję dzieci i nie wyobrażam sobie w ogóle bycia matką, kto wie, może mi się odmieni za kilka lat, ale denerwują mnie, kiedy na moje wyznanie, że nie lubię dzieci słyszę" aaa, jak będziesz miała swoje to zobaczysz. A co jeśli właśnie nie zobaczę?

    OdpowiedzUsuń
  13. @Evita - ja zawsze sobie popsuję filmem odbiór książki. Chociaż w przypadku "Musimy porozmawiać ..." nie mogłam wyrzucić z głowy obrazu Kevina odtwarzanego przez Ezrę Millera i Evy z twarzą Tildy Swinton. Kto zawinił? To idealne pytanie otwierające dyskusję o tej książce. A ta książka, jak mało która, na burzliwą i mocną rozmowę się nadaje.
    @Sol i Alien - dziękuję i (jeszcze jeden dzień więc mogę) wzajemnie :)
    @Lilithin - film jest na pewno dobry (chyba nie da się zepsuć adaptacji takiej historii), ale obawiam się (popraw mnie jeśli się mylę), że był przedstawiony jednostronnie - z punktu widzenia Evy.
    Sprawa M. Czubaszek tutaj http://kobieta.dziennik.pl/twoje-emocje/artykuly/378159,maria-czubaszek-mowi-o-dokonanych-przez-siebie-dwoch-aborcjach.html
    Ja jestem na takim etapie, że dziecko nie zburzyło by mi zbyt wiele, ale też nie czuję presji. I powiem szczerze nieco przeraża mnie ta przemiana koleżanek z fajnych, inteligentnych babek z pasjami w mamusie zafiksowane na swoje pociechy, które stają się być dla nich jedynym sensem istnienia. Patrząc na to z boku - dziwię się. I nie uśmiecha mi się zostać Boginią Pampersa w takim wydaniu. Co nie zmienia faktu, że postawa Evy jest mi bardzo odległa i pewnie w roli "mamusi" odnajdę się bez problemu.

    OdpowiedzUsuń
  14. Tak, w filmie historia również została przedstawiona z perspektywy Evy, a jeszcze trudniej się zdobyć na obiektywizm, bo nawet mały Kevin ma jakiś taki zły błysk w oku i w filmie raczej jednoznacznie widać (przynajmniej dla mnie), że np. pomalowanie pokoju zostało przez niego zrobione z całkowitą premedytacją. Film nie zostawia miejsca na tę refleksję - czy Kevin naprawdę był taki zły, czy to odczucia matki, która go nie chciała.
    Czubaszek nieźle zakręciła ;) Aborcja to bardzo kontrowersyjny temat w naszym kraju, a te przepychanki słowne z Cejrowskim - straszne.
    Odnośnie matek, dla których dzieci stają się jedynym sensem istnienia, nigdy nie wiadomo, komu się to przytrafi ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Na mnie też ta książka zrobiła ogromne wrażenie, bardzo mocna rzecz. Zastanawiam się nad tym, co piszecie, nad rolą podejścia Evy, podejrzewającej dziecko - małe, a nawet nienarodzone! - o złośliwość czy wręcz okrucieństwo.
    I nad tym, czy kolejne wypadki, które miały miejsce, to nie modelowy przypadek "samospełniającej się przepowiedni".
    Trudno mi w tej chwili zająć jakieś jednoznaczne stanowisko. I myślę, że już ten fakt świadczy o o sile tej książki.
    Pozdrawiam:)
    Ps. Fajny blog!

    OdpowiedzUsuń

.
.
Template developed by Confluent Forms LLC